Agencja Rozwoju Przemysłu zakończyła, 30 października br., przyjmowanie zgłoszeń na zakup Stoczni Marynarki Wojennej
SA w Gdyni, ale ogłosiła embargo na jakiekolwiek informacje na ten temat. Wcześniej zainteresowanie wykazywało dwóch inwestorów: francuski koncern zbrojeniowy DCNS i holenderska Grupa Damen. Na razie,
wiadomo tylko, że na sprzedaż wystawiono większościowy pakiet 99,38% akcji, wart 80 min zł. Pozostała część akcji pozostaje w posiadaniu Skarbu Państwa, w którego imieniu nadzór sprawuje Ministerstwo
Obrony Narodowej.
ARP dopuszcza także możliwość podwyższenia kapitału zakładowego spółki i objęcie przez potencjalnego inwestora akcji nowej emisji. Rozwiązanie takie byłoby dla stoczni korzystniejsze,
ponieważ pieniądze z nowej emisji pozostałyby w niej na pokrycie najpilniejszych wydatków. Natomiast w pierwszym przypadku, powędrowałyby do wspólnej kasy państwowej i mogłyby zostać przeznaczone np. na
dofinansowanie budowy ścieżek rowerowych.
Od kilku lat, Stoczni Marynarki Wojennej nie wiedzie się najlepiej. Coraz mniejsze zamówienia z MON i od cywilnych zleceniodawców wpędziły firmę w długi i
spowodowały, że jej szef złożył w sądzie wniosek o przeprowadzenie postępowania układowego z wierzycielami, które może zapobiec upadłości stoczni. Od 1 września br., w stoczni znajduje się tymczasowy
nadzorca sądowy, który przygotowuje raport nt. możliwości porozumienia. Na razie jednak, sąd nie podjął żadnej decyzji. Być może, także z powodu ewentualnej zmiany właściciela. Stocznia chciałaby jak
najszybciej poznać owo postanowienie, ponieważ miałaby wówczas określony status, a z chwilą jego wydania wstrzymana byłaby windykacja wszelkich długów.
Ale, jak wskazuje Roman Kraiński, prezes SMW,
stoczniowe długi nie są aż tak duże, by doprowadzić ją do bankructwa.
Największym wierzycielem jest ARP, z racji pożyczonych 40 mln zł, oraz bank Pekao SA. W pierwszym przypadku, niespłacone
pożyczki można, w drodze konwersji, po ogłoszeniu układu, zamienić na akcje, natomiast w drugim - już trwają negocjacje z bankiem na temat wydłużenia, o kilka lat, okresu spłaty. Łącznie, stocznia ma
ponad 800 wierzycieli, lecz gdyby spłaciła 1,5 mln zł, to ich lista spadłaby do 200. Najważniejsi z nich to dostawcy materiałów i urządzeń.
Równolegle, w stoczni toczy się proces restrukturyzacji,
który ma wspierać starania o sądowy układ. Dowodzi ona bowiem, że w zakładzie trwają działania zmierzające do zmniejszenia kosztów i doprowadzenia go do stanu, w którym będzie generować zyski, mimo
zmniejszonych przychodów. Zdaniem prezesa, są to trzy zasadnicze kwestie, które doprowadzą do pożądanych zmian w stoczni. 23 października br. jej kierownictwo podpisało porozumienie w sprawie zwolnień
grupowych, a jednocześnie wdrożyło program naprawczy, polegający na tym, by zmniejszając zatrudnienie w grupie pracowników pozaprodukcyjnych, zwiększyć wydajność pracy i stale ją pobudzać, poprzez
wprowadzenie systemu motywacyjnego. Trzecią kwestią jest poprawa sprzedaży.
Nie jest jednak łatwo spełnić wszystkie te warunki, a zwłaszcza znaleźć nowe źródła przychodów, w sytuacji kiedy MON
ogranicza swoje wydatki zbrojeniowe. Jak podaje prasa, w br. wartość zamówień wyniesie 100 mln zł, co stanowi 81% wpływów stoczni. Resztę musi wypracować sama, szukając zleceń cywilnych, co oznacza
szukanie nowych rynków zbytu na budowane w Gdyni jednostki patrolowe, na które zresztą jest duże zapotrzebowanie w takich krajach, jak: Wietnam, Indonezja, Jemen, Algieria, Libia czy Nigeria. Stocznia
nawiązała już w tej sprawie kontakty, a w niektórych przypadkach istnieją realne szansę na podpisanie kontraktów. Ponieważ niektórym z tych krajów Polska udziela kredytów (np. Wietnamowi - 260 mln USD),
część z nich może być zamieniona na dostawy rzeczowe, w tym przypadku patrolowce, transportowce czy okręty szkolne. Jest to najbardziej efektywny i pewny rodzaj wspierania eksportu, ponieważ w ten sposób
pożyczone pieniądze i tak wrócą do Polski, a kraje-beneficjenci będą je potem spłacać.
W 2010 r. MON ma ulokować w SMW zamówienia na 60 mln zł, natomiast drugie tyle zakład powinien wypracować sam,
sprzedając budowane jednostki. To, zdaniem prezesa Kraińskiego, pozwoliłoby stoczni na swobodną spłatę długów, by zrealizować układ z wierzycielami.
- Jesteśmy w stanie radzić sobie i przestać być
odwiecznym kłopotem dla nowego właściciela. Nie widzę powodów, byśmy nie mieli robić wszystkiego szybko, względnie tanio i dobrze jakościowo, bo akurat jakość jest naszym atutem - podkreśla R. Kraiński.
Gdyńska firma jest również w stanie budować cywilne jednostki, jak np. holowniki do obsługi rynku offshore. W tej sprawie stocznia prowadzi rozmowy z jednym z afrykańskich odbiorców. Ograniczenie w
produkcji statków stanowi jedynie wielkość podnośnika, który służy do wodowania kadłuba. Można na nim budować statki maksymalnie do 120 m długości i o ciężarze do 2,5 tys. t.
Stocznia może być więc
atrakcyjnym obiektem dla inwestora, który chciałby włożyć w nią swój kapitał - nie na spłatę długów, ale na modernizację i wprowadzenie nowych technologii. Dzięki tym inwestycjom, zakład może budować
nowoczesne statki. Taką jednostką jest np. zwodowana niedawno korweta Gawron (budowana przez kilka lat). Teraz czeka na odpowiednie uzbrojenie, które zakupić musi MON, choć na realizację odpowiedniego
zamówienia trzeba czekać kilka lat, prawdopodobnie do 2013 r. Na razie korweta została wyciągnięta z wody, zakonserwowana i stanęła w hali, w oczekiwaniu na dalszy swój los - o którym zdecyduje, być może
już nowy właściciel.