Było głośno, tłumnie i bojowo. Wielotysięczna demonstracja w obronie stoczni i innych zagrożonych zakładów, która w piątek
przeszła ulicami Szczecina, wywołała w mieście spore poruszenie.
Zorganizowana przez "Solidarność" i inne centrale związkowe (Forum Związków Zawodowych, S80, OPZZ) demonstracja rozpoczęła
się pod bramą stoczni.
- Dziś odkładamy na bok różne animozje i łączymy się we wspólnym proteście w geście solidarności z zagrożonymi kolegami. Manifestujemy w obronie miejsc pracy w polskich
stoczniach i innych zakładach w regionie. Jeżeli stoczniowcy rozejdą się, to już nikt nie wskrzesi tych zakładów. Kapitał wiedzy i doświadczenia zostanie roztrwoniony - mówił Janusz Śniadek,
przewodniczący NSZZ "Solidarność".
Zapowiedział, że demonstracją w Szczecinie jego związek rozpoczyna ogólnopolskie dni protestu, w ramach których podobne akcje będą odbywały się w innych
miastach.
Po wiecu pod stocznią ulicami miasta ruszył pochód, którego liczebność organizatorzy szacują na 5 tys. Poza stoczniowcami ze Szczecina, brali w nim też udział pracownicy Stoczni Gdynia i
Gdańsk oraz Stoczni Marynarki Wojennej. Były też osoby zatrudnione m.in. w ZCh Police, Enei, PŻM, górnicy i pracownicy przemysłu zbrojeniowego.
Na trasie wybuchały petardy, wyły syreny, a rytm
nadawał bęben przywieziony przez górników z kopalni miedzi. Protestujący nieśli m.in. transparenty: "Likwidatorzy polskich stoczni spadajcie", "Tusk spełnij obietnice wyborcze". Krzyczeli m.in.:
"Nie damy stoczni", "Platformersi, co robicie? Stocznia ginie, a wy śpicie!".
Atmosfera zrobiła się naprawdę gorąca pod siedzibą biur poselski i zarządu regionu PO przy pl. Grunwaldzkim. W
okna siedziby partii poleciały jajka. Manifestanci zabili drzwi wejściowe deskami, na których znajdował się słoneczko z loga PO i napis "Biura Platformy przeniesione do Kataru". Podniosły się okrzyki
"złodzieje" hańba". Gdy zagroda z desek została już częściowo rozebrana, w drzwiach pojawił europoseł Sławomir Nitras, który chciał rozmawiać z protestującymi. Szybko jednak musiał się wycofać,
bo został uderzony przez jednego z nich deską w rękę. Posłanka PO Renata Zaremba zapowiedziała, że skieruje do sądu sprawę przeciwko organizatorom protestu.
Finał protestu nastąpił pod Urzędem
Wojewódzkim. Manifestanci rozpoczęli od minuty ciszy, gdyż dotarła do nich wiadomość o górnikach, którzy zginęli w kopalni "Wujek". W chwilę potem ogień i słup czarnego dymu zaczął wydobywać się ze
sterty podpalonych opon.
- Wszystkie dotychczasowe działania prowadzone przez rząd w sprawie stoczni zakończyły się totalną klęska i kompromitacja. Najgorszą konsekwencją jest zatrzymanie stoczni i
utrata miejsc pracy przez kilkanaście tysięcy stoczniowców - mówił Krzysztof Fidura, szef stoczniowej "S" w Szczecinie.
Następnie odczytał petycję, w której związek domaga się m.in.
natychmiastowego spotkania z premierem, osłon socjalnych dla stoczniowców i powołania zespołu niezależnych ekspertów do rozwiązania problemu stoczni.
W stronę wejścia do urzędu poleciały jajka i
petardy. Na chwilę pojawił się w nich też wojewoda Marcin Zydorowicz, który zdjął z drzwi przybite przez demonstrantów petycje. W chwilę potem demonstranci odśpiewali hymn narodowy i rozeszli się.
Z informacji policji wynika, że demonstracja przebiegła bez poważniejszych incydentów. Wybuch petardy niegroźnie ranił tylko w nogę jednego z policjantów.