Pytanie zawarte w tytule - wbrew pozorom - wcale nie jest prowokacyjne, ponieważ taka dokładnie konstatacja
wynika z lektury raportu "Polska 2030 - wyzwania rozwojowe", zaprezentowanego publicznie w czerwcu br., a przygotowanego przez Zespół Doradców Strategicznych Prezesa Rady Ministrów, pod przewodnictwem
ministra Michała Boni. Na temat zawartych w nim treści wypowiadają się teraz przedstawiciele różnych środowisk; 13 października br., na promie Skandynawia, uczynili to także przedstawiciele gospodarki
morskiej. Z konferencyjnych wypowiedzi, jak i przedstawionych we wspomnianym raporcie perspektyw dla tego sektora gospodarki narodowej, wyłania się smutny obraz.
Raport jest niezwykle obszerny,
bowiem liczy blisko 400 stron. Na internetowej stronie społecznych przedsiębiorców opisuje on "obecny stan Polski i prognozuje, jak nasz kraj będzie się rozwijał przez najbliższych 20 lat. Porusza m.in.
takie kwestie, jak: wzrost gospodarczy, sytuację demograficzną, aktywność zawodową, bezpieczeństwo klimatyczno-energetyczne, rozwój kapitału intelektualnego, solidarność regionalną czy wzrost kapitału
społecznego".
Minister Michał Boni, w jednym z wywiadów prasowych, stwierdził: "To dokument ekspercki dla rządu, swoista "zielona księga" (...). Patrzymy na Polskę całościowo, cele
strategiczne raportu są zbieżne z aspiracjami Polaków. (...) Będziemy dyskutowali o środkach, np. jak przechodzić od klasycznego państwa opiekuńczego do państwa zorientowanego na pracę, jak przechodzić od
polityki społecznej, która chce wyrównywać dochody, do nastawionej na wyrównywanie szans".
Gdańska konferencja poświęcona była fragmentowi raportu, tj. problemom infrastruktury w teleinformatyce
oraz w trzech rodzajach transportu: drogowym, kolejowym i lotniczym, na końcu zaś, także w gospodarce morskiej. Ze zrozumiałych względów, skupmy się tylko na tej ostatniej, która w samym raporcie
potraktowana została zaledwie na... dwóch stronach! A jakie treści można zmieścić w kilkudziesięciu wierszach, nietrudno się domyśleć. Najbardziej zdumiewa fakt, że dla autorów raportu istnieje tylko
transport wodny, czyli śródlądowy, a morski w perspektywie roku 2030 ograniczono jedynie do przewozu kontenerów i paliw! Nie ma tu mowy o przewozach innych grup towarów i pasażerów. Nie ma mowy o
rybołówstwie i turystyce morskiej, nie wspominając już o stoczniach, które przecież teraz przeżywają trudne chwile i zapewne - według autorów - za 20 lat już ich nie będzie, nie będzie też z nimi
problemów.
Na końcu, w rozdziale zatytułowanym "Jakie będą miary sukcesu w 2030 roku?", mowa jest o ambicji polskiej polityki rozwoju, by doścignąć, w najbliższym 20-leciu, państwa rozwinięte.
Będziemy więc: jeździć pociągami o prędkości ponad 120 km/h; zwiększymy gęstość autostrad z 2,4 do 6,4 km/1000 km2; częściej będziemy latać samolotami, dzięki poprawie połączeń lotniczych; będziemy mieć
pełny zasięg usług szerokopasmowych itd. Ale w tej polityce nie ma miejsca na gospodarkę morską.
Referujący owe kwestie na konferencji Paweł Szynkaruk, dyrektor naczelny Polskiej Żeglugi Morskiej,
bardzo łagodnie odniósł się do raportu, stwierdzając dyplomatycznie, że traktuje on transport morski marginalnie. Wskazał jednakże na kilka istotnych momentów:
- gros nakładów inwestycyjnych należy
skupić na rozwoju infrastruktury czterech dużych portów morskich, przez które przechodzi zdecydowana większość ładunków, bowiem małe porty nie mają pod tym względem większego znaczenia;
- konieczna
jest poprawa rozwoju infrastruktury lądowej, a więc południkowe autostrady i drogi, wchodzące w skład nie tylko korytarza nr 6, z Gdańska do granicy polsko-słowackiej, ale też korytarza dolnej Odry,
prowadzącego od Szczecina do granicy z Czechami, a dalej - do Włoch i Morza Czarnego (to samo dotyczy infrastruktury kolejowej, która jest mocno zdekapitalizowana, a na jej bieżące utrzymanie przeznacza
się zbyt małe środki);
- żegluga śródlądowa w Polsce ma zupełnie marginalne znaczenie, z udziałem zaledwie 0,6-0,8% w rynku ogólnych przewozów lądowych (w Holandii - 42,7%, w Niemczech - 31,1%, w
Belgii - 13,1%), natomiast rządowe plany i programy nie przewidują jej aktywizacji, ponieważ potrzeby w innych dziedzinach transportu są pilniejsze, a środki - ograniczone.
Uczestniczący w
konferencji na promie Skandynawia europoseł Bogusław Liberadzki także bardzo krytycznie odniósł się do rządowego raportu, wyrażając swoje zastrzeżenia odnośnie pomijania gospodarki morskiej.
- W dużej
mierze nie jesteśmy kompatybilni z Unią Europejską, która transportowi morskiemu poświęca bardzo dużo uwagi. 80% naszego unijnego eksportu idzie drogą morską, korytarze transportowe są skierowane ku
portom, a porty są bardzo ważnymi multimodalnymi węzłami. W raporcie multimodalność sprowadza się w zasadzie do współpracy kolei i transportu drogowego, choć kolei poświęca się de facto mało miejsca, bo
mówi się, że zajmiemy się nią dopiero po 2015 r. To jest właśnie powód, dla którego uważam, że transport morski został po prostu źle potraktowany, że nie ma nic na temat portów i ich potrzeb
inwestycyjnych, nie ma nic na temat przewoźników morskich, infrastruktury lądowej, prowadzącej do portów morskich. Czyli, ktoś zapomniał o tym, że jest to łańcuch transportowy morze - ląd, że mamy porty i
cały szeroki pas nadmorski, który z tego morza żyje. O to właśnie mam pretensje i o te elementy trzeba poprawić ten dokument - mówił poseł.
Jeżeli ów raport ma posłużyć do sformułowania
rzeczywistych celów rozwojowych Polski w najbliższych kilkudziesięciu latach, powinien zostać bezwzględnie poprawiony i uzupełniony o wspomniane elementy. Nie wierzę, by wśród doradców nie znalazł się ani
jeden ekspert, który znałby morze nie tylko z perspektywy słonecznej plaży. Przecież za 20 lat będzie ono nadal istniało, nadal będą po nim pływały statki, wożąc ładunki i pasażerów, nadal rybacy będą
łowić ryby itd. Czy można sensownie doradzać rządowi, nie dostrzegając tych faktów?