Przypomnijmy, dziś armatorzy walczą o przeżycie, biorąc na swoje pokłady wszystko co się w portach "rusza
", by przetrwać do lepszych czasów. I nikt nie myśli o budowie nowych jednostek. Oczywiście w innej sytuacji są tacy armatorzy jak np. Polska Żegluga Morska, która swój tonaż odnawia od kilku lat na
Dalekim Wschodzie. Poza tym PŻM buduje statki po dobrej cenie, której żadna stocznia w Europie nie jest w stanie zaoferować, zwłaszcza dzisiaj.
Co zatem stanie się dalej. Rząd jest przygotowany na
wzmocnienie jakiekolwiek inwestora, jak i na rozpisanie nowego przetargu. I jak widać, żadne protesty i inne formy walki o stocznie nie pomogą. Związkowcy muszą sobie uzmysłowić, że stocznie europejskie,
niemal wszystkie, mają ogromne kłopoty z utrzymaniem się na pochylni i trzeba się z tym faktem pogodzić. Z polskim stanem także. Nie ma wyjścia. Problem katarski to "problem czysto finansowy,
gospodarczy inwestora", spowodowany trudną sytuacją w przemyśle stoczniowym. Inwestor zastanawia się, czy kapitał który zaangażuje w stocznie, zwróci się w ciągu najbliższych 10-15 lat. Każdy następny
będzie podobnie myślał. Nawet amerykański czy francuski. Z problemami finansowymi borykają się m.in. duńska stocznia Odense Steel Shipyard oraz litewska Lithuania Baltija Shipyard, które mają być
wystawione na sprzedaż. I rząd niemiecki będzie miał te same problemy, co polski a może i nawet większe. Zwiększona konkurencja na rynku stoczniowym wynika ze wzrostu wydajności stoczni w krajach o taniej
sile roboczej na Dalekim Wschodzie, w szczególności w Chinach. Przypomnijmy również; niemieckie stocznie Wadan Yards ogłosiły bankructwo, ponieważ od lutego 2008 r. nie otrzymały nowych zamówień.
Reasumując: darujmy sobie jakiekolwiek nadzieje na pozyskanie inwestora strategicznego, i co za tym idzie, zamówień na chemikaliowce czy masowce. Przykre to co teraz napiszę, ale z naszych polskich
stoczni przyjdzie nam "zrobić" Muzea. Po drugiej stronie Bałtyku już kilka mamy. Niestety.