20 lat temu jechałem pociągiem wzdłuż wybrzeża Atlantyku z Nowego Jorku do Bostonu. Za oknem oglądałem epokę postindustrialną:
dziesiątki kilometrów opuszczonych hal fabrycznych i urządzeń przemysłowych. Szczątki przebrzmiałej cywilizacji. Ameryka ma fart, że Deklaracji Niepodległości nie podpisano w odlewni żeliwa. Trzeba byłoby
ją podtrzymywać - jak w Polsce stocznie. Stany Zjednoczone zbankrutowałyby już dawno temu.
Gdybyż w roku 1980 o wolność, podwyżki, demokrację i mszę w radiu zastrajkowała w Polsce załoga Wytwórni
Twarożku i Zsiadłego Mleka! Dziś budżet państwa dopinałby się tak łatwo jak mój rozporek. Od podpisania umów szczecińskich i gdańskich, które dały początek "Solidarności", rząd PRL w rytmie plus minus
raz na kwartał uchwalał dotacje do nierentownych stoczni. Kiedy zaś pod koniec lat 80. premier Rakowski i minister Wilczek zainicjowali likwidację Stoczni Gdańskiej, opozycja zaprotestowała, że to
prowokacja polityczna. Wskutek swego protestu po przejęciu rządów nowa władza dopłacać musiała do stoczni przez następne 20 lat. Teraz rząd Tuska ma nadzieję, że tę daninę na rzecz szczecińskiej kolebki,
w której też wyhuśtała się wolność i demokracja, płacić zacznie rząd Kataru. Nie jest jednak pewne, czy szejk kraiku o chorobliwej nazwie tak bardzo ko-cha wolność w Polsce, że kupi nasze rumowisko. W
każdym razie jego uczucia prozwiązkowe i prodemokratyczne są na Półwyspie Arabskim mniej gorące od tamtejszych piasków.
Ostatnio Tuskowi przyszła pod okna "Solidarność" ze Stoczni Marynarki
Wojennej w Gdyni. Oznacza to, że z epoki poprzemysłowej wkraczamy w erę surrealizmu. Zasłużona ta stocznia dbać bowiem powinna o to, żeby rząd zapomniał o jej istnieniu, zamiast o nim przypominać
rozgłośnie. Tyle bezczelności bierze się u załogi ze studiowania uczonych dzieł, które powiadają, że era postindustrialną jest też epoką postpolityczną. Postpolityczny rząd postpolitycznego Tuska i jego
postpolitycznej Platformy Obywatelskiej nikomu nie powie "paszoł won", tylko każdego zapewnia, że pochyli się nad nim z troską. Ugina się bowiem przed wszelkim naciskiem społecznym, żeby zachować siły
na dawanie prztyczka w nos braciom Kaczyńskim i ich drużynie.
Tygodnik "NIE" pisał, że sławna owa stocznia zamiast na dnie z honorem lec, od 9 lat buduje dla Marynarki Wojennej jeden jedyny okręt -
korwetę "Gawron" - i raczej nie skończy jej budowania, gdyż zniszczyłaby wówczas rację swojego istnienia. Ta korweta kosztować będzie trzy razy więcej, niż gdybyśmy kupili amerykańską gotową. Przy
korwecie trudzi się aż 700 urzędników. Po co stocznia buduje ten okręt, na to mógłby odpowiedzieć tylko ktoś, kto umiałby wyjaśnić, po co w ogóle Polsce Marynarka Wojenna. Jakie, gdzie i z kim bitwy
morskie mogłaby staczać. Kiedy "NIE" napisało, że wystarczyłyby morskie siły Straży Granicznej mające kutry patrolowe, łodzie i ścigacze do zwalczania kontrabandy i ratowania tonących jachtów,
zaproszony zostałem przez byłego głównego admirała, który chciał mi to wyjaśnić. Niczego mi jednak nie wyjaśnił. Powiedział tylko, że polska marynarka ma swoje zadania w systemie NATO, ale jakie, to
tajemnica. W zamian mnie olśnił. Pokazał pulpit, zza którego dowodzić można by operacjami morskimi i korwetą z USA nie tylko znacznie większą, choć i starszą niż którykolwiek pływający kajak, ale mającą
też ciekawsze wnętrze.
Rekapitulacja. Polska posiada Stocznię Marynarki Wojennej, gdyż ma Marynarkę Wojenną. Jak wyjaśnił w TV przewodniczący związku "Solidarność" w tej stoczni, Polska musi
mieć tę stocznię dla bezpieczeństwa państwa, bo gdyby sama jedna prowadziła wojnę, kto zatykałby nam dziury w przestrzelonych okrętach? Polska ma też ogromną szkołę oficerów Marynarki Wojennej, bo co to
za marynarka bez szkoły i oficerów. Polska ma także lotnictwo Marynarki Wojennej, bo cóż to za marynarka bez sił powietrznych. Polska ma również wielu admirałów ze złotymi galonami, bo cóż to za marynarka
bez admirałów i co za admirałowie bez galonów.
Po co zaś Polsce to wszystko, to ścisła tajemnica wojskowa. Czy zna ją minister obrony - nie wiadomo, gdyż to również tajemnica. Co natomiast robi
Marynarka Wojenna? Ona olśniewa kolejnych prezydentów RP, którzy lubią wypoczywać na Helu. Gówno wart jest zaś prezydent, który nie ma marynarki. Muszą otaczać go okręty i admiralskie galony. Chyba żaden
polski patriota nie chce, aby do Helu dobiła np. szwedzka marynarka wojenna, żeby nam prezydenta ukraść lub utopić czy też poniżyć, karmiąc go śledziem na słodko.
Polska już od wielu dziesięcioleci nie
potrafi budować nowoczesnych statków ani okrętów, ale stocznie są i będą naszą cenną, bo narodową specjalnością produkcyjną. Stanowią one wartość umowną, ale niezbywalną. Statki to nasza specjalność
produkcyjna i nie mogą jej zastąpić wykałaczki. Na ten chiński wynalazek nie udało nam się zresztą kupić patentu.