Jutro się okaże, czy są poważni inwestorzy zdecydowani na kupno stoczniowego majątku i uruchomienie na nim nowej
działalności. To trochę jak finał długiej pokerowej rozgrywki, w której główny gracz mówi w pewnym momencie "sprawdzam". W tak delikatnym momencie od lokalnych polityków można oczekiwać, że bez
względu na to jak oceniają narzucone przez Unię stoczniowe przetargi, powinni skupić się na zachęcaniu inwestorów do wzięcia w nich udziału, albo chociaż wstrzymać się z ferowaniem wyroków.
Tymczasem
właśnie teraz trwająca od miesięcy awantura o stocznie wybucha z nową siłą. Na telewizyjnej antenie gwałtownie ścierają się długo tłumione osobiste niechęci byłego już senatora PO Krzysztofa Zaremby i
posła tej partii Sławomira Nitrasa, do czego temat stoczni okazuje się być tylko pretekstem. Rzecz wprawdzie w polityce normalna, ale w biznesie zupełnie nieobyczajna. Tymczasem szefowie potencjalnie
zainteresowanych firm mogą właśnie podejmować decyzje, czy wchodzić w zakup stoczniowego majątku. Polityczna awantura ich do tego nie zachęci.
Kolejnego wybuchu politycznej burzy, podsycanej przez
kampanię do europarlamentu, można spodziewać się w przypadku ewentualnego fiaska przetargów. Miejmy tylko nadzieję, że we wzajemnych oskarżeniach i przerzucaniu winny na politycznych konkurentów, nie
zniknie wtedy wola szukania już naprawdę ostatnich dróg ratunku dla stoczni.