Proszę wpisać do wyszukiwarki dwa słowa: "pogłębiarka Rozgwiazda" i kliknąć. Tak, chodzi o tę pogłębiarkę, co zatonęła w październiku 2008 roku na wysokości Kołobrzegu z całą pięcioosobową załogą. Na monitorze ukaże się kilka wiadomości z jesieni 2008 roku, a najnowsze linki będą odnosiły się, z jednym wyjątkiem, do nurkowania na jej wraku. Myślimy więc - czyżby izby morskie były tak opieszałe, że nie zapadło żadne orzeczenie? Nie, to media były tak ślepe, że nie zauważyły, iż w izbach toczyły się i zakończyły dwa procesy, w tym odwoławczy.
Nie, nie chodzi mi w tym przypadku o zastępowanie dzienników drukowanych i mówionych. Nie będę tu relacjonować z sal sądowych, gdzie byłem obecny jako pełnomocnik (role z różnych teatrów raczej nie powinny się mieszać). Chodzi o szersze zjawisko usuwania sprzed oczu opinii publicznej kawałka rzeczywistości, którego nie wolno ukrywać w demokratycznym społeczeństwie. Bo to nie zaniechania władz, ale bierność mediów sprawia, że nie działa tak zwana zasada publiczności, jedna z naczelnych zasad procesowych gwarantujących sprawiedliwe wyrokowanie. Angielski podręcznik dla dziennikarzy tłumaczy adeptom, że na sali sądowej "dziennikarz powinien być nie tylko żywym magnetofonem, ale reprezentować sumienie społeczeństwa i działać jako kontroler, gdy prawo ulega zepsuciu" (Keeble R., "The Newspapers Handbook"). Tenże podręcznik tak uzasadnia obowiązek zajmowania się prawem i sądami przez media: "prawo jest podstawą cywilizowanego społeczeństwa (...) więc dziennikarzom nie wolno zaniedbywać (must never fail) obowiązku krytykowania jego błędów i proponowania środków zaradczych".
Jesienią ubiegłego roku Polska otrzymała ostrzeżenie od Komisji Europejskiej za niewykonanie Dyrektywy 2009/18/EC, czyli - upraszczając - zaniechanie dostosowania polskich przepisów o badaniu wypadków morskich do standardów wymaganych przez prawo międzynarodowe. Chodzi o to, że wypadki te musi badać organ w rodzaju Komisji Badania Wypadków Lotniczych, czyli taki, który nie orzeka o winie, odpowiedzialności, sankcjach itp. Jednak organu takiego wciąż nie ma i nie wiadomo, kiedy będzie, czyli grozi nam następny ruch KE - pozew do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości.
Przyznam, nie wiem, czy o tym unijnym ostrzeżeniu pisała polska prasa, bo czytałem o nim w zagranicznej. Ale na pewno nikt z naszych mediów nigdy nie zainteresował się kulejącymi pracami nad ustawą o Komisji Badania Wypadów Morskich, chociaż wszystkie dokumenty dostępne są na internetowej witrynie BIP-u Ministerstwa Infrastruktury. Nie trzeba wielkiej przenikliwości, żeby wyczytać w nich, iż przejawił się w tej sprawie fundamentalny i wciąż nierozstrzygnięty spór o westernizację Polski, to znaczy, czy mamy być bardziej Szwecją, czy Białorusią. Frakcja westernizacyjna pyta, po co odrębny organ za miliony, który będzie miał 10 spraw rocznie? I proponuje utworzenie - wzorem kilku państw UE - z istniejących komisji lotniczej i kolejowej uniwersalnego ciała do badania wszystkich wypadków komunikacyjnych, w tym, oczywiście, morskich (nawiasem, szwedzka Haverikommission bada także zdarzenia w rodzaju katastrof budowlanych i pożarów na lądzie, a nawet wypadki w wojsku, chociaż jest cywilna).
Między wierszami ministerialnej korespondencji można wyczytać jeszcze inne spory, ale jedno jest pewne - media przez swoje milczenie sprzyjają rozstrzygnięciu ich według kryterium siły a nie racji.