Kilka lat temu, na wniosek Rady Miasta Gdyni, pozbawiono tamtejszy port 1/5 jego terytorium, a teraz zabudowa
miejska wchodzi na obszary z działalnością portową do niedawna ściśle związane - Dalmoru i stoczni (patrz: "Namiary" 1 i 4/2010). Port jest więc z miasta wypychany, a właściwie przez nie pożerany,
gdyż nie ma się gdzie posunąć, a każda koncesja terenowa na rzecz miasta umniejsza jego obszar. Władze miejskie jakby nie miały pomysłu na wykorzystanie tej znakomitej renty, jaką jest nadmorskie
położenie i posiadanie portu, zwłaszcza handlowego.
Ten antagonistyczny niejako układ relacji miasto - port, ma szansę zmienić pomysł, jaki narodził się w Urzędzie Morskim w Gdyni, a konkretnie - w
głowie jego dyrektora, Andrzeja Królikowskiego. Generalnie, jest on odwrotnością obecnej tendencji, objawiającej się odpychaniem portu od miasta, gdyż polega na "przysunięciu" portu do jego centrum
(patrz: wizualizacja). Właściwie chodzi o taką rozbudowę wschodniej części portu, by stała się ona najbardziej reprezentacyjną częścią Gdyni, podkreślającą jej portowy charakter i zwiększającą morskie
walory. (Z pewnością nie czynią tego, posadowione obok basenu portowego: gigantyczny mieszkalny wieżowiec czy kompleks kinowy). Według pomysłodawcy, rozbudowa portu obyłaby się bez jakiegokolwiek
uszczuplenia substancji miejskiej; przeciwnie - miasto zyskałoby, kosztem morza, dodatkowy superatrakcyjny teren, a przy nim - nowe obszary portowe i nabrzeża.
Tam właśnie, według projektu
dyrektora Królikowskiego miałyby zawijać ogromne wycieczkowce, których około stu zawija do portu co roku. Obecnie, cumują one w towarowej części portu, a pierwszą "wizytówką", jaką oglądają tysiące
morskich turystów przybywających do Gdyni (134 884 w ub.r.), są stosy złomu i żelastwa oraz inne, raczej mało malownicze, elementy portu towarowego. Na potrzeby statków wycieczkowych, tuż obok
poszerzonego, południowego (a właściwie, po przebudowie, już wschodniego) wejścia do portu, powstałby nowy pirs, o długości ponad 400 m.
Przesunięcie w głąb zatoki części głównego falochronu
osłonowego oraz jego przedłużenie, a także wybudowanie, na wysokości bulwaru nadmorskiego, falochronu wyspowego, pozwoliłoby na stworzenie zupełnie nowej części portu, która mogłaby pomieścić dodatkową
marinę, miejsca dla wielkich jachtów, a nawet - jak twierdzi pomysłodawca - lądowisko i miejsce postojowe dla hydroplanów. Tam również znalazłoby się miejsce dla zabytkowego niszczyciela Błyskawica czy
fregaty Dar Pomorza oraz tramwajów wodnych, które zwolniłyby miejsca przy nabrzeżu wycieczkowcom (a zdarza się, że zawijają one do Gdyni po kilka na raz). Na falochronie wyspowym, wzorem brytyjskiego
Royal Sailing Club, mogłyby być zlokalizowane stanowiska dla organizatorów różnego rodzaju regat, licznie organizowanych w Gdyni.
Co ważne, nowa część portu i powstałe tam budynki nie zakłócałyby
pięknej gdyńskiej perspektywy, rozciągającej się niemal od kolejowego dworca pasażerskiego, poza portowy falochron. Wielkie, niezwykle eleganckie architektonicznie statki pasażerskie, w centrum miasta, z
pewnością bardziej pasowałyby do jego nadmorskiego pejzażu, niż stłoczone przy nabrzeżach apartamentowce.