Mamy 20 lat wolności, setki profesorów i tysiące magistrów historii, a dziennikarze, którzy piszą o kampanii
wrześniowej na Wybrzeżu, muszą posługiwać się pracami wydanymi "za komuny". W bibliografii rocznicowego "Pomorza w ogniu" - opublikowanego przez gdańską redakcję "Wyborczej" - widnieją dzieła
Jerzego Pertka i Edmunda Kosiarza. W centrali "Gazety" Włodzimierz Kalicki korzystał z tych samych źródeł, bo w swoim cyklu "Zdarzyło się..." wspomniał o nocnym spotkaniu ORP "Wicher" z
krążownikiem "Köln" i dwoma niemieckimi niszczycielami.
Nigdy nie było takiego spotkania... Dawni autorzy nie mieli możliwości sprawdzenia polskich meldunków i raportów, więc przyjmowali za
prawdę, co w nich przeczytali. Nowi dotarli chyba do wszystkich możliwych źródeł, wiedzą więcej, jeśli nie wszystko, ale to nie przekłada się na książki. Czegoś im brakuje, może po prostu stypendiów
pozwalających skupić się na jednym zadaniu?
Dlatego niektóre rocznicowe opowieści były cokolwiek nieświeże. Na przykład dziennik "Polska" uczcił rocznicę ucieczki ORP "Orzeł" z Tallina,
ale w materiale pominął kwestię, dlaczego nasz okręt w nocy 14 września znalazł się akurat tam? Według tradycyjnej narracji "Orzeł" wszedł do estońskiego portu legalnie, a źli gospodarze pod wpływem
nacisków niemieckich i radzieckich bezprawnie go internowali. Takiej interpretacji zdarzenia towarzyszy powszechne przekonanie, że XIII konwencja haska gwarantowała okrętom stron wojujących prawo do azylu
morskiego, czyli bezwarunkowej, 24-godzinnej wizyty w porcie neutralnym.
W rzeczywistości było odwrotnie - konwencja gwarantowała państwom neutralnym, że zwyczajowe prawo azylu mogą podrzeć i
wyrzucić do kosza. W 1938 roku wszystkie państwa skandynawskie oraz Litwa, Łotwa i Estonia zawarły porozumienia, w których ujednoliciły swoje przepisy na wypadek wojny. Przyznały wówczas prawo azylu tylko
i wyłącznie okrętom nawodnym. Oznaczało to, że każde wejście okrętu podwodnego na ich wody terytorialne będzie pogwałceniem neutralności i tym samym nałoży na te państwa - zgodnie z XIII konwencją -
OBOWIĄZEK internowania naruszyciela.
Pikanterii sprawie dodaje okoliczność, że polscy oficerowie na "Orle", na innych okrętach, a nawet w helskim Dowództwie Floty nic nie wiedzieli o zmianach
w prawie krajów regionu Bałtyku - ba, z XIII konwencji rozumieli tyle, co ludzie z ulicy: azyl morski należy się jak obiad w kasynie.
"Orzeł" wszedł więc do Tallina na rozkaz przełożonych,
którzy chcieli rozwiązać problem chorego dowódcy. Dodajmy, nasze poselstwo w stolicy Estonii również nie pamiętało o estońskich przepisach z grudnia 1938 roku, mimo że w pierwszych dniach wojny gospodarze
oficjalnie przypomnieli ich treść. Czy jest pocieszeniem, że 14 września niemiecka ambasada w Tallinie też się pogubiła w paragrafach?
Jeśli zaś chodzi o obce naciski, to trzeba je włożyć między
bajki. Decyzję o internowaniu - formalnie jedyną możliwą - Estończycy podjęli przed świtem, zanim w jakiejkolwiek placówce dyplomatycznej szyfranci przystąpili do pracy.
Nauki z dziejów "Orła
" są wciąż aktualne, ale głównie te ze wstydliwej części jego historii. Internowanie było wynikiem złego obiegu informacji i braku wiedzy. Oficerowie okrętu nie potrafili zinterpretować sygnałów
wskazujących, że podjęto procedurę internowania; nasz attache wojskowy nie zauważył, że wpadli w pułapkę.
A przecież były dwie, może trzy godziny na wyplątanie się... Trzy lata temu Alfred Światły
odnalazł córkę szefa estońskiego wywiadu, panią Karin Saarsen. Miała 12 lat, gdy 18 września jej rodzinę obudził nocny telefon. Pamięta, jak tata trzymał słuchawkę: "Uciekli? Jak to, uciekli?". I po
chwili przerwy rozkazał: "Otworzyć ogień, ale strzelać tak, żeby nie trafić".