Daj się porwać talibom. Tylko wtedy zainteresuje się Tobą ktoś z rządu.
Jeśli za granicą ma się coś
przydarzyć Tobie, Twojemu ojcu, bratu, mężowi, to lepiej, aby to było uprowadzenie przez talibów. Jest wtedy szansa, że polskie służby dyplomatyczne zaczną działać. Bo gdy w tle nie ma terrorystów, apeli,
żądań, nagrań telewizyjnych, to konsulat, ambasada i MSZ może mieć Cię w dupie. Bardziej lub mniej głęboko.
* * *
Inczhon to główny port morski na zachodnim wybrzeżu Korei Południowej, niedaleko
Seulu. Miasto spore - 2,5 mln mieszkańców. 19 grudnia 2006 r. z pokładu statku należącego do Polskiej Żeglugi Morskiej "Orlęta Lwowskie" zszedł na ląd marynarz Przemysław P. Miał 34 lata. Z czterema
kolegami wyszedł do miasta. Na statek już nie wrócił. Słuch po nim zaginął. Rodzina stanęła na głowie, aby go odszukać. Trzy razy na własny koszt krewni byli w Korei. Wydali kupę kasy. Na więcej wyjazdów
nie było ich stać.
Przedstawiciel PŻM obiecywał co prawda rodzinie zaginionego, że częściowo pomoże w kosztach poszukiwań, ale... skończyło się na piśmie, w którym PŻM odmawia refundacji. A przecież
Przemysław P. zaginął w pracy!
Konsul na dzień dobry był miły. Zapewniał, że odnalezienie Przemka to dla niego priorytet. W ramach tego priorytetu konsulat umieścił w jednej z lokalnych gazet
ogłoszenie, że zginął taki to a taki marynarz. Ogłoszenie ukazało się trzy razy: 8, 9 i 12 lutego. Dwa miesiące zajęło służbom konsularnym RP zebranie informacji o zasadach umieszczania ogłoszenia w
koreańskich mediach, podczas gdy w takich sytuacjach liczy się każdy dzień.
Koreańska policja zabroniła miejscowym firmom detektywistycznym zajmować się sprawą, twierdząc że polski marynarz wpadł do
basenu portowego i utonął, choć ciała nie odnaleziono. Konsul rozłożył ręce, że nic więcej nie może zrobić.
Potem, już z kraju, rodzina naprzykrzała się mailami. Pan konsul uległ wypadkowi, sprawa
trafiła do innych pracowników i już przestało być nawet miło. Na większość korespondencji krewni nie dostali nawet odpowiedzi. W końcu na jeden z maili przyszła lakoniczna i bezczelna: Brak odpowiedzi z
mojej strony może oznaczać tylko, że jestem zajęty innymi sprawami, a w państwa sprawie nic się nie zmienia.
Brat zaginionego podczas pobytu w ambasadzie RP w Seulu otrzymał kopię tłumaczenia
informacji policji o stanie prowadzonego dochodzenia. Tłumaczenie okazało się błędne i trzeba je było poprawiać. Czy w ambasadzie ktoś na to w ogóle spojrzał?
Pragnę podkreślić, że Ambasada RP w Seulu
podejmuje prawidłowe działania zmierzające do wyjaśnienia całej sprawy, jej działania muszą jednak być zgodne z miejscowym prawem - napisał w kwietniu 2007 r. ówczesny sekretarz stanu w MSZ Paweł Kowal.
Obecnie poseł PiS.
Paweł Kowal wypowiedział się o sprawie polskiego geologa porwanego w Pakistanie. Stwierdził, że na podstawie jego doświadczeń jest przekonany, że służby konsularne zrobiły, co mogły.
Biorąc pod uwagę doświadczenia rodziny marynarza Przemka P. Kowal do swoich doświadczeń nie powinien się jednak odwoływać.
Dla "Super Ekspresu" Kowal powiedział też, że konieczna jest też
delikatność wobec rodziny i bliskich osoby, której dotknęła tragedia. Kto by pomyślał!
* * *
Statek "Saga Miranda" należący do firmy SMT i pływający pod tanią banderą cypryjską wypłynął
ostatniego dnia sierpnia 2006 r. z portu Inczhon w Korei Południowej w kierunku portu Dalian w Chinach. W Dalian miał iść do stoczni. Gdy motorzysta Henryk Sz. nie zgłosił się na wachtę, zaczęto go
szukać. Został ogłoszony, jak zwykle w takich wypadkach, alarm "człowiek za burtą". Załoga została podzielona na sekcje i rozpoczęła przeszukiwanie statku. Na morzu zaś poszukiwania rozpoczęły stacje
SAR (ratownictwo morskie) Chin i Korei Południowej. Nie znaleziono człowieka. Po kilku dniach ratownictwo zaprzestało poszukiwań.
Dyrekcja SMT w Sopocie (tam jest główna siedziba firmy, która zajmuje
się mustrowaniem marynarzy na statki) powiadomiła ambasadę RP w Pekinie o zaginięciu obywatela polskiego 16 września 2006 r. Po ponad dwóch tygodniach od zdarzenia! To wygląda na skandal.
Całkiem już
na marginesie trzeba zaznaczyć, że kontakt firmy z rodziną po tej tragedii pozostawia wiele do życzenia. Wystarczy wspomnieć, że choć Henryk Sz. dla SMT pracował 15 lat, jego żona dowiedziała się o
wszystkim telefonicznie. Na tym firma zamknęła sprawę.
Do rodziny, nie bez długich perypetii, wróciły ze statku osobiste rzeczy ojca. Wróciło wszystko, co ojciec zabrał ze sobą, łącznie z tym, co miał
na sobie w dniu wyjazdu. Brakuje jedynie jednej pary majtek. W samych gaciach przechadzał się po pokładzie i wypadł? Co najmniej dziwne.
Rodzina do dzisiaj nie otrzymała z ambasady w Pekinie informacji
o sposobie prowadzenia śledztwa ani informacji, czy takie śledztwo w ogóle było prowadzone. Tzn. polskie służby konsularne w ogóle nie odezwały się do rodziny Henryka Sz., mimo że rodzina wydzwaniała do
Pekinu regularnie. Podobno ambasada nie jest w stanie uzyskać jakichkolwiek informacji od policji w Dalian ani od agenta obsługującego polskich marynarzy w tamtym porcie.
* * *
Przed Wielkanocą
2008 r. ze statku "Clare" pływającego dla brytyjskiej spółki z Glasgow zginął polski marynarz Radosław U. Miał 28 lat, ledwo co skończył szkołę, dobrze się zapowiadał. I zniknął bez śladu. Nie ma
człowieka, nie ma ciała. Tyle wiadomo, że "Clare" była na międzynarodowych wodach na Oceanie Atlantyckim na wysokości Wysp Zielonego Przylądka.
Pod koniec kwietnia 2008 r. mama Radka zwróciła się
do Departamentu Bezpieczeństwa Morskiego w Ministerstwie Infrastruktury z prośbą o wyjaśnienie okoliczności zniknięcia syna. W połowie lipca (po prawie trzech miesiącach!) otrzymała odpowiedź, że z
materiałów, jakie ministerstwo otrzymało od władz brytyjskich, wynika, że są mocne podstawy do stwierdzenia samobójstwa i w związku z tym nie podjęto pełnego dochodzenia. Na tym pomoc departamentu się
zakończyła. Jakie to były "mocne podstawy" - pozostało to do dzisiaj dla rodziny tajemnicą. Tym bardziej że nie ma ciała.
Ministerstwo poradziło zwrócić się do Argentyny, bo oględzin statku
dokonywali pracownicy ambasady RP w Argentynie. Ci z kolei odesłali matkę do Konsulatu Generalnego RP w Edynburgu, bo do Edynburga wysłali materiały z oględzin, boć marynarz był polski, a statek
brytyjski.
Na prośbę o przesłanie raportu z dochodzenia władz brytyjskich w sprawie zaginięcia Radosława U. (jeśli takie było prowadzone) skierowaną do konsula w Edynburgu rodzina otrzymała kopie dwóch
kart z dziennika pokładowego.
Do dzisiaj nie wiadomo, czy powiadomiono służby brzegowe, państwa ościenne wokół międzynarodowych wód, gdzie zginął Radek, szpitale, policję, inne instytucje na
okoliczność odnalezienia żywego, chorego lub martwego marynarza.
W połowie października 2008 r. matka Radosława U. napisała pismo do ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego z prośbą o pomoc.
Czeka na odpowiedź. Minęło ledwie kilka miesięcy, nie powinna więc się niecierpliwić. Minister na pewno zrobi wszystko. Tylko trzeba poczekać. Przecież w sprawie śmierci geologa w Pakistanie i rząd, i
osobiście Sikorski zrobili wszystko, o czym zapewniał na konferencji prasowej.
* * *
To tylko trzy z wielu przykładów tajemniczych zaginięć marynarzy, polskich obywateli. Takie przykłady można
mnożyć. A z nimi przykłady niemocy lub zwykłego olewania przez polskie służby konsularne i dyplomatyczne. Gromadzi je prywatna fundacja Ostatni rejs ze Świnoujścia założona przez wdowę po zaginionym
marynarzu. Jedna z wdów napisała do fundacji: Pytam, po co są ambasady i konsulaty? Czy chodzi o spotkania towarzyskie albo załatwianie tylko spraw łatwych, miłych i przyjemnych?