Tutaj swój bieg kończy piątka, stąd startuje 60, przecinają się trasy innych linii. Od piątej rano ruch,
jedni przemykają ziewając ukradkiem, inni głośno rozprawiają o tym, co dalej. Z rzadka słychać już jednak tubalny śmiech mężczyzn, bo i powodów do radości nie ma. Stocznia, ich żywiciel upada...
Stoczniowcy nie mogą się pogodzić z upadkiem ich zakładu pracy. Nie tylko jednak dla nich i ich bliskich zagłada stoczni oznacza plajtę. Sklepy, kioski, bar, wszystko wokół zamiera.
Jeszcze niby
nic się nie zmieniło - wciąż po obu stronach jezdni masa samochodów, a za bramą każdy wykonuje swe obowiązki. Tyle, że jakby więcej ogłoszeń o szybkich kredytach na słupach zawisło, więcej o wyjazdach
zagranicznych, kursach doszkalających. Za to mniej uśmiechów na poszarzałych od zmartwień twarzach...
Okoliczne sklepiki czynne są od świtu, nawet bar z piwem otwiera swe podwoje już o szóstej. Przy
ul. Firlika tylko kilka kamienic, sklepy żyły ze stoczniowców. Jak długo jeszcze pociągną - nie wiadomo. Faktem jest, że z dnia na dzień jest coraz gorzej.
Kiełbasa, papierosy, karty telefoniczne,
piwo. Wszystko, czego potrzeba przed zmianą. Sklep spożywczy "Pętelka", jak nietrudno się domyślić, ulokowany jest przy pętli tramwajowej. Od zawsze, jak mawiają niektórzy. Pani Małgorzata pracuje w
nim od 20 lat, jej mąż ćwierć wieku.
- Różnie tutaj bywało, tyle razy stocznia była zagrożona zamknięciem, przeżywaliśmy wzloty i upadki, ale tak źle to jeszcze nie było.
Obroty spadły do tego
stopnia, że musiałam zwolnić pracownicę, bardzo to przeżyłam - opowiada pani Małgosia. Kiedyś, jak tylko otworzyłam, to kolejka się robiła, nawet spokojnie nie mogłam towaru odebrać, cały czas ktoś coś
kupował, zagadywał. Teraz przychodzę na piątą, właściwie tylko dlatego, że chleb od piekarzy trzeba odebrać, innego powodu nie ma.
Przez te wszystkie lata zdążyli się poznać. Kto, jakie papierosy pali,
kto bułkę, a kto drożdżówkę woli zjeść na śniadanie. Codzienne rytuały, pozdrowienia, pogawędki.
- Zastanawiamy się co będzie - nastroje są fatalne. Kiedy tak słucham, jak stoczniowcy rozprawiają o
zwolnieniach, złość i żal człowieka ogarniają. "Kurier" to kupują tylko po to, żeby dowiedzieć się, jakie decyzje na górze zapadły - mówi pani Barbara, kioskarka. - Kiedy ostatnie wodowanie było, to
ludzi tyle się zjechało, że już w ogóle nie było gdzie samochodu zostawić... Łzy się wszystkim w oczach kręciły. Jest źle, coraz mniej sprzedajemy, liczy się każdy grosz. Jakoś do maja wytrwamy, co potem?
Staram się o tym nie myśleć, gdzieś jednak jakaś iskierka nadziei się tli, że może nie wszystko stracone, że to nie może się ot tak po prostu skończyć.
Dla zwykłego zjadacza chleba to, co się stało
ze stocznią jest niepojęte. Tysiące pracowników, maszyny, zamówienia...
Pytani przechodnie tylko łapią się za głowę albo rzucają stek wyzwisk pod adresem polityków, którzy dopuścili do tej sytuacji. Bo
tych, co stracili czy stracą robotę szkoda, ale ucierpią wszyscy, czy mają stoczniowca w rodzinie, czy nie. Bo miasto pogrążać się będzie w stagnacji.
- Już po prostu wkurzają te uśmiechnięte gęby
polityków, co to tylko obiecywać potrafią - pan Andrzej odpala kolejnego "Fajranta". - Taki Misiak, zresztą nie on jeden, na krzywdzie ludzkiej majątek zbija.
I tu pada siarczyste przekleństwo. "
Najwięcej klientów przypętlowego baru piwnego było zawsze rano i po 14. Teraz amatorów Bosmana coraz mniej.
- Przychodzą i twierdzą, że splajtujemy - przyznaje pani Danuta. -Krótko tu jestem, od innych
wiem, że taki ruch to właściwie żaden ruch...
Po co niby tak często mają tędy przejeżdżać tramwaje, skoro nie będzie dokąd i komu tutaj zaglądać. Kolejna pustynia się stworzy w tej naszej wiosce z
tramwajami - takie głosy płyną od okolicznych mieszkańców.
- Idzie nam coraz gorzej, co tu dużo ukrywać, u nas kupowali przede wszystkim stoczniowcy - mówi pani Małgorzata. Jeszcze niektórzy
przychodzą, ale coraz to tańsze rzeczy kupują, coraz mniejsze porcje. Przywiązałam się do wielu z nich, zawsze pogadałam. Zaczęli znikać. Znajome twarze odwiedzają mnie coraz rzadziej, zastanawiam się, co
się z nimi dzieje, myślę o sobie, ale i o nich. Bo jak nie myśleć, kiedy przy ladzie, ni stąd, ni zowąd dorosły facet zaczyna nagle płakać. Jak niby mam go pocieszyć w tej beznadziejnej sytuacji?
Ekspedientka z "Pętelki" wyciąga chusteczkę i ukradkiem ociera łzy.
- Rozkleiłam się, ale to nasza wielka tragedia, dla całego Szczecina...