Nic nie wskazuje na to, ze trwający już ponad rok stoczniowy thriller skończy się szybko. Po kilku dramatycznych
zwrotach akcji i długim czekaniu na ujawnienie nazwy stoczniowego inwestora, wydawało się, że ustalony na 21 lipca termin zapłaty za majątek stoczni w Szczecinie i Gdyni jest tylko sprawą techniczną. Jak
w dobrym dreszczowcu akcja nieoczekiwanie znowu nabrała jednak dramatycznego przebiegu. List wysłany przez Szczecińskie Stowarzyszenie Obrony Stoczni i Przemysłu Okrętowego miał spowodować, że katarscy
inwestorzy postanowili jeszcze raz przyjrzeć się sprawie zakupu od strony prawnej. Czy rzeczywiście przeprószyli się niewybrednych argumentów mówiących o wadach prawnych, praniu brudnych pieniędzy i
naruszeniu koranicznego prawa, czy też, jak podejrzewają związki zawodowe, list posłużył im jako pretekst do odwleczenia terminu zapłaty, pewnie nigdy się nie dowiemy.
Bez względu na to skutki dla
stoczni są niewesołe. W wariancie optymistycznym pieniądze za jej majątek wpłyną z prawie miesięcznym opóźnieniem i taki też będzie poślizg w trudnym i długotrwałym zdobywaniu zamówień, uruchamianiu
produkcji i przyjmowaniu pracowników. Jest też wariant pesymistyczny - inwestor wycofa się z zakupu stoczni i jej majątek trafi do syndyka. Wtedy będziemy mieli już prawdziwy dramat stoczniowców, którym
jesienią kończą się świadczenia i samej stoczni, która szybko może zamienić się w wielkie złomowisko.