Mimo zapewnień, że to nie koniec, atmosfera nie przypominała radosnych festynów, którymi zwykle są otwarte
wodowania. , Dominowało rozgoryczenie. Wielu pracowników stoczni nadal jednak wierzy, że to nie koniec historii stoczni.
Od początku widać było, że sobotnie wodowanie, ostatnie w historii Stoczni
Szczecińskiej Nowej, jest inne od dotychczasowych. Po otwarciu głównej bramy tłum ludzi ruszył w skupieniu pod pochylnię Odra Nowa. Niewiele słychać było zwykłych w takich okolicznościach śmiechów i
okrzyków.
- Jakbyśmy na manifestację szli - mówił do wnuka starszy stoczniowiec.
Minorowe nastroje starało się poprawiać szefostwo stoczni.
- To nie jest ostatnie wodowanie. Nie wierzę, żeby ten
majątek i ten potencjał ludzki się nie spotkały. Byłoby to potężne marnotrawstwo - oceniał Andrzej Markowski, prezes SSN.
Pomimo tych zapewnień, gdy statek zjeżdżał z pochylni, w oczach niektórych
osób pojawiły się łzy. Tę chwilę przeżywali zwłaszcza starsi pracownicy stoczni.
- Człowiekowi serce pęka - łamiącym się głosem mówił Michał Senkalski, emerytowany stoczniowiec. - Zostawiliśmy tu swoją
młodość. Nie miałem nawet 18 lat, jak w 1954 roku rozpocząłem tu pracę. Tu się uczyli moi synowie i wnuk. To nie do wiary, że pada u nas taki przemysł, a kraje zachodnie w tym czasie w niego inwestują.
Tyle ludzi zostanie bez pracy, bo to nie tylko sama stocznia, ale i zakłady kooperujące.
Niektórzy opowiadali o czasach największej świetności zakładu. - Jak zaczynałem w stoczni w 1960 roku, to
pracowało tu 15 tys. ludzi. To był naprawdę potężny zakład i miał wielkie znaczenie nie tylko dla regionu. W głowie się nie mieści, że się go teraz pozbywamy - mówił Wiesław Krajewski.
Wielu
obecnych pracowników stoczni nadal ma jednak nadzieję, że statki będą jeszcze powstawać w Szczecinie. - Wierzę, że będą kolejne wodowania i mam nadzieję, że potrwa to przynajmniej do mojej emerytury -
mówił Adam Żytkowiak, który malował wodowany statek.
Stoczniowców na duchu podtrzymywała Danuta Kwiatosińska, emerytowana pracownica stoczni. - Nie dajcie się, chłopaki! Nie pozwólcie zniszczyć
stoczni. Ja tu w 1950 roku szkołę kończyłam. Widziałam, jak tu smary były kładzione na pochylni pod pierwsze wodowanie.
Po zakończeniu wodowania związki zawodowe zorganizowały marsz z czarną
trumną, który miał symbolizować pogrzeb stoczni. - Mam nadzieję, że będzie jeszcze ktoś, kto was zaprosi na wodowanie, ale to tylko nadzieja. Rząd nas oszukał. Nam zależy na miejscach pracy, a nie na 60
tys. zł odszkodowania - mówił Roman Pniewski, przewodniczący zakładowej S 80.