Na rozwój Portu Gdańsk stawia prezes DCT Polska - Boris Wenzel
Boris Wenzel czuje się
obywatelem świata, prawdziwym internacjonalistą, nawet jego żona pochodzi z Tajlandii. Ma problem nawet z poczuciem własnych korzeni. Po linii męskiej są one niemieckie. Dziadek pochodził z Prus
Wschodnich. Boris nie zna nawet nazwy tej miejscowości.
- To było gdzieś w pobliżu Kaliningradu - mówi
Po wojnie dziadek znalazł się w Berlinie. Tam się urodził ojciec Borisa. Cała
rodzina uciekła na zachód tuż przed budową muru berlińskiego:
- Mogli zabrać jedną małą walizeczkę.
Mama Borisa jest Francuzką. Spędzała wakacje w Hiszpanii, gdzie poznała młodego
Niemca, który tam pracował. Wkrótce nie widzieli świata poza sobą.
- W wieku 5 lat potrafiłem rozmawiać w trzech językach: francuskim - z mamą, niemieckim z ojcem i angielskim, bo w tym oni
rozmawiali z sobą. Mając 10 lat opanowałem jeszcze hiszpański, bo oni wciąż lubili tam spędzać letnie urlopy.
Największy wpływ na jego życie miała jednak matka. Nie tylko go wychowywała, ale
też namawiała do nauki. Uczelnia biznesowa do której uczęszczał nie spełniała jego oczekiwań.
- Byłem ostatni w klasie biznesu.
Jak ostatni w szkole biznesu stał się prymusem w
klasie prawdziwego biznesu?
- Bo ja jestem ambitny z natury. Zawsze czegoś nowego szukam. Lubię podróżować, pracować w różnych miejscach świata.
Ta szkoła nie spełniała jego
oczekiwań. Była zbyt nudna i konserwatywna. Odszedł z trzeciego roku i przeniósłszy się do Nowego Jorku, zaczął pracować w firmie konsultingowej. Po roku jednak wrócił do Francji, aby kontynu ować naukę i
uzyskać dyplom.
- Mama mnie nakłaniała. Nie mogłem dopuścić do tego, aby pieniądze rodziców, przeznaczone na moje wykształcenie, zostały zmarnowane.
Potem podjął pracę w ambasadzie
francuskiej w Londynie - w departamencie ekonomicznym - na czas 18 miesięcy.
- Groził mi pobór do wojska, a nie chciałem tracić cennego czasu z życia. Służba dyplomatyczna mnie od tego chroniła.
W jego dziejach nieraz ważną rolę odgrywał przypadek.
- Podczas wakacji w Zurychu poznałem bankowców inwestycyjnych z Tajlandii. Zaproponowali mi prace by reprezentować bank w wielu
spółkach, w których on zainwestował. Pobyt w tym kraju przedłużył się mi do 15 lat.
Kupował upadające firmy i restrukturyzował. W I połowie lat 90- tych rozwój gospodarczy Tajlandii był
imponujący, PKB w przedziale 8 - 9 proc.. Większość importu w krajach tej części Azji pochodziła z Tajlandii. W II połowie lat 90-tych Chińczycy swą ekspansją gospodarcza przygnietli ten kraj
-
Niemniej dużo się tam nauczyłem. Szczególnie podejmowania szybkich decyzji w czasach kryzysu.
Próbując ratować bankrutujące firmy poprzez działania w funduszach inwestycyjnych, trafił do
gospodarki morskiej. Inwestowali w port w Tajlandii. To było 9 lat temu. Uruchomił tam 2 nowe terminale. Ale po 4 latach amerykański fundusz, dla którego pracował, sprzedał swe udziały w tym porcie. W ten
sposób znalazł się w innej firmie, która kierowała go do zadań związanych z naprawą bilansu ekonomicznego inwestycji portowych w różnych miejscach świata. Indie, Panama, Turcja, Portugalia, Belgia
znalazły się na jego drodze zawodowej. Po 3 latach uznał, że to jednak zbyt urozmaicony styl życia i znalazł firmę Macquarie z Australii, która jest właścicielem DCT.
Dlaczego zaangażował się w
przedsięwzięcie w nie tak znów wielkim, uchodzącym za peryferyjny w Europie Port Gdański?
Ponieważ jest przekonany, że miejsce to prędzej czy później czeka prężny rozwój. Jego położenie
geograficzne to brama do Europy środkowej i wschodniej i do dalszych - ogromnych - rynków wschodnich: białoruskiego, ukraińskiego, rosyjskiego. Poza tym Polska po poszerzeniu Unii Europejskiej jest
predestynowana do odegrania wiodącej roli na wschodzie Unii. Dotąd w Unii porty Beneluksu oraz niemieckie, z Hamburgiem na czele, dominowały w obsłudze ładunków towarowych, które docierały do Europy na
statkach transoceanicznych, a potem trzeba było je rozprowadzić do odbiorców - również w Europie środkowej i wschodniej. Od stycznia 2010 statki transoceaniczne wpływają do Portu Gdańsk. Pierwsza,
najważniejsza część roboty została zrobiona. Teraz reszta zależy od ambicji Polaków, od tego czy potrafią wykorzystać szansę. Aby tak było, potrzebne jest przede wszystkim:
* Aby tak było,
potrzebne jest przede wszystkim: Poprawienie infrastruktury dostępu do portu od strony lądu. Przez wiele lat Polska, jeśli już budowała połączenia komunikacyjne, to były one nastawione na kierunki
równoleżnikowe, czyli wschód - zachód, tymczasem jej racją stanu i warunkiem rozwoju jest kierunek północ - południe z ewentualnymi odgałęzieniami na wschód.
* Uproszczenie przepisów prawnych i
zmienienie mentalności polskich urzędników, których zadaniem powinno być ułatwianie a nie utrudnianie działalności gospodarczej. Dlaczego, skoro Polskę obowiązują te same przepisy co w Unii Europejskiej,
oclenie towaru w polskim porcie trwa o wiele dłużej niż w portach niemieckich? Mimo przysłowiowej niemieckiej dokładności, w Hamburgu trwa to kilka godzin, w Gdańsku kilka dni, a nawet zdarza się, że
tygodni? Dlaczego w Polsce VAT trzeba zapłacić w ciągu 30 dni, skoro w Niemczech jest na to 90 dni? Przez ten czas sprowadzający towar zdąży go sprzedać i ma na VAT, w Polsce musi założyć przygotowanie
pieniędzy z góry. Czy Polacy nie widzą, że przez to uciekają im miliony euro?
* Zmienienie postrzegania roli dwu, niedaleko usytuowanych portów: Gdańska i Gdyni. To powinien być port pod wspólnym
zarządem - trójmiejski, czyli po prostu polski. Ze wspólną strategią, bez wyniszczającej rywalizacji. W Hamburgu jest wiele terminali, dużo więcej niż w Trójmieście i wszystkie mają robotę, a zarząd
panuje nad całością interesów. Gospodarka morska, która mogłaby rozruszać polską gospodarkę, szczególnie w czasach kryzysu, jest traktowana lekceważąco. Na skutek tego niemiecki kryzys przerzuca się na
Polskę, która zaniedbuje historyczną szansę. Największym pragnieniem Borisa Wenzla jest zmiana polskiej mentalności tak, aby sami Polacy to dostrzegli. Czy znajdzie zrozumienie, pomoc i poparcie?