Sklep    |  Mapa Serwisu    |  Kontakt   
 
Baza Firm
Morskich
3698 adresów
 
Zaloguj się
 
 
Szybkie wyszukiwanie
Szukanie zaawansowane
Strona głównaStrona główna
Wszystkie artykułyWszystkie artykuły
<strong>Subskrybuj Newsletter</strong>Subskrybuj Newsletter
 

  Informacje morskie. Wydarzenia. Przetargi
Wydrukuj artykuł

Sądowe przypadki Janusza L.

Kurier Szczeciński, 2009-06-12

To jedna z najciekawszych i najtrudniejszych spraw gospodarczych w Polsce. Spore pieniądze, tajemnicze zagraniczne konta i firmy oraz fundusze specjalnego przeznaczenia. A w tym wszystkim Polska Żegluga Morska i byty dyrektor tej firmy. Proces w tej sprawie trwa już siedem lat. Zapadło siedem wyroków. Ostatni miesiąc temu. I cała sprawa znowu zacznie się od początku. Janusz L. - były dyrektor Polskiej Żeglugi Morskiej - od siedmiu lat jest stałym bywalcem szczecińskich sądów. Na początku maja tego roku zapadł kolejny wyrok w jego sprawie. Tym razem niekorzystny dla eks-dyrektora. Szczeciński Sąd Okręgowy uchylił wyrok uniewinniający. Teraz wszystko, po raz kolejny, rozpocznie się od początku... Cztery rachunki W styczniu 2002 roku przed szczecińskim Sądem Rejonowym rozpoczął się proces byłego dyrektora Polskiej Żeglugi Morskiej. Zdaniem prokuratury, Janusz L. między kwietniem 1995 roku a lutym 1998 roku, będąc zobowiązanym do zajmowania się sprawami majątkowymi przedsiębiorstwa nie wywiązał się z nich i doprowadził do powstania szkód w wysokości prawie 715 tysięcy dolarów. Chodzi o cztery rachunki wystawione przez firmę Comapar zarejestrowaną na Wyspach Dziewiczych. Według prokuratury, Janusz L. miał je zaakceptować do wypłaty, mimo, że spółka ta nie wykonała żadnych usług na kwoty wynikające z tych rachunków. W połowie grudnia 1994 r. PŻM zawarł umowę z firmą Comapar, która miała być pośrednikiem między PŻM a kontrolowaną przez armatora firmą Polascamar, działającą na rynku włoskim. W zamian Comapar miał otrzymywać prowizję od-kontraktowej kwoty uzyskanej przez PŻM po zawarciu umowy. Według prokuratury, na rachunkach zaakceptowanych przez Janusza L., a opiewających na kwotę ponad 700 tys. USD, nie było żadnych podpisów, nie precyzowały one w jaki sposób kwoty zostały wyliczone, w jakich umowach Comapar brał udział jako pośrednik, w jaki sposób wyliczono prowizje. Wynajęta przez PŻM jedna z firm zajmujących się wywiadem gospodarczym ustaliła, że Comapar nie ma udziałowców, zarządu ani personelu. Okazało się również, że nikt z przedstawicieli kierownictwa PŻM nigdzie i nigdy nie spotkał jakiegokolwiek reprezentanta firmy Comapar. Janusz L. tłumaczył w sądzie, że Polascamar akwizował dla PŻM rocznie od 60 do 90 milionów USD dodatkowych przychodów. Comapar był pośrednim kanałem w przekazywaniu należności do Polascamaru. A sytuacja na rynku włoskim spowodowała konieczność utworzenia specjalnego funduszu motywacyjnego, który umożliwiał efektywne działania w tym kraju. Jeszcze w trakcie śledztwa jeden ze świadków, który był zatrudniony w Polascamarze, zeznał, że "pracując we Włoszech zaszła potrzeba utworzenia funduszu specjalnego. Fundusz ten przeznaczony był na zwyczajowo przyjęte gratyfikacje dla przedstawicieli różnych władz włoskich - fiskalnych, policyjnych, portowych przy wszelkiego rodzaju transakcjach. W momencie rozpoczęcia we Włoszech akcji tzw. czystych rąk partner włoski poczuł się zagrożony i zażądał przekazywania nieopodatkowanych kwot za pośrednictwem firmy Comapar na wskazane konto w banku". Kolejni świadkowie, m.in. pracownicy PŻM, ujawniali następne szczegóły. Ich zdaniem, istnienie takich funduszy nie było czymś specjalnym i od dawna jest przyjęte w świecie biznesu. Posługiwano się nimi przy finansowaniu różnych przedsięwzięć, pozyskiwaniu partnerów, towarów itp. - W Polascamarze miała być przeprowadzona kontrola. Okazało się, że można załatwić, aby jej nie było. Kosztowało to od 15 do 17 tysięcy dolarów. Włoski współdyrektor firmy stwierdził, że są na to specjalne fundusze - opowiadał w sądzie były pracownik Polascamaru. Wyrok Po trwającym rok postępowaniu, kilku rozprawach, zeznaniach kilkudziesięciu świadków, zapoznaniu się z kolejnymi dokumentami proces eks-dyrektora zaczął zbliżać się do końca. W styczniu 2003 roku zeznania złożył ostatni świadek. Miesiąc później sąd zakończył postępowanie. Głos zabrali prokurator, oskarżyciel posiłkowy (reprezentujący PŻM), obrońca i sam Janusz L. - Comapar to firma wirtualna. Nie ma adresu, nikt nie widział jej przedstawicieli. Utworzono ją w celu wyprowadzenia pieniędzy z PŻM, a nie z konta Polascamaru. Trafiały one do banku w Szwajcarii. I nikt nie jest w stanie sprawdzić, co się z nimi stało - mówił w swoim wystąpieniu prokurator. Dla Janusza L. zażądał kary dwu i pół roku pozbawienia wolności oraz grzywny w wysokości 10 tys. złotych. Oskarżyciel posiłkowy wniósł o zasądzenie od oskarżonego odszkodowania na rzecz firmy. Obrońca eks-dyrektora wniósł o uniewinnienie. Bo, jego zdaniem, nie doszło do powstania szkody w majątku PŻM. - System z tzw. zyskiem pozabilansowym został stworzony wcześniej i przekazany oskarżonemu, kiedy został dyrektorem PŻM. I aby zarzut, jaki przedstawiono Januszowi L. został potwierdzony, musiałaby powstać szkoda w mieniu PŻM i na bazie polskiego ustawodawstwa. A takiej nie było. Jeżeli już, to na rzecz prawa włoskiego i nie w Polsce - przekonywał adwokat. - Polascamar był jedną z najefektywniejszych spółek. I te pieniądze się firmie należały, prawnie je zarobiła. Na rynku włoskim oraz szwajcarskim musiał istnieć fundusz specjalny i tak było przez wiele lat. Jednak ani jeden dolar nie wypłynął z PŻM w sposób nieuprawniony - zapewniał w swoim wystąpieniu były dyrektor PŻM. Janusz L. został skazany na dwa lata więzienia w zawieszeniu na pięć lat, grzywnę w wysokości 20 tys. złotych. Dostał też nakaz przelania na konto PŻM ponad 50 tys. złotych. Zdaniem sądu, z rachunków, które podpisał były dyrektor, nie wynika, na jakiej podstawie rozliczono poszczególne kwoty. Firma, do której trafiły pieniądze, nie miała swojej siedziby ani nawet telefonu. Wiadomo było tylko, że zarejestrowana została na Wyspach Dziewiczych. Nie wiadomo, czy w ogóle istniała. Na pewno jednak nie wykonała żadnych usług dla PŻM. Pieniądze były więc wypłacone ze szkodą dla szczecińskiego przedsiębiorstwa. Sąd uznał, że Janusz L. nie osiągnął z transakcji żadnych korzyści. Skazał go więc na karę pozbawienia wolności w zawieszeniu. Winny czy niewinny? Pięć miesięcy później - w lipcu 2003 roku -przed szczecińskim Sądem Okręgowym odbyła się rozprawa apelacyjna byłego dyrektora PZM. Apelację od wyroku złożył obrońca -żądając uniewinnienia swojego klienta - oraz prokurator. Ten z kolei wniósł o uchylenie warunkowego zawieszenia kary. Sąd Okręgowy uwzględnił jego wniosek i zmienił orzeczenie Sądu Rejonowego. Zawieszenie wykonania kary zostało uchylone. Wyrok był prawomocny. Oznaczało to, że Janusz L. będzie musiał odbyć orzeczoną karę dwóch lat pozbawienia wolności. Pozostała mu tylko kasacja. I taki wniosek obrońcy eks-dyrektora złożyli do Sądu Najwyższego. Według ich opinii, sądy pierwszej i drugiej instancji naruszyły prawo procesowe m.in. nie powołując biegłych z zakresu rachunkowości i nie biorąc pod uwagę pewnych dowodów-wyników kontroli i audytu w PŻM. W lipcu 2004 roku odbyła się rozprawa przed Sądem Najwyższym, który uchylił wyroki obu szcze-cińskich sądów. SN uznał, że wzięły one pod uwagę tylko dowody obciążające Janusza L. Całe postępowanie miało się rozpocząć od początku przed sądem pierwszej instancji. Kolejny proces, świadkowie, dokumenty. Dwa lata po wydaniu wyroku przez Sąd Najwyższy - w lipcu 2006 roku Janusz L. zostaje uniewinniony. Sąd uznał, że działalność byłego dyrektora PŻM nie przyniosła spółce szkody. To był już czwarty wyrok w tej sprawie. Okazało się, że nieostatni. Prokuratura i oskarżyciel posiłkowy wnieśli apelację. Rok później sprawa ponownie trafiła na wokandę Sądu Odwoławczego, który uchylił zaskarżony wyrok i przekazał sprawę do ponownego rozpatrzenia. Zastrzeżenia sądu wzbudziła ocena dowodów - nie była kompleksowa, ale pobieżna, a nawet tendencyjna. Kolejny proces rozpoczął się kilka miesięcy później. I kiedy już nabierał tempa, w lipcu 2007 roku pojawiła się nowa przeszkoda. W życie weszła nowelizacja przepisów kodeksu postępowania karnego, na mocy której procesy w sprawach afer gospodarczych, przestępstw przeciwko mieniu znacznej wartości (powyżej 180 tys. zł) oraz zorganizowanych grup przestępczych miały się odbywać w sądach okręgowych. A do tej pory postępowania takie toczyły się w sądach rejonowych. Kłopot w tym, że proces Janusza L. musiał po raz kolejny rozpocząć się od początku. We wrześniu ubiegłego roku szczeciński Sąd Okręgowy wydał kolejny wyrok w sprawie Janusza L. I uniewinnił go. Sąd przyznał, że są dowody wskazujące na działanie oskarżonego na szkodę przedsiębiorstwa. Są jednak również takie, które dowodzą czegoś zupełnie przeciwnego. Dowody się więc wzajemnie znoszą. Ale pozostają wątpliwości, których nie da się rozstrzygnąć. W takim przypadku należy przyjąć zasadę domniemania niewinności i wydać wyrok na korzyść oskarżonego. Czekając na finał Miesiąc temu wydział odwoławczy szczecińskiego Sądu Okręgowego uchylił wyrok uniewinniający Janusza L. - Według sądu dopuścił się on przestępstwa i nie było podstaw do uniewinnienia. Sprawa rozpocznie się od początku - stwierdziła sędzia Elżbieta Zywar, rzecznik SO w Szczecinie. Obrońca Janusza L. w środę otrzymał szczegółowe uzasadnienie najnowszego wyroku. - Takiego procesu, w którym zapadło już siedem wyroków, jeszcze nie prowadziłem. To jednak świadczy o skali złożoności i niejednoznaczności całej sprawy - powiedział mecenas Dariusz Babski. Uzasadnienie wyroku dotarło także do oskarżyciela posiłkowego - mec. Włodzimierza Łyczywka - Nie jest możliwe skazanie wprost w drugiej instancji. Sąd odwoławczy może tylko uchylić wyrok. Z przekazanych wytycznych, które mają być brane pod uwagę przy ponownym rozpoznaniu sprawy, można wysnuć wniosek, że Janusz L. jest winny - mówi mecenas Łyczywek Dodaje, że choć sprawa rozpocznie się od początku, to istnieje możliwość ograniczenia postępowania dowodowego. - Teraz sprawa ponownie trafi do Sądu Okręgowego, ale do wydziału trzeciego, a nie odwoławczego. Po zmianie przepisów sprawy o takim ciężarze gatunkowym w pierwszej instancji są rozpatrywane właśnie przez ten wydział - wyjaśnia adwokat Kiedy rozpocznie się proces? Na razie nie wiadomo.
 
Dariusz Staniewski
Kurier Szczeciński
 
Strona Główna | O Nas | Publikacje LINK'a | Prasa Fachowa | Archiwum LINK | Galeria
Polskie Porty | Żegluga Morska | Przemysł okrętowy | Żegluga Śródlądowa | Baza Firm Morskich | Sklep | Mapa Serwisu | Kontakt
© LINK S.J. 1993 - 2024 info@maritime.com.pl