Sklep    |  Mapa Serwisu    |  Kontakt   
 
Baza Firm
Morskich
3698 adresów
 
Zaloguj się
 
 
Szybkie wyszukiwanie
Szukanie zaawansowane
Strona głównaStrona główna
Wszystkie artykułyWszystkie artykuły
<strong>Subskrybuj Newsletter</strong>Subskrybuj Newsletter
 

  Informacje morskie. Wydarzenia. Przetargi
Wydrukuj artykuł

Dzień pasożyta

Nie, 2009-03-23

Wiecie, czego naprawdę dowodzi afera Misiaka? Że Platforma przejęła rząd dusz w Rzeczpospolitej. W całej zadymie o to, czy etycznym jest, aby senator partii rządzącej bez przetargu otrzymał złotonośne zlecenie wynikające z ustawy, którą współtworzył - nikt nie zapytał, dlaczego w ogóle ktokolwiek ma zarobić 48 mln zł na likwidacji 8 tysięcy miejsc pracy? Wszak utrata pracy przez 8 tysięcy ludzi, zwłaszcza w środku kryzysu, to nieszczęście, a niedobrze jest zarabiać na nieszczęściu. 6000 na głowę. Kontrakt podpisany przez konsorcjum DGA SA i należący do Misiaka Work Service opiewa na 48 mln zł, za co firma ta miała pomóc w szukaniu pracy 8 tysiącom ludzi. Wychodzi 6 tys. zł na głowę, i to przy założeniu, że całe 8 tysięcy zwalnianych pracowników przyjdzie po pomoc do DGA/Work Service. Gdyby zamiast płacić kolegom Misiaka, dać zwalnianym pracownikom pieniądze na przeszkolenie się - kosztowałoby to z połowę mniej. Kurs na prawo jazdy na ciężarówkę kosztuje ok. 2 tys. zł, na uprawnienia spawacza - 1,5 tys., za 4 tysiące można się wyszkolić na głównego księgowego. Za 6 tys. zł w niektórych miastach w Polsce można zrobić MBA. A co za te 6 tysięcy na twarz oferuje konsorcjum? Po wyciśnięciu długiego i kwiecistego wywodu z materiałów propagandowych DGA wychodzi na to, że za 48 mln zł firma założy dwa pośredniaki - jeden w Gdańsku i jeden w Szczecinie. W pośredniakach będą pośrednicy pracy, oferty pracy, doradcy zawodowi i psychologowie, będzie można znaleźć pomoc przy pisaniu CV i otrzymać skierowanie na szkolenie. Jako żywo nie różni się to niczym od państwowych urzędów pracy - poza, naturalnie, ceną. Dla porównania: koszt funkcjonowania urzędu pracy w Warszawie - przy 1,7 milionach mieszkańców - w roku 2008 wyniósł 1,1 mln zł miesięcznie. Konsorcjum DGA/Work Service miało za prowadzenie każdego z dwóch pośredniaków dla - uśrednijmy - 4 tysięcy osób brać od państwa 1,5 mln zł miesięcznie. Za tę kwotę DGA/Work Service obiecywało każdemu zwalnianemu pracownikowi stoczni średnio przynajmniej dwie oferty pracy - co może oznaczać, że jedni dostaną cztery, a inni żadnej. Wcześniej pracownik miał dostać wsparcie od doradcy zawodowego w ilości średnio 8 godzin doradztwa indywidualnego. Bardzo wygodne, zwłaszcza że nie wiadomo, co ma robić przez 8 godzin 45-letni spawacz, który ostatnie ćwierć wieku spędził w podwójnym dnie kadłuba statku, z doradcą zawodowym? W odróżnieniu od maturzysty raczej nie stoi przed nim dylemat typu: czy zostać strażakiem, czy nauczycielem języka francuskiego. Ile w praktyce z tych "średnio 8 godzin" mogą zająć testy i rozmowa? Dwie godziny? Cztery? I jakie to ma znaczenie, ile czasu facet przesiedzi u doradcy? To, co może się liczyć, to udział w szkoleniach zawodowych i specjalistycznych. Tutaj DGA nie podaje żadnych, nawet średnich i szacunkowych danych. Ale z naciskiem zaznacza, że ten udział gwarantowany jest zgodnie z indywidualną ścieżką aktywizacji. To ostatnie zdanie to punkt kluczowy: na 27 tzw. Q&A - czyli pytań i odpowiedzi dotyczących "Programu Zwolnień Monitorowanych" - siedem przypomina zwalnianym, że mają słuchać doradców zawodowych z DGA/Work Service, bo inaczej gówno dostaną (np. pytanie 4: Czy szkolenie znalezione na własną rękę może być finansowane w ramach PZM? - odpowiedź: Tak, jeśli szkolenie zostało uzgodnione i zaakceptowane przez doradcę zawodowego i jest zgodne z opracowaną wspólnie ścieżką rozwoju; pytanie 6: Czy można odmówić szkolenia, które nie odpowiada Uczestnikowi? - odpowiedź: Jeśli szkolenie zostało uzgodnione wspólnie z Uczestnikiem i zaakceptowane przez doradcę zawodowego, Uczestnik nie może odmówić lub przerwać udziału w szkoleniu). Czyli w interesie pracodawcy doradców leży nie wyszkolenie klientów dobre i zgodne z oczekiwaniami rynku pracy, lecz wyszkolenie ich tanie. Jeśli szkolenie kierowcy TIR-a z naczepą kosztuje 4 tysiące, a szkolenie operatora wózka widłowego 400 zł - zgadnijcie, których będzie więcej? Co piąty pracujący. To nie koniec wątpliwości. Ile z 48 mln zł ma być zyskiem DGA i jego partnera? Raz słyszeliśmy od Misiaka, że firma na tym nic nie zarobi, - drugi raz, że 90 procent tej kwoty poszło na stoczniowców. Nikt nie zwrócił uwagi na tę rozbieżność, choć 4,8 mln zł rzadko chodzi ulicą. I wreszcie - jakie gwarancje daje ten deal państwu? DGA/Work Service zagwarantowało zatrudnienie 20 procent zwalnianych stoczniowców, co oznacza, że oferuje jedną ofertę pracy na pięć osób. Raczej trudno sobie wyobrazić, żeby państwowe pośredniaki mogły być dużo gorsze. Wystarczyłoby otworzyć filie Wojewódzkich Urzędów Pracy z Gdańska i Szczecina na terenie likwidowanych zakładów - co kosztowałoby kilkadziesiąt tysięcy, a nie kilkadziesiąt milionów. Pomijając już fakt, iż - zdaniem związkowców ze stoczni - ta gwarancja jest dokładnie nic nie warta, albowiem jedna piąta najbardziej doświadczonych pracowników już wie, że ma nową pracę. Co oznacza, że za 48 mln zł państwo - czyli pan, pani, ja, społeczeństwo - dostaje w tym "partnerstwie publiczno-prywatnym" gówno. Co jest istotą partnerstwa publiczno-prywatnego, którego istota polega na nacjonalizacji kosztów i prywatyzacji zysków. A to, czy ów sprywatyzowany zysk trafi do kieszeni Misiaka, czy też innego zaradnego przyjaciela rządzących - to już naprawdę mniej ważne. 119 zalanych szkół. Jak dowodzi Naomi Klein w bestsellerze "Doktryna szoku" - ojciec współczesnego neoliberalizmu i architekt zasad rządzących dziś światową gospodarką, Milton Friedman, całą swoją filozofię przebudowy państwa oparł na koncepcji "kapitalizmu kataklizmowego". Ostatnią nauką, jaką ten guru wolnego rynku dał swoim wyznawcom przed zejściem w roku 2006, było wskazanie pożytków z huraganu Katrina: kataklizmu, który kosztował życie 2,5 tysiąca osób, a w samym Nowym Orleanie zmniejszył liczbę mieszkańców o połowę zwiększając populację bezdomnych. Większość szkół w Nowym Orleanie jest zrujnowana. To samo dotyczy domów dzieci, które do tych szkół uczęszczały. To wielka tragedia. Ale to także doskonała okazja, aby przeprowadzić radykalną reformę systemu edukacyjnego - napisał Friedman w "The Wall Street Journal" trzy miesiące po katastrofie. Jego wielbiciele doskonale wiedzieli, które z określeń - "wielka tragedia" czy "doskonała okazja" - jest kluczowe. W Nowym Orleanie w półtora roku zlikwidowany został system państwowego szkolnictwa: ze 123 publicznych szkół pozostały 4, za to liczba tzw. szkół czarterowych - czyli prywatnych, najczęściej nastawionych na zysk placówek, operujących na zasadzie czegoś w rodzaju bonu oświatowego - wzrosła z 7 do 31. Szkoły czarterowe przejęły najlepsze budynki dawnych szkół publicznych, ich najlepszych uczniów i - częściowo - najlepszych nauczycieli, choć za dużo mniejsze pensje. Gorszych uczniów, dzieci "trudnych", dzieci z biednych, czarnych dzielnic - po prostu nie przyjmowano do szkół. Poza szkołami - i bez pracy - pozostała też większość z 4,7 tysięcy nauczycieli zwolnionych po kataklizmie. Przykład nowoorleański pokazuje filozofię kapitalizmu kataklizmowego, którego głównym zawołaniem jest sformułowana przez Miltona Friedmana zasada: Tylko kryzys - rzeczywisty czy postrzegany - prowadzi do realnych zmian. Idea jest prosta jak podanie ręki: wykorzystać moment, kiedy ludzie - sparaliżowani szokiem, strachem czy żałobą - nie mają siły protestować na oddanie w ręce prywatne i poddanie zasadom wolnorynkowym instytucji, usług czy systemów dotychczas nienakierowanych na zysk. Miliardy nie dla ludzi. Oczywiście, w tym momencie można zadać pytanie: a właściwie dlaczego to niedobrze? A dlatego, że logika zysku jest przeciwna do logiki służby społecznej. Celem istnienia prywatnej firmy nie jest - jak wielokrotnie trafnie podkreślał Janusz Korwin-Mikke, jedyny wolny od hipokryzji neoliberał w RP - wytwarzanie czegokolwiek, zatrudnianie kogokolwiek, zaspokajanie jakichkolwiek potrzeb. Jest nim przynoszenie zysku właścicielowi. Dla odmiany celem istnienia państwa jako umowy społecznej jest "dobro ogółu" obywateli, czyli zaspokajanie potrzeb społecznych. To nie jest XIX-wieczny socjalizm, tylko logika demokracji. Jeśli państwo miałoby służyć interesom mniejszości za pieniądze większości, to większość nie ma żadnego interesu w utrzymywaniu takiego państwa. Koncepcja państwa jako umowy społecznej jest prosta: państwo zbiera od obywateli pieniądze, żeby za nie zaspokajać potrzeby tychże obywateli w dziedzinie administrowania, szkolnictwa, lecznictwa, bezpieczeństwa, infrastruktury, pomocy społecznej etc. Zadaniem państwa nie jest zarabianie na zaspokajaniu tych potrzeb - lecz po prostu ich zaspokajanie. Jeżeli państwo zleca te zadania firmom, których celem jest zysk - to radykalnie zmienia priorytety działań wykonywanych za pieniądze obywateli. Przykład szkół w Nowym Orleanie jest tu bardzo na miejscu: prowadzona przez państwo oświata ma za zadanie "oświecanie" dzieci obywateli, niezależnie od ich poziomu IQ, statusu majątkowego czy rasy; i poprzez to po pierwsze - podnoszenie jakości ich życia, a po drugie - wyrównywanie szans. Oświata prowadzona przez prywatne firmy ma na celu zarabianie na szkołach - co powoduje, że firmy te wybierają sobie uczniów, którzy gwarantują powodzenie przedsiębiorstwa: dzieci zdolniejsze, lepiej wychowane, z bogatszych domów - inne pozostawiając poza nawiasem. 11 procent wojny. I na wykluczeniu się nie kończy. Gdy państwo zaczyna kierować się kryterium prywatnego zysku, koszty społeczne bywają nieporównanie wyższe. W USA, gdzie rozpoczęta w ramach "reaganomiki" mania prywatyzacyjna sprawiła, że u zarania XXI wieku publiczne pozostały tylko instytucje nierozerwalnie związane z samą ideą państwa (wojsko, policja, sądownictwo, administracja rządowa etc), za Busha zaradni biznesmeni i ich przyjaciele u władzy zrobili krok dalej. Administracji Dablju, przy szczególnych zasługach sekretarza obrony Donalda Rumsfelda, udało się sprywatyzować wojnę. Nie tylko uzbrojenie, umundurowanie, wyżywienie i służba zdrowia armii USA zostały poddane outsourcingowi: nawet przesłuchania podejrzanych w Guantanamo i Abu Gharib zlecano prywatnym firmom zewnętrznym. Przy tym umowy zawierano na zasadzie "koszt plus zysk" - rząd gwarantował kontrahentom zwrot wszelkich kosztów, nie limitując ich wysokości, plus jakiś tam procent zysku. Dlatego pierwsze kroki Rumsfelda polegały na jednoczesnym obniżeniu zatrudnienia w Departamencie Obrony o 15 proc. i podwyższeniu wydatków z budżetu na ten departament o 11 proc. Wojna stała się świetnym interesem - i coraz więcej jest dowodów, że właśnie dlatego wybuchła i trwa do dzisiaj.
 
Agnieszka Wołk-Łaniewska
 
Strona Główna | O Nas | Publikacje LINK'a | Prasa Fachowa | Archiwum LINK | Galeria
Polskie Porty | Żegluga Morska | Przemysł okrętowy | Żegluga Śródlądowa | Baza Firm Morskich | Sklep | Mapa Serwisu | Kontakt
© LINK S.J. 1993 - 2024 info@maritime.com.pl