Podczas piątkowego spotkania rybaków z wiceministrem Kazimierzem Plocke, który w Ministerstwie Rolnictwa i Rozwoju Wsi
zajmuje się rybołówstwem, sala konferencyjna kołobrzeskiego magistratu pękała w szwach. Rybacy po tej wizycie wiele sobie obiecywali. Wyszli niezadowoleni.
Rybacy przychodząc na spotkanie mieli
nadzieję, że z ust wiceministra padną konkretne propozycje rozwiązania ich problemów, tymczasem usłyszeli słowa: "robimy wszystko", "staramy się", "będziemy rozmawiali". Przypomnijmy, że
armatorów kutrów rybackich niepokoją nie tylko niskie limity połowów i zły system rekompensat, ale również zatrważająco niska cena skupu dorsza. Przetwórcy kupują ten gatunek nawet poniżej 4 zł za
kilogram. Przy tak niskiej cenie połów staje się nieopłacalny. Rybacy proponują, aby wprowadzić dopłaty gwarantujące uzyskanie przez nich ceny na poziomie 7,50 zł za kilogram. Kazimierz Plocke nie widzi
możliwości wprowadzenia takiego rozwiązania.
- W gospodarce rynkowej nie ma miejsca na ustalanie cen minimalnych - mówi. - Ryby są sprzedawane za cenę uzgodnioną pomiędzy sprzedawcą a kupującym. O
gwarancji ceny minimalnej nie możemy rozmawiać, nie ma bowiem w gospodarce rynkowej mechanizmu, który pozwalałby na wprowadzanie tego typu rozwiązań.
Rybacy sugerują jednak, że takie uregulowania
są stosowane.
- Dziś cena minimalna w innych krajach Unii kształtuje się na poziomie zapewniającym opłacalność połowów - mówi Grzegorz Hałubek ze Związku Rybaków Polskich. - My proponujemy, aby w
przypadku sprzedaży ryb za cenę 4 zł za kilogram dopłacano 3,50 zł. I to nie chodzi o pieniądze z budżetu państwa, a o dofinansowania ze środków unijnych, czyli z naszych składek, które przekazujemy
wspólnocie. Niekorzystanie z takich dopłat jest tym samym co niewykorzystanie innych środków unijnych. Uważam, że jest to zaniedbanie.
Ponieważ cena dorsza w skupie nie zapewnia w tej chwili
opłacalności połowów, część kutrów nie wypływa w morze. Armatorzy nie chcą bowiem tracić przyznanych im kwot połowowych na nieopłacalny interes. Czekają na lepsze czasy. Przyczyną najniższej od wielu lat
ceny dorsza jest to, że do polskich portów wpływają obce kutry, które sprzedają tu tony tych ryb.
Rybacy żądają także zwiększenia rekompensat nawet o 100 procent. Wiceminister Plocke nie widzi takiej
możliwości, ale nie wyklucza rozmów dotyczących systemu wypłat odszkodowań. Zapowiada, że dąży do wprowadzenie zaliczkowania rekompensat. Dotychczasowe uregulowania zapewniały wypłaty dopiero po
zakończeniu okresu przestoju. Armatorzy przez ten czas za własne pieniądze musieli utrzymać pełne zatrudnienie. Biorąc pod uwagę liczbę załogantów i obowiązek comiesięcznego opłacania wymaganych składek
ZUS-u, realizacja tego wymogu była trudna. Teraz ma się to zmienić.
Ministerstwo zapowiada także zmianę sposobu kontroli wielkości połowów i przestrzegania przyznanych rybakom limitów. Według
urzędników, już wkrótce żaden rozładunek z kutra nie będzie możliwy bez obecności inspektora rybołówstwa.
Armatorzy twierdzą, że polityka Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi prowadzi do całkowitej
likwidacji polskiej floty rybackiej. Dlatego na 18 lutego zapowiedzieli wyjazd do Brukseli. - Jeśli nasz rząd nie potrafi o nas zadbać, będziemy walczyli na szczycie sami - mówią rybacy.