Nadal nie wiadomo, kto tak naprawdę jest zwycięzcą zakończonych w ostatnią sobotę przetargów na stoczniowy
majątek. Najwięcej emocji wzbudzają teraz pytania: czy światło dzienne ujrzy as z rękawa, czy też królik z kapelusza i jakie zamiary wobec obu zakładów ma tajemniczy inwestor?
Rozpisany na kilka
aktów stoczniowy dramat na dobre trwa już od ponad roku. Po kilku gwałtownych zwrotach akcji na początku tego roku w życie weszła stoczniowa specu-stawa, która powstała na podstawie zeszłorocznego
porozumienia polskiego rządu z Komisją Europejską. W uproszczeniu zakłada ona, że zagrożone zwrotem pomocy publicznej stocznie w Szczecinie i Gdyni zostaną zlikwidowane do końca maja, ich pracownicy
zwolnieni, a podzielony na części majątek sprzedany inwestorom w przetargach. Przewidywania dotyczące tej operacji były dość proste. Zgodnie z harmonogramem, 30 kwietnia, kiedy to upływał termin wpłaty
wadiów, mieliśmy poznać nazwy startujących w przetargach inwestorów. Dwa tygodnie później światło dzienne miały ujrzeć nazwy zwycięskich inwestorów. W przypadku Szczecina wiele wskazywało na to, że część
majątku stoczni zostanie podzielona między Mostostal Chojnice i Polimex Mostostal, a reszta w ogóle nie znajdzie nabywców. Mówiło się też o włoskim inwestorze z branży okrętowej. Prawie wszyscy byli w
każdym razie przekonani; że stocznie kupią jakieś znane firmy, o których wszelkie informacje będą na wyciągnięcie ręki.
Internetowy młotek
Rzeczywistość okazała się jednak znacznie
bardziej zaskakująca, niż można było się spodziewać jeszcze kilka tygodni temu. Tuż po upłynięciu terminu wpłaty wadiów okazało się, że majątkiem obu stoczni zainteresowanych jest 35 inwestorów, z czego
10 chciało ulokować pieniądze w Szczecinie. Agencja Rozwoju Przemysłu, powołując się na przetargowe procedury, nie chciała jednak ujawnić ich nazw. Rozpoczęła się więc pierwsza fala spekulacji, która
dotyczyła nazw potencjalnych inwestorów. Nastąpił też wyłom w przetargowym harmonogramie, gdyż termin na składanie wadiów został nieoczekiwanie przedłużony do 8 maja. Jak się okazało, w efekcie tego grono
uczestników przetargów wzbogaciło się o jednego, również niewymienionego z nazwy, oferenta.
Same przetargi odbyły się we wcześniej wyznaczonych terminach, czyli 13 i 14 maja w Gdyni oraz 15 i 16 maja w
Szczecinie. Nietypowa była jednak techniczna strona ich organizacji, gdyż odbywały się one za pośrednictwem specjalnej witryny internetowej. Załogowanie się na niej i złożenie oferty umożliwiał specjalny
klucz dostępu. Po pierwszym dniu do drugiego etapu miało przejść 5 inwestorów, którzy zaoferowali najwyższe ceny. W kolejnym dniu mogli oni przebijać swoje pierwotne oferty. Zwycięska miała okazać się
najwyższa cena zaproponowana na koniec przetargu.
Kto stoi za Trustem?
Największym zaskoczeniem były jednak wyniki tej licytacji. Najpierw w Gdyni, a potem w Szczecinie okazało się
bowiem, że zwycięzcą przetargów na wszystkie kluczowe dla produkcji stoczniowej części majątku została jedna i ta sama firma. Jest nią zarejestrowana na Antylach Holenderskich spółka United International
Trust N.Y (UIT), w której imieniu transakcję zrobił Stichting Particulier Fonds Greenrights. Jak się okazało, te nazwy nic nie mówią nie tylko osobom z branży okrętowej, ale są praktycznie nieznane w
całym polskim i światowym biznesie. Co dziwniejsze, Ministerstwo Skarbu Państwa odmówiło podania bliższych informacji na temat inwestora do czasu podpisania z nim umowy, co ma nastąpić do końca maja.
Zadeklarowało jedynie, że chce on dalej budować statki w obu stoczniach. Szczegółowy harmonogram uruchomienia tej produkcji ma być ustalony w ciągu najbliższych tygodni.
Wszystko to spowodowało, że
przez media elektroniczne i papierowe przetoczyła się potężna fala spekulacji na temat tego, kim naprawdę jest tajemniczy stoczniowy inwestor. Powszechne przekonanie jest takie, że mamy do czynienia z
pośrednikiem, który kupił stocznie na czyjeś zlecenie. Na co dzień United International Trust świadczy bowiem usługi zarządcze i administracyjne ha zlecenie firm z różnych części świata. I tu można
odnaleźć przynajmniej kilka tropów. Wśród nich największe poruszenie tuż po ujawnieniu wyników przetargów wzbudziła powiązana biznesowo z UIT firma Sapiens International Corporation NV W jej władzach
znajdują się bowiem osoby wywodzące się z izraelskiego wojska i wywiadu. Z dostępnych w sieci dokumentów nie wynika jednak, żeby między obu spółkami istniały powiązania kapitałowe ani żeby przedmiotem ich
współpracy miał być zakup polskich stoczni. Kolejny partner UIT, który ściągnął na siebie uwagę mediów, to Aurelia Energy NV Ten typ wyglądał o tyle ciekawie, że jest to spółka blisko związana z
działającą w morskim górnictwie naftowym grupą Bluewater. Niektóre tropy wiodły też do grupy holenderskiego Fortis Banku, która kiedyś była już zainteresowana zakupem polskich stoczni. Między zwolennikami
poszczególnych tropów czasami wywiązywała się gorąca polemika. Dominowały jednak obawy o prawdziwe intencje, które tajemniczy inwestor ma wobec naszych stoczni.
Ważne statki, nie geografia
Ekonomiści oceniają jednak, że w realiach globalnej gospodarki nie ma nic dziwnego w tym, że tego typu zakupów dokonuje nawet bardzo odległy geograficznie inwestor.
- Nie wiem, dlaczego tyle
zamieszania jest wokół źródła pochodzenia kapitału - dziwi się prof. Dariusz Zarzecki, ekonomista z Uniwersytetu Szczecińskiego. - Nie ma tu znaczenia, czy jest on arabski, izraelski, niemiecki, czy
norweski. Chcieliśmy sprzedać stocznie i każdy mógł je kupić. W tak trudnym okresie każdy inwestor jest na wagę złota. Wypada mieć tylko nadzieję, że oni będą chcieli budować statki.
Podobnie uważa
Krzysztof Fidura, przewodniczący zakładowej "Solidarności" w Stoczni Szczecińskiej Nowej. -Jesteśmy w takiej sytuacji, że nie stać nas na wybrzydzanie, jeżeli chodzi o inwestora. Każdy pieniądz i
miejsce pracy w obecnym kryzysie jest dobre. Szczególnie ważne jest, że cały majątek produkcyjny pozostał w jednym ręku i udało się uniknąć jego rozsprzedania. Ma on dzięki temu wyższą wartość i coś na
nim można zrobić. Myśmy zakładali, że dojdzie do podziału stoczni. Tymczasem mamy rzecz, której mało kto się spodziewał - dwa ośrodki pochylniowe Wulkan i Odra, cała prefabrykacja, a nawet biuro
projektowe mają jednego właściciela - podkreśla związkowiec.
Naftowy trop
W ostatnią środą na giełdzie stoczniowych inwestorów punkt ciężkości zdecydowanie przesunął się w stronę Kataru.
Okazało się bowiem, że w poniedziałek, tuż po rozstrzygnięciu stoczniowych
przetargów, z wizytą do położonego nad Zatoką Perską Kataru pojechał minister skarbu Aleksander Grad. Oficjalne wypowiedzi
przedstawicieli MSP mówiły tylko o zacieśnianiu stosunków gospodarczych między obu krajami. Według "Pulsu Biznesu", minister miał jednak rozmawiać o inwestycjach w polskich stoczniach z premierem oraz
ministrem energetyki i przemysłu tego naftowego kraju, a także przedstawicielem Qątar Investment Authority, który już wcześniej był wymieniany wśród podmiotów zainteresowanych polskimi stoczniami. Został
on utworzony w 2005 r. przez rząd Kataru, żeby wzmocnić gospodarkę kraju poprzez inwestycje na całym świecie.
- Jeżeli jest to rzeczywiście inwestor z Kataru, to byłoby bardzo dobrze - ocenia prof.
Zarzecki. - Gdy ktoś wykłada ponad 400 min zł na stocznie, to ma pewnie jakiś pomysł. Jeśli miałyby to być np. gazowce dla krajów Zatoki Perskiej, to byłaby dla na&świetna okazja. Stocznie w Gdyni i
Szczecinie są w jednym raku, więc można uzyskać efekt synergii, np. przy zakupie stali, rekrutacji pracowników, negocjacjach finansowania. Oprócz statków mogą też robić inne rzeczy, np. konstrukcje
stalowe, czy elementy do elektrowni jądrowych. Możliwości jest tu naprawdę dużo. Trzeba jednak stworzyć takie warunki dla inwestora, żeby on się u nas dobrze czuł i mógł rozwijać swoje przedsięwzięcie -
podkreśla ekonomista.
Zdaniem prof. Leonarda Rozenberga, ekonomisty z Zachodniopomorskiego Uniwersytetu Techno-logicznego, inwestor, który kupił stocznie, na pewno nie zrobił tego po to, żeby je
zamknąć. - Myślę, że zimowa podróż premiera do Kataru okazała się owocna nie tylko jeśli chodzi o gaz, ale również w temacie stoczni. Rindusz, który kupił stocznie, może mieć pieniądze od wielu
wpłacających, ale mogą za nim stać też petrodolary jednego oferenta. Przy dzisiejszym kursie euro i dolara oraz zapotrzebowaniu na statki można będzie je przez wiele lat budować. W tej chwili stocznie
chińskie posiadają pełne portfele zamówień. Jest nawet taka, którą dopiero uruchomili i ona też ma pełny portfel zamówień. Nie jest więc tak strasznie na rynku okrętowym. Jest nie najlepiej w pewnych jego
segmentach, akurat w tych, JW których Szczecin dotychczas się specjalizował. Stocznia może jednak budować co innego, np. gazowce. Dobry interes można też zrobić na masowcach. Perspektywy budownictwa
okrętowego nie są złe. Nie wiem, czy nowi właściciele będą tu robić statki, ale coś muszą robić, żeby zarobić - podkreśla naukowiec.