Po gwałtownych spadkach sytuacja na żeglugowym rynku trochę się poprawiła. Szczecińscy armatorzy nadal zmagają się
jednak ze skutkami kryzysu. Na temat tego, jak długo będzie on trapił branżę, spierają się lokalni ekonomiści i praktycy z gospodarki morskiej.
Wywołane kryzysem finansowym załamanie na rynku
żeglugowym uderzyło w armatorów w końcówce zeszłego roku. Baltic Dry Index, czyli podstawowy wskaźnik cen przewozów ładunków masowych, spadł wtedy poniżej 700 punktów. Było to bardzo poważne załamanie,
gdyż w połowie 2008 r. był on na rekordowym poziomie przekraczającym 11 tys. pkt.
Oddech w zapaści
W ostatnich miesiącach BDI zaczął jednak odrabiać straty. W tej chwili znajduje się na
poziomie ponad 2250 pkt. Armatorzy nadal borykają się jednak z brakiem ładunków. Skończyły się także czasy podpisywania długoterminowych kontraktów na przewozy, które definitywnie zastąpiły jednostkowe
umowy na transport konkretnych towarów.
- Staramy się to rekompensować zawijając do większej liczby portów na całym świecie, do których dotychczas nie pływaliśmy - przyznaje Krzysztof Gogol, doradca
dyrektora naczelnego Polskiej Żeglugi Morskiej. -Jeśli chodzi o polskich odbiorcach ładunków, to opieraliśmy się dotychczas na Zakładach Chemicznych Police i CIECH-u. Obecnie wykonujemy dla nich tylko
pojedyncze rejsy.
Na plus armator zalicza ostatni wzrost przewozów rudy żelaza do Chin, który dał pracę dla części światowej floty. Ładunki mogą też dzięki temu łatwiej znaleźć jednostki pływające
gdzie indziej. Kilka tygodni temu po puszczeniu lodów ruszył także ruch na Wielkich Jeziorach Amerykańskich. Wymiana handlowa z osłabioną gospodarką Stanów Zjednoczonych nadal jest jednak na bardzo niskim
poziomie, więc niewiele zmieniło to dla transportu morskiego.
- Pomaga nam fakt, że jesteśmy długo na rynku żeglugowym i mamy sprawdzonych kontrahentów, którzy dobrze nas znają. Sytuacja firmy jest
stabilna. Kredyty zaciągnięte na budowę nowych statków są dla nas obciążeniem, ale nie ma zagrożenia, że będziemy rezygnować z tych kontraktów - zapewnia rzecznik PŻM.
W ostatnich miesiącach z 10 do 6
proc. spadł odsetek statków, które z powodu braku ładunków zostały postawione przez armatorów na kotwicowiska. Dominują na nich kontenerowce, gdyż właśnie ten rodzaj morskiego transportu został najmocniej
dotknięty przez kryzys. Specjalizująca się w kontenerowej żegludze liniowej szczecińska Euroafrica odczuwa jednak pewną poprawę.
- Po okresie załamania z października, listopada zeszłego roku, mamy
teraz czas stabilizacji - ocenia Jacek Wiśniewski, prezes Euroafriki. -Jest to oczywiście stabilizacja na niskim poziomie, ale daje szansę na poprawę w przyszłym roku. Rok 2009 na pewno będzie jednak
trudny.
Okres przestoju część armatorów wykorzystuje także do remontowania swoich statków. PŻM korzysta tu przede wszystkim z usług polskich stoczni - Gdańskiej Stoczni Remontowej i Szczecińskiej
Stoczni Remontowej Gryfia. Do tej ostatniej na remont niedawno wpłynął należący do szczecińskiego armatora statek "Isolda".
- W związku z tym, że sytuacja na rynku jest dosyć trudna, a z drugiej
strony w ostatnich miesiącach mocno spadły ceny usług w stoczniach remontowych, w tym roku przyspieszamy remonty statków. Remontujemy te jednostki, których dokumenty klasyfikacyjne kończą się trochę
później, żeby wykorzystać czas, w którym można je wyłączyć z eksploatacji - wyjaśnia Krzysztof Gogol.
Kryzysowa konferencja
Wpływ kryzysu na żeglugę i porty był tematem specjalnej
konferencji naukowej, która w zeszłym tygodniu odbyła się w Szczecinie. Jej uczestnicy zgadzali się, że w obecnej sytuacji praktycznie nie da się przewidzieć, kiedy skończy się osłabienie światowej
gospodarki i można spodziewać się ożywienia w transporcie morskim. Niektórzy mocno różnili się jednak w stawianych prognozach.
- Obawiam się, że wszystko co najgorsze jeszcze przed nami. W drugiej
połowie 2009 r. i w 2010 r. na świecie i w Polsce przekonamy się, co to znaczy dno kryzysu - oceniał prof. Leonard Rozenberg z Zachodniopomorskiego Uniwersytetu Technologicznego.
Dr Andrzej Montwiłł,
były prezes portu, obecnie pracownik naukowy Akademii Morskiej, podkreślał natomiast, że słowo kryzys jest nadużywane i jego skutki nie będą aż tak mocno odczuwalne. - W obecnej sytuacji gospodarczej
brakuje nam optymistów - twierdził.
Zdaniem dr. Adolfa Wysockiego, sekretarza generalnego Związku Armatorów Polskich, nawet w tak trudnej sytuacji branża morska może znaleźć pewne pozytywy. - Każdy
kryzys jest motorem mobilizacji i zmusza do określonych działań.
W podobnym tonie wypowiadał się Krzysztof Chwesiuk, prorektor ds. nauki Akademii Morskiej. - To normalne, że w żegludze są okresy
koniunktury i kryzysu. Są potrzebne innowacyjne działania, żeby ten kryzys przezwyciężyć.