Rada wierzycieli stoczni zgodziła się na ponowne wystawienie na sprzedaż ich majątku. Związkowcy zyskali dodatkowy
argument w staraniach o przedłużenie osłon - pismo z biura komisarz Neelie Kroes.
Agencja Rozwoju Przemysłu poinformowała wczoraj, że rady wierzycieli stoczni w Szczecinie i Gdyni zaopiniowały
nowe plany sprzedaży majątku zakładów. Podobnie jak poprzednie, będą one przebiegać na podstawie stoczniowej specustawy. Licytacja w Gdyni odbędzie się 26 listopada, a w Szczecinie 27 listopada - według
zmienionego regulaminu. Teraz na 3 dni przed podpisaniem umowy przedwstępnej zwycięzca musi wpłacić pełną należność za wylicytowany majątek albo przedstawić bezwarunkowe gwarancje bankowe. Gdyby się
wycofał, ważna stanie się druga pod względem kwoty oferta.
- To postępowanie przetargowe stanowi drugą szansę, którą dostaliśmy od Komisji Europejskiej - podkreśla Wojciech Dąbrowski, prezes ARP. -
Wierzymy, że w postępowaniu tym wyłonieni zostaną inwestorzy, którzy na zakupionym majątku stoczniowym rozpoczną w krótkim czasie działalność gospodarczą. Liczymy na to, że pozwoli to byłym pracownikom
stoczni znaleźć zatrudnienie na terenach stoczni.
Sceptycznie na to patrzą związki zawodowe.
- Jeżeli nie będzie poważnych inwestorów i ktoś kupi jakiś kawałek majątku ze środka stoczni,
będzie kłopot z ponownym odtworzeniem produkcji - ostrzega Mieczysław Jurek, szef zachodniopomorskiej "Solidarności". - Nie powinniśmy się teraz śpieszyć ze sprzedażą, bo UE tego od nas nie wymaga.
Najlepiej gdyby eksperci opracowali plan ratowania stoczni. Być może za pośrednictwem portu, samorządu czy nawet poprzez rewitalizację proponowaną przez ekipę Piotrowskiego można by coś z tym zrobić.
- Otrzymaliśmy od KE czas do końca roku. Majątek, który nie zostanie sprzedany w tym terminie, przejmie syndyk i będzie upadłość - twierdzi Roma Sarzyńska, rzecznik prasowy ARP.
Związki,
które domagają się przedłużenia kończących się jesienią osłon dla byłych stoczniowców, zyskały wczoraj dodatkowy argument - odpowiedź z biura unijnej komisarz Neelie Kroes: "Jeżeli chodzi o ewentualne
wydłużenie programu zwolnień monitorowanych, to proszę zauważyć, iż KE popiera taką pomoc dla pracowników dotkniętych trudną sytuacją ekonomiczną w stoczniach. Jednakże chciałabym zwrócić uwagę, iż
administrowaniem pomocy finansowej przewidzianej w ustawie kompensacyjnej zajmuje się wyłącznie polski rząd i inne odpowiednie władze polskie. W związku z tym przedłużenie programu zwolnień monitorowanych
nie leży w gestii KE".
- Jej zdaniem, taki proces powinien trwać, ale nie zależy to od komisji. Problem polega na tym, że rząd mówił nam, iż program zwolnień monitorowanych jest finansowany ze
środków europejskich, więc trzeba pisać program i mieć zezwolenie Unii. Po raz kolejny otrzymujemy informacje, że tak nie jest i to zależy tylko od polskiego rządu. Prowadząca program DGA dotychczas
znalazła pracę dla 5-6 proc. jego uczestników. W listopadzie skończą się świadczenia ostatniej, największej grupie stoczniowców i zacznie się wtedy prawdziwy problem - ocenia przewodniczący M. Jurek.
Rząd przypomina jednak, że dotychczas na pomoc dla stoczniowców zostało wydane ok. 590 mln zł, a każdy z nich otrzymał od 20 do 60 tys. zł odszkodowania i dodatkowe świadczenie przez pół roku w
wysokości dwóch pensji minimalnych.
- Pod żadnym innym prawem stoczniowcy nie byliby w stanie uzyskać takich zabezpieczeń. Nie przewidujemy zmian w tym programie - powiedział Maciej Wewiór,
rzecznik prasowy Ministerstwa Skarbu Państwa.