Kobieta w todze nienachalnie rozgarnięta czy wręcz przeciwnie?
Jest w Koszalinie sąd gospodarczy. Pracuje w nim sędzia
Anna Majewska-Juryś, której poświęciliśmy małą wzmiankę w artykule o Bałtyckiej Wyższej Szkole Humanistycznej ("NIE" nr 26/2008). Nie wiedzieliśmy wtedy, że jest to postać znana z efektownych
posunięć, dyżurna bohaterka lokalnych mediów.
Zlicytować biznesmena
W roku 2005 "Głos Koszaliński" pochylił się nad losem przedsiębiorcy Bogdana Saletry, który czas jakiś dzierżawił
Koszalińskie Zakłady Naprawy Samochodów i był winien tej firmie 98 tys. zł. Firma upadła, wkroczył do niej syndyk i sprzedał dług pana Saletry za... 90 zł, czyli mniej niż jedną tysięczną nominalnej
wartości. Szczęśliwy nabywca nie czekał, tylko pognał do sądu, żeby ów dług wyegzekwować. A ponieważ Saletra chwilowo nie miał gotówki, zlicytowano mu dom wart jakieś ćwierć miliona złotych. I to w
tempie, o jakim inni wierzyciele mogą tylko marzyć.
Bogdan Saletra poczuł się oszukany i ograbiony. Wdał się w jałowe pisanie długich skarg do prokuratury, sądu, Ministerstwa Sprawiedliwości.
Zarzucał stronniczość syndykowi i sędziom sądu gospodarczego, w tym Annie Majewskiej-Juryś. Wszystkie skargi trafiały jednak do koszalińskich sędziów i prokuratorów, którzy - delikatnie to ujmując - nie
kwapili się do ścigania i karania winnych. W efekcie wszystko się rozmyło.
Rok później wybuchła nowa afera.
Okraść rybaka
Był sobie rybak z Dziwnowa Marek Marzec, właściciel kutra
DZI-103. Oddał go do remontu w stoczni, no-men omen, Kuter w Darłowie, płacąc za tę usługę 100 tys. zł. Remont się przeciągał, a Marzec nie sprawdzał codziennie, co w Darłowie słychać. Nagle ścięła go z
nóg wiadomość, że stocznia upadła, a syndyk - za zgodą sędzi Majewskiej-Juryś - uznał jego kuter za część majątku bankruta i najzwyczajniej, bez wiedzy i zgody właściciela, sprzedał! W dodatku potraktował
kupioną za 350 tys. zł zarejestrowaną w Izbie Morskiej jednostkę pływającą jako "kadłub", czyli po prostu złom.
Wkrótce znalazł się amator złomu: za marne 20 tys. zł odkupiła go stocznia Gryf z
Łeby, która już wcześniej miała apetyt na kuter Marca. Jeszcze później zaś nabyła go spółka Ustka Tour. Zrabowany Marcowi kuter, który służył do łowienia ryb, pływa dziś wesoło jako statek wycieczkowy.
Nie dość na tym. Syndyk masy upadłościowej zażądał od Marca 200 tys. zł tytułem tzw. postojowego za okres, kiedy kuter stał (leżał?) i zajmował miejsce w zdechłej stoczni.
To nie kabaret, to się
działo naprawdę! Dopiero po długim i kosztownym (dla Marca) procesie Sąd Apelacyjny w Gdańsku anulował skierowane do ofiary kantu wezwanie do zapłaty.
Nagabywana w tej kuriozalnej sprawie przez
dziennikarzy sędzia Majewska-Juryś uważała, że namolny rybak sam jest sobie winien. Unikał bowiem kontaktu z nią, co świadczy o jego złej woli! Ale przecież z tego wynika, że pani sędzia doskonale
wiedziała, iż kuter należał do Marca, a nie do upadłej stoczni. Oświadczyła też, że sama tę łajbę oglądała i naprawdę to był tylko złom.
Skarga Marca trafiła do ministra sprawiedliwości, którym był
wtedy Zbigniew Ziobro. Już się wydawało, że prawu i sprawiedliwości stanie się zadość: sprawą zajął się rzecznik odpowiedzialności zawodowej przy Sądzie Okręgowym w Koszalinie. Efekty prowadzonego przez
niego niejawnego postępowania wyjaśniającego są niejawne. Sędzi Majewskiej-Juryś żadna krzywda się nie stała - nadal sądzi jak gdyby nigdy nic.
Wyssać kasę
Szczególnym osiągnięciem
kosza-lińskiego sądu gospodarczego jest ogłoszenie upadłości Bałtyckiej Wyższej Szkoły Humanistycznej, choć w świetle prawa wyższa uczelnia nie może upaść. Uczelnią rządzi mianowany przez sąd syndyk
Wiktor Usik, nadzoruje go zaś sędzia Anna Majewska-Juryś. Upadła BWSH powoli i niechętnie spłaca długi, choć zarabia miliony na kształceniu młodzieży oraz wyprzedaży majątku.
Perłą w koronie jej
posiadłości było 15 ha ziemi z budynkami w Unieściu, między Bałtykiem a jeziorem Jamno. Gdy syndyk Usik wystawił nieruchomość na sprzedaż, zaczęli się zgłaszać chętni. Bez względu na to, ile oferowali,
syndyk mówił, że to za mało, i spuszczał ich na drzewo. Nie ujawniał jednak, ile by go zadowoliło. Ciągnęło się to parę łat, budynki niszczały, a wierzyciele BWSH nie mogli pojąć, na co Usik czeka. Sędzia
Majewska-Juryś przyznała łaskawie, że niepodanie ceny było błędem.
Po kilku nieudanych przetargach opylono nadmorską posiadłość inwestorom z Krakowa za 9 020 501 zł. Przelicytowani o 15 tys. zł
konkurenci z Wrocławia nie mogli się z tym pogodzić - oni wszak gotowi byli dać i 10 baniek. Żałuję, że nie przewidzieliśmy tym razem w regulaminie przetargu dogrywki - wyraziła ubolewanie pani sędzia. Na
poprzednich przetargach były dogrywki...
Pomijając tajniki przetargów, faktem jest, że we wrześniu 2006 r. BWSH poważnie się wzbogaciła. Licznym wierzycielom, w tym ze-pchniętym sprytnie na koniec
listy wierzytelności dwustu nauczycielom akademickim, zaświtała nadzieja, że coś im z tego kapnie. Ale Jaś nie do-czekał.
We wrześniu 2008 r. syndyk Usik ujawnił bilans 5 lat zarządzania upadłą
uczelnią. Do tego momentu BWSH spłaciła nieco ponad 9 mln zł długów, w tym 30 proc. należności wobec ZUS. Do spłacenia pozostało 17 mln zł.
Coś się w tym rachunku dramatycznie nie zgadza. Koszalińska
Alma Ma-ter miała wtedy 2 tysiące studentów płacących 1500-2000 zł za semestr, co powinno dać 6-8 mln zł przychodów rocznie. Pomnóżmy to przez 5 lat, odejmijmy koszty działalności, naprawdę niewysokie
(płace, podatek od wynagrodzeń - z innych podatków uczelnia jest zwolniona). Dodajmy do tego 9 mln zł za grunty w Unieściu. I mimo to BWSH zdołała spłacić tylko niewiele ponad 9 mln zł?!
Sędzia
Majewska-Juryś rok po roku przyjmuje sprawozdania syndyka firmując tym samym całą jego działalność.
W sejmowej obróbce jest projekt ustawy o odpowiedzialności materialnej funkcjonariuszy publicznych za
błędne i szkodliwe dla obywateli decyzje. Jeśli nie obejmie on również sędziów, prokuratorów, syndyków i wszystkich pełniących funkcje publiczne - jak to określa art. 115 § 13 kk - będziemy mieli to, co
do tej pory, czyli dżunglę.