Największym błędem kapitana jachtu "Astra", z którego 20 stycznia 2007 r. wypadła Marta M., była jego zgoda na
załatwienie się kobiety na pokładzie. Biegły obarcza go winą za śmierć dziewczyny.
Proces dwóch żeglarzy, których prokuratura oskarża o nieumyślne spowodowanie śmierci Marty M., zbliża się do
końca. Wczorajszą rozprawę zdominowało wystąpienie Jacka F., biegłego z zakresu bezpieczeństwa nawigacji żeglugi, który szczegółowo przeanalizował przebieg rejsu i zachowanie załogi. Uznał, że popełniono
wiele błędów. Odpowiedzialnością za nie obarczył kapitana Edwarda R-Z.
Zdaniem biegłego, bezpośrednią przyczyną wypadku był, jak to określił, "cyrkowy sposób załatwiania potrzeb fizjologicznych przez
"załogantkę". Kobieta wbrew zakazowi kapitana wyszła z mesy i bez żadnego zabezpieczenia załatwiała się za burtę. W trakcie tej czynności wypadła z jachtu. Nie miała na sobie kapoka. Pływanie w zimnej
wodzie utrudniały jej zsunięte spodnie i kalosze na nogach.
-Natychmiast wlała się do nich woda, która zadziałała jak balast, ciągnąc kobietę w dół - tłumaczy biegły.
Jacek F. nie miał wątpliwości.
To kapitan odpowiada za bezpieczeństwo na jachcie. Nie powinien się zgodzić na wyjście kobiety na pokład. W sytuacji, kiedy załogantka nie chciała się załatwić do wiaderka, powinien ją do tego zmusić -
nawet decydując się na areszt. Ale to nie jedyna wpadka kapitana, biegły uważa, że nie doszłoby do wypadku, gdyby "Astra" nie wypłynęła w rejs. A powinna zostać w porcie, bo od kilkunastu lat nie
miała ważnej karty bezpieczeństwa - pod względem technicznym jednostka nie była do rejsu przygotowana. Poza tym kapitan nie przygotował się do wyprawy pod względem nawigacyjnym.
-Nie miał ani mapy, ani
kompasu - podkreślił twórca ekspertyzy.
Dalsze zastrzeżenia. Przed wypłynięciem kapitan nie przeszkolił załogantów w zakresie bezpieczeństwa. Nie wykonał też instruktażu dotyczącego próbnych
alarmów. A wypływając z portu, nie wpisał się do księgi wyjść i wejść. Na dodatek wszyscy na jachcie pili alkohol.
I jeszcze przebieg akcji ratunkowej. Nie przebiegała zgodnie z obowiązującymi
przepisami. Największy błąd? Za późno wyrzucono koło ratunkowe. I niepotrzebnie kapitan wyeliminował z udziału w akcji Jacka T - choć nieprzeszkolony, mógł się przydać do pomocy. Decyzja, by nie wzywać
służb ratunkowych, jest sama w sobie karygodna.Opinia biegłego jest dla kapitana jachtu bardzo niekorzystna. Może mieć wpływ na wyrok, który ogłoszony będzie już niebawem.
Przypomnijmy, że do tragedii
doszło podczas rejsu po Zalewie Szczecińskim czterotonowym morskim jachtem "Astra". Było zimno (8-10 st. C), padał deszcz. Wiatr wiał z prędkością 4-5 st. B, j w porywach do 7. Akcja ratownicza
podjęta po wpadnięciu Marty M. do wody się nie powiodła. Kobieta utonęła. Żeglujący z młodą żeglarką mężczyźni po przypłynięciu do portu w Szczecinie wyrzucili na śmieci rzeczy koleżanki. Pytającym o
Martę przyjaciołom odpowiadali, że wysiadła w Stepnicy.
Dopiero kilka dni później zaginięcie dziewczyny zgłosił policji jeden z dwóch załogantów (Jacek T.). Wszczęto śledztwo. Żeglarze zostali
oskarżeni o nieumyślne spowodowanie wypadku i nieudzielenie pomocy potrzebującej kobiecie. Edward P.-Z. nie przyznała się do popełnienia przestępstwa. Jacek T. tylko częściowo. Pierwszemu z nich grozi
nawet 12 lat więzienia. Załogantowi-do trzech.