Morza
i Oceany rozmawiają z kpt. żeglugi wielkiej Waldemarem Frankiewiczem z promu "Galileusz", który należy do EuroAfrica - Linie Żeglugowe.
- Kiedy rozpoczęła się Pana kariera kapitańska i
oczywiście, na jakiej jednostce?
- 08.04.1999 po raz pierwszy dostałem statek jako kapitan. Był to Inowrocław i pływał na linii: Gdynia - Helsinki - Kotka - Gdynia - Szczecin - Gdynia. Jest to
jedyny statek, na którym przeszedłem wszystkie szczeble kariery, od 3 oficera do kapitana. Nie ma zbiornika ani innego miejsca na tym statku, w którym bym nie był(byłem na kilku remontach stoczniowych tym
statkiem). Kiedy zostałem kapitanem po pierwsze byłem bardzo szczęśliwy bo spełniło sie moje marzenie-zostałem kapitanem przed czterdziestka ,ale zaraz potem poczułem ogromna odpowiedzialność. Zdałem
sobie sprawę, że juz nie mam nikogo z ludzi nade mną kogo mógłbym sie poradzić w trudnych sytuacjach. Poczułem ciężar tych laurów na czapce kapitańskiej, ale czułem sie pewnie, bo miałem to szczęście, że
bardzo dobrze znałem statek Inowrocław i miałem dobrych nauczycieli. Ale w czasie mojej 1,5 rocznej pracy jako kpt. na Inowrocławiu spotkały mnie wszystkie "plagi" świata, od akcji z helikopterem-
ratowanie poparzonego rocznego dziecka przez pożar, największy w historii ostatnich 50 lat sztorm na Bałtyku, liczne awarie urządzeń dryfowanie z lodem w Finlandii i na koniec akcja ratownicza w
Helsinkach. Każda z tych historii to osobny temat na długie opowiadanie. Ale Inowrocław nauczył mnie przede wszystkim pokory wobec żywiołu, ale i pewności siebie, bo z każdej ekstremalnej sytuacji
wyszedłem obronna ręką i poznałem siebie w czasie maksymalnego napięcia. Wtedy otwierają mi się wszystkie szare komórki, nie wiem co to panika i umiem odpowiednio kierować ludźmi. Na Inowrocławiu
nauczyłem sie manewrować statkiem, co przydało sie potem w mojej karierze. Podsumowując bardzo dobrze wspominam początek kapitaństwa i zawsze z wielkim sentymentem patrzeć na Inowrocław jak Go widzę,
spotykając gdzieś tam na morzach i oceanach.
- Które lata utkwiły Panu kapitanowi najbardziej w pamięci ?
- Najbardziej utkwiły mi w pamięci i jak do tej pory są to moje najlepsze
lata w mojej całej zawodowej karierze-to Galileusz. Lata luty 2006-do tej pory. Miałem to szczęście i zaszczyt, że Armator powierzył mi zadanie przejęcia od Włochów, przeflagowania, przebudowy i
wprowadzenia do eksploatacji Tego przepięknego Promu. Niewielu kapitanów na świecie miało takie szczęście. Pamiętam jak pierwszy raz w Genui zobaczyłem ten statek ,jeszcze w barwach włoskich - pomyślałem
- Boże, ale ona jest piękna. To była miłość od pierwszego wejrzenia i trwa nadal. Samo przejęcie i przeflagowanie to po kilkanaście godzin na dobę ciężkiej pracy weryfikacja dokumentacji, przepisy
Cypryjskie itd. no i przebudowa Armator moi Ludzie i ja robiliśmy to eksperymentalnie byliśmy jedynymi odpowiedzialnymi za porażkę, albo za sukces. Wszystkie dokumenty podręczniki itp. przygotowywaliśmy
sami lub sami je sprawdzaliśmy. Efekt finalny miał Pan okazje widzieć, mam nadzieję. Na marginesie powiem Panu, że dla mnie jako kapitana, największym sukcesem było jak na koniec pierwszej inspekcji PSC
Szwed, szef inspekcji bił brawo, a zawsze słynął z wielkiej surowości. No i wprowadzanie do eksploatacji. Jesteś tylko ty i statek. Nikt ci nie powie, jak on sie zachowuje w różnych warunkach. To jest
operacja na żywym organizmie. Ja włożyłem w Galileusza całe swoje serce, wiedzę i doświadczenie Ona to oddaję. Galileusz ma duszę i jest dla mnie najpiękniejszy na świecie.
- Ma Pan jeszcze
jakieś marzenia ?
- Chciałbym jeszcze, mam taką nadzieję, żeby z tym Armatorem pobudować zupełnie nowy prom, a na koniec kariery dowodzić dużym statkiem pasażerskim w podróży dookoła świata.
Dziękuję za rozmowę