- Co to jest wędka?
- Połączenie chuja z wodą.
Mimo że od dzieciństwa jestem ortodoksyjnym moczykijem, dowcipy
o wędkarstwie bawią mnie do łez. Nic zabawnego jednak nie widzę w działalności Komisji Europejskiej debatującej w Brukseli. To chore ciało radziło w zeszłym tygodniu nad połowami dorsza na Bałtyku za
pomocą wędki, czyli - mówiąc umownie - patyka, linki i haczyka. Chodzi o projekt rozporządzenia Rady Europy ustanawiającego wspólnotowy system kontroli w celu zapewnienia przestrzegania przepisów wspólnej
polityki rybołówstwa. Komisja ma na razie opracować uwagi do projektu, decyzje podejmie Rada Europy.
W projekcie znalazł się artykuł 47, a w nim dwa punkty:
2. Połowy w ramach rybołówstwa
rekreacyjnego dotyczące stad objętych planem wieloletnim są rejestrowane przez państwo członkowskie bandery.
3. Połowy gatunków objętych planem wieloletnim wliczane są do odpowiednich kwot państwa
członkowskiego bandery. Zainteresowane państwa członkowskie określają część tych kwot, która jest zarezerwowana wyłącznie dla rybołówstwa rekreacyjnego.
Gdyby projekt przegłosowano, szyper każdego
kutra wywożącego wędkarzy na bałtyckie dorsze musiałby odnotowywać dane każdej złowionej rybki i przekazywać je jakiemuś urzędnikowi państwowemu. A co gorsza i tak już skąpe limity połowu tej ryby przez
rybaków (sposobem przemysłowym, czyli sieciami) zostałyby w jakimś stopniu ograniczone, bo trzeba by wykroić z ich puli jakąś część na połowy rekreacyjne (wędką).
Efekty są łatwe do przewidzenia -
wkurwienie rybaków, antagonizmy ze środowiskiem moczy-kijów, wzrost cen oraz mniejsza dostępność wędkarstwa morskiego. Nie da się też uniknąć ograniczenia liczby kutrów zajmujących się usługami
wędkarskimi. To najczęściej rybacy, którzy - gdy zabrakło dla nich limitów połowowych - przekształcili kutry rybackie w "gospodarstwa agroturystyczne nastawione na wędkarstwo". Jest oczywiste, że znów
dla wielu z nich zabraknie limitów. W co tym razem mają zmienić swoje krypy? W wycieczkowe wodoloty?
A przemysł turystyczny? Bałtyk, chociaż z pięknymi plażami, nie jest zbyt atrakcyjny turystycznie.
Odstrasza kapryśną pogodą i wciąż mizerną bazą noclegowo-rozrywkową. Jednak dla wędkarzy to żadna przeszkoda. Jeżdżą chętnie do bałtyckich małych portów, i to przeważnie poza sezonem urlopowym. Jeśli
przyjedzie ich mniej, odczują to hotelarze, sklepikarze i inni pasożytujący na turystach.
Sztuka jest sztuka - może ktoś powiedzieć popierając liczenie każdej złowionej ryby, czy to siecią, czy na
wędkę. Porządek jest: wiadomo, ile ryb ubywa, a ile zostaje w naszym wspólnym Bałtyku. Ta logiczna z pozoru argumentacja to tylko złudzenie. W zeszłym roku weszło bowiem w życie rozporządzenie unijne nr
1322/2008. Zgodnie z jego art. 6 ust. przemysłowe połowy prowadzone siecią o wielkości oczek poniżej 32 minimetrów (to oczko kilkadziesiąt razy mniejsze niż w sieciach do połowu dorsza przez polskich
rybaków, właściwie trudno przez nie przetknąć ołówek), przy niesortowaniu ryby na morzu (robi się to w por-cie), nie będą wliczone w limit kraju, z którego pochodzą statki. Czyli jak wielki stumetrowy
statek nazywany "paszowcem" (znaczną część wyłowionych w ten sposób ryb zużywa się na paszę dla świń) "przypadkiem" wyłowi tony dorsza, to nie stanowi to zagrożenia dla populacji tej ryby w
Bałtyku. Ale jak szyper z Łeby wywiezie na Bałtyk czterech lekko zamroczonych gorzałą i bryzą morską moczykijów i każdy z nich złowi po trzy dorszyki, to należy to skrupulatnie wliczyć w limit połowowy
kraju. Dodajmy jeszcze, że wędkarzy obowiązują (są ściśle przestrzegane) wymiary oraz okresy ochronne, "paszowce" natomiast swoimi gigantycznymi sieciami wyciągają wszystko, co się rusza, z narybkiem
włącznie.
Wbrew obiegowej opinii decyzje unijne coraz bardziej dotyczą każdego z nas. W zeszłym tygodniu w Brukseli mędrkowano nad wprowadzeniem cenzury do internetu. Szczęśliwie decyzje nie
zapadły, temat odwleczono na przyszłą kadencję. Przed wyborami nie ma odważnych, pewnie ujawnią się, gdy zdobędą mandat i zasiądą w wygodnych europoselskich fotelach. Dlatego warto iść na wybory unijne,
warto sprawdzić, co dany kandydat ma zamiar przedsięwziąć, ale nie dla Mławy czy Sochaczewa (z całym szacuneczkiem dla tych miast), tylko dla nas, obywateli zjednoczonej Europy. Dlatego do urny pobiegnę
żwawo, sprawdziwszy uprzednio, który z pretendentów ma w programie walkę z euro-idiotyzmami brukselskiej biurokracji. I wszystko mi jedno, czy będzie z SLD, czy z PPP albo Centrolewicy, czy może nawet z
PO albo z PiS. Oby tylko nie dał się zwariować i zostawił nam, wędkarzom, tę niewielką przyjemność bycia raz w roku morskim wilkiem.