Rozmowa z prof. Alberto Lozano Platonoffem z Wydziału Nauk Ekonomicznych i Zarządzania Uniwersytetu
Szczecińskiego.
- Jakie są perspektywy na to, żeby znaleźli się inwestorzy chętni na zakup w przetargu majątku Stoczni Szczecińskiej Nowej i uruchomienie tu produkcji?
- Na razie, z
tego co wiem, jest dwóch poważnych inwestorów. Jeden to norweski Ulstein, a drugi to Mostostal Polimex z Warszawy. Obaj starają się teraz rozpoznać warunki kupna i możliwości uzyskania kredytu. Cena
zakupu tego majątku jest niska, ale będą musieli oni włożyć dużo pieniędzy, żeby był on dla nich użyteczny. Oceniając to bardzo optymistycznie, myślę, że mogą łącznie kupić jakieś 40 proc. stoczni.
- Co w takim razie można zrobić z pozostałymi 60 proc.?
- Mamy tu wypracowaną pewną koncepcję. Chodzi o to, żeby zebrać teraz przedsiębiorców z regionu i spoza niego, którzy byliby
zainteresowani prowadzeniem działalności gospodarczej na terenie stoczni. Mówimy tu o niedużych, ale też niemałych podmiotach, które chciałyby zagospodarować niewielkie części stoczni. Jest to wielką
zaletą, że na terenie stoczni mamy praktycznie gotowy park przemysłowy. Są tu nabrzeża i lądowe drogi komunikacyjne. Apelujemy więc do wszystkich mediów, instytucji i prywatnych osób, żeby szukali
przedsiębiorców, którzy mieliby jakiś pomysł na uruchomienie biznesu na terenie stoczni. Zależy nam, żeby kontaktowali się z nami wszyscy zainteresowani.
- Jakie warunki trzeba by dla nich
stworzyć, żeby chcieli i mogli zainwestować na terenie stoczni?
- Od 1 czerwca niesprzedany inwestorom w przetargach majątek stoczni przejmie syndyk. Chodziłoby o to, żeby wykupić od niego
pozostałe po przetargu tereny stoczni, utworzyć na nich park technologiczny i zaoferować je w dzierżawę lub do wykupu zainteresowanym inwestorom. Czy kupującym będzie Miasto Szczecin, Agencja Rozwoju
Przemysłu, czy jakiś inny podmiot, to jest jeszcze do ustalenia. Nie możemy budować jednak czegoś, co będzie stało puste, bo nie dostaniemy na to pieniędzy. Chodzi o to, żebyśmy w tym momencie mieli już
grupę zainteresowanych inwestorów, znali ich potrzeby i potrafili określić, gdzie i w jakim zakresie chcieliby oni prowadzić swoją działalność. Musimy wiedzieć, dla kogo chcemy to zrobić i pokazać w
Warszawie, że są chętni do takich inwestycji. Możliwe jest utworzenie na tym terenie specjalnej strefy ekonomicznej, która dawałaby im preferencje podatkowe. To jest coś, czego nam w Szczecinie brakuje od
dawna. Na temat tej koncepcji trwają spotkania z Miastem, Urzędem Marszałkowskim i Agencją Rozwoju Przemysłu.
- Czy udało się już znaleźć jakichś chętnych do tej inwestycji?
-
Rozmawiałem już z kilkoma zainteresowanymi taką działalnością biznesmenami. Chcieliby tu zajmować się produkcją konstrukcji stalowych i części do statków. Jest też zakład z branży elektrycznej. Dobrze
byłoby, gdyby pojawili się polscy inwestorzy spoza naszego regionu i z zagranicy. Na razie dotarliśmy tu tylko do jednego przedsiębiorcy z Niemiec, który jest zainteresowany wydzierżawieniem części terenu
stoczni. Cały czas jednak szukamy.
- Jakie pieniądze są potrzebne na zrealizowanie tego pomysłu?
- Majątek stoczni został wyceniony na ok. 120 mln zł. Żeby doprowadzić ponownie do
uruchomienia na nim różnych rodzajów produkcji, potrzeba dodatkowych ok. 300 mln zł. Kapitał obrotowy, który wprowadzałyby inwestujące tam firmy, wynosiłby ok. 500-600 mln zł. W całości więc mówimy o
miliardzie złotych.
- Skąd wziąć te 400 mln zł, które na uruchomienie parku technologicznego trzeba wyłożyć ze środków publicznych?
- Jest możliwe, żebyśmy otrzymali na ten cel jako
miasto i region dodatkowe pieniądze z Unii Europejskiej. Zarówno Bruksela, jak i rząd polski zrobiły w sprawie stoczni Szczecinowi krzywdę. Teraz więc powinny ją jakoś zrekompensować. Są wolne środki z
funduszy UE, które będzie można na ten cel wykorzystać. Trzeba pamiętać, że w regionie w fatalnej sytuacji ekonomicznej znalazły się też Zakłady Chemiczne Police. Jeśli nie będziemy mieli tych dwóch
kolosów, warunki gospodarcze regionu będą znacznie gorsze niż w 2002 r., gdy pierwszy raz upadła Stocznia Szczecińska. Pewne pieniądze na rozwój przemysłu ma Agencja Rozwoju Przemysłu. Bank Gospodarstwa
Krajowego otrzymał też duże środki, które może rozdysponować jako gwarancje kredytowe albo jako kredyty. Jest tu wsparcie prezydenta Szczecina, marszałka zachodniopomorskiego, szczecińskiego środowiska
naukowego i biznesu, więc mamy szanse wykorzystać te możliwości.
- Czy firmy, które rozpoczną działalność na majątku stoczni, mogłyby dać zatrudnienie przynajmniej części byłych stoczniowców?
- W dużej mierze o to właśnie chodzi w tym pomyśle, żeby te firmy zatrudniły stoczniowców. Jest to ogromny potencjał do wykorzystania. To bardzo dobrzy fachowcy. Trzeba tylko stworzyć
warunki, żeby mogli ich zatrudnić nowi pracodawcy i żeby obie strony na tym zarabiały. Mamy tu na świecie pozytywne przykłady tego, że taką klęskę można przekuć w sukces. W Wielkiej Brytanii zamknięte
zostały nierentowne kopalnie, a w Irlandii nastąpił odwrót od rolnictwa na rzecz gospodarki opartej na wysokich technologiach. Rozmawiałem ostatnio na ten temat z ambasadorem Irlandii i jednym z ministrów
irlandzkiego rządu. Powiedzieli, że kluczem do sukcesu było stworzenie dobrej atmosfery dla biznesu. Pomagał mu rząd i inne instytucje, i teraz Irlandia ma najwyższy w UE produkt krajowy brutto na
mieszkańca. Te doświadczenia warto przenieść do nas i wtedy może nastąpić w tej zapaści punkt zwrotny, od którego będzie się można odbić w górę.
- Co stanie się w przypadku, gdy w przetargach
nie uda się znaleźć żadnego inwestora?
- Wtedy należy zrobić to samo, ale na całości majątku stoczni. Trzeba będzie znaleźć przedsiębiorców, którzy będą chcieli uruchomić na niej część swojej
produkcji. Oczywiście łatwiej jest zagospodarować 60 proc. niż 100 proc. majątku stoczni. Gdy nikt się nie zgłosi, musimy z większą determinacją iść do Warszawy i powiedzieć, że żądamy poważnych
rozwiązań, a nie doraźnych działań.
- Dziękuję za rozmowę.