W lutym 2006 r. do Portu Gdańskiego zawinął wielki wycieczkowiec s/s "Rotterdam", ponad 50-letni staruszek zwany przez
Holendrów Wielką Damą. Transatlantyk do dziś klasyfikuje się w dziesiątce największych liniowców świata (228 m dł. całkowitej, 28,66 m szerokości), swego czasu uchodził za najnowocześniejszy i prestiżowy
statek pasażerski. Zabierał na pokład 1456 pasażerów, w tym 580 w pierwszej klasie spełniającej ówcześnie wszelkie znamiona luksusu. Zawiłe losy Wielkiej Damy - od świetności i czasów, gdy podróżowała nim
królowa holenderska Beatrix, aż po współczesność, gdy statkowi-muzeum groziło zezłomowanie - spowodowały wielkie zainteresowanie społeczeństwa i rządu Niderlandów. Holendrzy zaczęli zabiegać o to, aby
statek odkupić od zbankrutowanego armatora i przywrócić mu jego dawną świetność. Nowy właściciel postanowił przebudować stary wycieczkowiec na pływający obiekt hotelowo-konferencyjny. Na przycumowanej do
rzecznego nabrzeża Wielkiej Damie mają zamieszkać rotterdamscy studenci. Remont miał być wykonany w Polsce. Wraz z legendą przypłynął do Gdańska ogromny i prestiżowy plac budowy. Ale pojawił się pewien
szkopuł. Wielka Dama to także jeden z 50. najbardziej niebezpiecznych ekologicznie statków na świecie. 180 ton azbestu użyto do budowy i izolacji ścianek działowych, rur kanalizacyjnych. Skażone były też
prawdopodobnie materiały znajdujące się we wnętrzu statku, setki ton mebli, wykładzin, obić tapicerskich.
W Polsce podniósł się krzyk od morza do Tatr: precz z azbestem!
Panika
Wojnę
azbestowi na statku wydali ówczesny wojewoda pomorski Piotr Ołowski (PiS) do spółki z partyjnym kolegą wicewojewodą Piotrem Karczewskim, a popart ich koalicyjny minister gospodarki morskiej Rafał
Wiechecki (LPR). Momentalnie podnieśli protest ekolodzy z Greenpeaceu. Alarmowali, że choć polskie prawo dopuszcza takie prace, to przyjęcie "Rotterdamu" stwarza niebezpieczny precedens, bo za
Holendrami mogą przypłynąć do nas inne statki, aby usunąć z nich azbest. Wtórowały im pomorskie tytuły prasowe, a tefałenowska "Uwaga" wyemitowała materiał o tym, jak to staruszków na gdańskiej plaży
łamie w kolanach od holenderskiego azbestu.
Gdańska historia Rotterdamu
27.02.2006 - "Rotterdam" wpływa do Portu Północnego w Gdańsku, cumuje do pirsu rudowego (wysunięte w
głąb morza sztuczne nabrzeże służące do przeładunku lub remontów wewnątrz statku). Początkowo władze Portu Północnego i Urząd Morski nie wykluczają przeprowadzenia remontu, ale pod naciskiem urzędu
wojewódzkiego i opinii publicznej zapewniają, że w razie wykrycia jakichkolwiek nieprawidłowości statek nie będzie remontowany.
27.04.2006 - po donosie anonimowego informatora Straż Graniczna
wkracza na wycieczko-wiec. Odkrywa plastikowe worki składowane w chłodniach jednostki, a w nich odpady, które błyskawicznie okrzyknięte zostają "żywym azbestem", "ekologiczną bombą" podstępnie
przemyconą do Polski. W prasie i na stronie Pomorskiego Urzędu Wojewódzkiego pojawiają się oskarżenia wobec holenderskiego armatora o nielegalne wwiezienie na terytorium RP 500 metrów sześciennych
niebezpiecznych odpadów. Spekuluje się, że Holendrzy zamierzają porzucić u nas tony trującego azbestu.
10.05.2006 - Wojewoda Ołowski zapewnia publicznie, że nie pozwoli na remont w Porcie
Północnym, bo to teren Parku Natura 2000 i nie godzi się ptactwu azbestem podsrywać. No, może w jakiejś stoczni i przy zachowaniu wszelkich procedur, ale armator nie ma umowy z żadną stocznią, więc
remontu nie będzie. Holendrzy zaczynają mieć problemy z uzyskaniem stosownych pozwoleń z Urzędu Morskiego i od Głównego Inspektora Ochrony Środowiska. W połowie maja podpisują list intencyjny ze Stocznią
Gdańską. Ta wyraża chęć i gotowość przeprowadzenia remontu. Pada propozycja kontraktu za 25 mln euro (wówczas ponad 100 mln zł). Chcemy wykorzystać potencjał polskich firm i znane na świecie doświadczenie
polskich specjalistów - deklaruje Rob Hagens, przedstawiciel właściciela s/s "Rotterdam". Jednocześnie zawiera wstępne umowy z Algader Hoffman - renomowaną i opatrzoną wszelkimi certyfikatami
warszawską firmą specjalizującą się w bezpiecznym usuwaniu azbestu, między innymi z takich obiektów, jak Domy Towarowe "Centrum" w Warszawie, dawny Hotel Forum czy Uniwersytet Warszawski. Armator
ustala miejsce składowania wydobytego azbestu, tak jak chce tego strona polska, poza terytorium RP. Wybór pada na niemieckie składowisko TKK Kodersdorf Gmbh. Wydaje się, że wszystko gra.
21.06.2006 - Główny Inspektor Ochrony Środowiska nakazuje armatorowi do 15 lipca wywiezienie podejrzanych odpadów. Rob Hagens ściąga z Holandii statek Selicca, aby ten zabrał sporne worki i
wywiózł w cholerę do Holandii. Ale to za mało. Tym razem wicewojewoda Piotr Karczewski, wydaje zakaz przeładunku przy pirsie, albowiem jest to nielegalne (sic!) i wydaje nakaz przeprowadzenia operacji na
wodach międzynarodowych. Tego z kolei zabrania międzynarodowe prawo. To sabotaż państwa prawa - komentują Holendrzy. W międzyczasie Urząd Morski w Gdyni wydaje decyzję nakazującą statkowi opuszczenie
polskich wód terytorialnych do 10 lipca. Następuje impas prawny. Armator odwołuje się do ministra gospodarki morskiej Rafała Wiecheckiego.
13.07.2006 - zostaje podpisana umowa pomiędzy Rederij
de Rotterdam B. V (właściciel statku) a Stocznią Gdańską SA. Zarobienie przez stocznię 100 mln zł wydaje się być realne. Jednocześnie Holendrzy czekają na rozstrzygnięcie śledztwa prokuratorskiego w
sprawie wwiezienia niebezpiecznych odpadów na terytorium RP Mija czwarty miesiąc bezproduktywnego, a kosztownego, cumowania statku w Porcie Północnym. Nie czekając na decyzje ministra wojewoda Ołowski
ogłasza przetarg na siłowe odholowanie "Rotterdamu" do Holandii. Warto dodać, że przetargi były dwa, obydwa bezskuteczne, bowiem żadna z polskich firm nie przystąpiła do przetargu i nie pokusiła się
na kontrakt za 150 tys. dolarów. Gdańskie mewy ćwierkają, że w grę weszła solidarność firm związanych z morzem, nikt nie chciał wykorzystywać trudnej sytuacji jednego z armatorów. Wojewoda składa te donos
do Inspektora Nadzoru Budowlanego o samowoli budowlanej na ss "Rotterdam" - armator postawił na statku 5 metalowych kontenerów i zabudował przedział rufowy drewnianymi przegrodami. Znaczy się,
uparcie i podstępnie przygotowuje się do przeprowadzenia remontu w Gdańsku. Holendrom coraz mniej jest do śmiechu.
1.08.2006 - Minister Gospodarki Morskiej podtrzymuje decyzję o wydaleniu
liniowca poza wody terytorialne RĘ zaznaczając jednak, że dopuszcza możliwość powrotu statku po usunięciu spornych 500 metrów sześciennych rzekomych azbestowych odpadów składowanych w pomieszczeniach
jednostki. Prezes Stoczni Gdańskiej Andrzej Jaworski (z nadania PiS) zaczyna deklarować, do spółki z wojewodą Ołowskim, iż chętnie widzą statek w Gdańsku i równie chętnie zarobią te 100 melonów, niemniej
jednak azbestu zawartego w konstrukcji statku i w workach niech się Holendrzy pozbędą gdzieś indziej. Holendrzy uznali propozycję za nonsens ekonomiczny, a dalsze rozmowy ze stroną polską za bezcelowe.
Rob Hagens przyznał na konferencji prasowej, że żałuje, iż jego wybór padł na Gdańsk.
25.08.2006 - Ostatnia cuma utrzymująca holenderski statek została zrzucona i ss "Rotter-dam"
odpłynął w stronę północnomorskiego portu Wilhelmshaven w Niemczech. Przez cały obszar polskich wód eskortować go będą nasze jednostki patrolowo-pościgowe. Zakładamy dobrą wolę armatora. Jednak to za
mało. Musimy mieć pewność, że nikt nie wyrzuci za burtę żadnych zanieczyszczeń - oświadczył "Gazecie Wyborczej" Tadeusz Gruchała, p.o. rzecznika Morskiego Oddziału Straży Granicznej. Wojewoda Ołowski
w imieniu Pomorskiego Urzędu Wojewódzkiego ogłosił na swojej stronie internetowej sukces, połowiczny co prawda, ale jednak sukces. Azbest z Polski przepędził!
Razem z Rotterdamem odpłynął kontrakt na
100 mln zł dla Stoczni Gdańskiej, możliwość czasowego zatrudnienia dla 500-osobowej załogi w zdychającej stoczni, niepoliczalne zyski dla całego regionu oraz polskich firm zamierzających kooperować z
holenderskim armatorem.
Rotterdam w Wilhelmshaven
Pod koniec sierpnia 2006 r. "Rotterdam" zawija do portu Wilhelmshaven. Stocznią docelową jest Turbo-Technik Reparatur-Werft GmbH
& Co. KG. Według doniesień niemieckiej prasy kontrakt opiewał na bagatela 60 mln euro. A przypuszczalnie zamknął się sumą dwa razy wyższą, bo wystąpiły nieprzewidziane okoliczności - dwa pożary, w tym
jeden solidny, który zmusił armatora do całkowitej odbudowy części rufowej. Jakiś ochłap z ogólnej kwoty urwały polskie firmy, które zawinęły za "Rotterdamem" do Wilhelmshaven. W ciągu dwóch lat
wykonano 70 proc. zaplanowanego remontu, usunięto niemal cały azbest znajdujący się w kadłubie statku. Protestów ekologów nie było, niemieccy turyści bezpiecznie wylegiwali się na pięknych plażach Zatoki
Wilhelmshaven. 1 sierpnia 2008 r. pożegnano Wielką Damę, która odpłynęła do macierzystego portu w Rotterdamie na końcowy etap renowacji. Pożegnano ją z pompą i żalem. Bo dzięki niej podreperowała swoje
finanse stocznia, do kasy Wilhelmshaven wpłynęły grube podatki, odkuli się właściciele mieszkań i pokoi pod wynajem, restauratorzy, sprzedawcy i producenci odzieży ochronnej, narzędzi, materiałów oraz
wszelka regionalna drobnica handlowa.
Zapłacimy
To nie koniec przygody Polski z Wielką Damą. Właściciel statku wniósł do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie o uchylenie bądź
unieważnienie decyzji o wydaleniu "Rotterdamu" z terytorium RP. Sąd uznał argumenty armatora. Stwierdził, że decyzja ministra Wiecheckiego naruszyła przepisy prawa procesowego i materialnego.
Niewątpliwie podstawą orzeczenia WSA było umorzenie przez Prokuraturę Okręgową w Gdańsku śledztwa przeciw właścicielom ss "Rotterdam". Prokuratura ustaliła, iż w pomieszczeniach chłodni statku
znajdowało się 14 szczelnie zamkniętych plastikowych worków o pojemności 50 litrów, a w nich zużyte kombinezony robocze, maseczki ochronne oraz inne tego typu materiały pozostałe po pracach malarskich, a
także kilka (sic!) owiniętych w folię płyt azbestowych. Podczas wizji lokalnej na zlecenie prokuratury pobrano próbki powietrza z pomieszczeń jednostki.
Badania przeprowadzone w Wojewódzkiej Stacji
Sanitarno-Epidemiologicznej w Gdańsku wykazały, iż ilość włókien azbestu na statku mieściła się poniżej oznaczalności metody, tj. poniżej 0,012 włókien na cm2.
Najwyższe dopuszczalne stężenie tego
zanieczyszczenia na stanowisku pracy wynosi dziesięć razy więcej - 0,12 włókien na cm2. Wyrok WSA otworzył drogę holenderskiemu armatorowi do dochodzenia roszczeń od polskiego skarbu państwa. Kwota
roszczenia jest owiana na razie tajemnicą, postępowanie jest w toku.
Tak to Polska za czasów PiS zrobiła "kokosowy" interes. Nie zarobiła grosza, nie pozwoliła zarobić polskim firmom,
skompromitowała się na arenie międzynarodowej, a wkrótce polski podatnik słono do tej hucpy dopłaci.
----------------
Pół tony na głowę
Szacuje się, że w Polsce znajduje się około 15
mln ton azbestu, który w latach 70. i 80. szeroko stosowano w budownictwie w postaci pokryć dachowych z eternitu (faliste ptyty azbestowo-cementowe) i prasowanych płyt elewacyjnych. Wyroby te mają 13
proc. zawartość azbestu. Wysokociśnieniowe rury azbestowo--cementowe, przewody wentylacyjne, dymowo-spalinowe mają aż 23 proc. zawartość szkodliwych minerałów krzemianowych tworzących włókna azbestowe.
Ok. 85 proc. azbestu w Polsce znajduje się w budynkach mieszkalnych (większość w budownictwie indywidualnym), szpitalach, szkołach, hotelach i gmachach użyteczności publicznej. W Polsce jest 31 składowisk
azbestowych, na których bezpiecznie przechowuje się pod ziemią zutylizowane już materiały zawierające azbest.