Sklep    |  Mapa Serwisu    |  Kontakt   
 
Baza Firm
Morskich
3698 adresów
 
Zaloguj się
 
 
Szybkie wyszukiwanie
Szukanie zaawansowane
Strona głównaStrona główna
Wszystkie artykułyWszystkie artykuły
<strong>Subskrybuj Newsletter</strong>Subskrybuj Newsletter
 

  Informacje morskie. Wydarzenia. Przetargi

Powrót

Wydrukuj artykuł

Co kajak, to admirał

Nie, 2008-12-01

90 lat polskiej Marynarki Wojennej. I starczy. Grono naiwniaków spodziewało się, że przy okazji 90-lecia powołania Marynarki Wojennej ogłosi się jakiś "narodowy program" podniesienia floty z dna. Figę - na coś takiego nie ma pieniędzy i długo nie będzie, ponadto w listopadzie tego roku wszyscy obchodzimy 90-lecie państwowości i każdy chciałby coś podnieść przy okazji, efekt medialny takiej rocznicy jest więc żaden. Poza tym do kasy stoi wojskowa kolejka po forsę z "narodowych programów" - samoloty F- 16 spłacamy do roku 2014, a już czekają śmigłowce, obrona przeciwlotnicza i coś tam jeszcze ważniejszego od marynarki. Zresztą obchodzona 28 listopada 90. rocznica powołania marynarki powinna mieć dodany przymiotnik "rzecznej", bo do morza doszliśmy ciut później, dopiero w 1920 r. Przewidywanie przyszłości jest bardzo łatwe, szczególnie w Polsce, a jeszcze szczególniej w sprawach Marynarki Wojennej. Od dawna twierdzimy, że flota legnie na dnie ze starości i pod ciężarem nadmiaru admirałów (to auto-cytat z publikacji "OPR Korozja" "NIE" nr 4/2005), nie ocalą jej więc żadne jubileusze. O wojsku, w tym o Marynarce Wojennej, "NIE" napisało już tyle, że samo wymienienie tytułów zajęłoby sporo miejsca. Zawsze jakiś rzecznik prasowy MarWoju się na to oburzał i słał sprostowania. I co? Na nasze wychodziło, wychodzi i wyjdzie. Nasze przewidywania potwierdził minister obrony przed talibami Klich i jego podwładni odsyłając niedawno w diabły sejmową Komisję Obrony Narodowej i jej morskie dezyderaty. Zapowiedzieli, że do 2015 r. wycofa się prawie wszystko, co pływa, a jest ze stali, i w to miejsce pojawią się 3, może 4 okręty: druga korweta w typie Gawrona wiecznej budowy (rozpoczętego osobiście przez premiera Millera w 2001 r., wciąż na pochylni) oraz jednostki dzisiaj zupełnie wirtualne - jeden nowy okręt podwodny i może ze dwa trałowce. Biorąc pod uwagę, że w naszej marynarce takie inwestycje trwają kilkanaście lat, a okręt podwodny trzeba zamówić za granicą, to wejście do służby tej flotylli nastąpi po roku 2020. Pozostaje pytanie - ile lat po 2020? Wynika z tego jasno, że w okresie 2015-2020 (a może dłużej) trzonem sił floty będzie jeden średnio-większy okręt nawodny, czyli wspomniany Gawron, jak się go uda wreszcie wykończyć, jeden okręt podwodny, czyli Orzeł i 3 małe rakietowce, wreszcie z rakietami. Uzupełnijmy tę prognozę - Gawron, jak to prototyp, będzie ciągle w naprawach gwarancyjnych, 30-letni staruszek Orzeł, pamiątka po nierozerwalnym sojuszu z ZSRR (zbudowany w 1986 r.) zacznie się sypać i pójdzie do kapitalnego remontu, a małe rakietowce, pamiątka po byłej NRD (tak, tak! tam rozpoczęto ich budowę), będą w niewiele lepszym stanie. Bo te okręciki mają - oprócz supernowoczesnych rakiet, radarów i komputerów - przestarzałe silniki, rdzewiejące rurociągi i inne sprzęty jeszcze z lat 80. ubiegłego wieku. W tej sytuacji nabiera może sensu Nadbrzeżny Dywizjon Rakietowy, o czym także pisaliśmy ("Nie" nr 34/2008). Liczbowy stan floty w 2018 r. będzie wyglądał nawet imponująco - w Sejmie mówiono niedawno o 30 okrętach w służbie na 100-lecie marynarki, ale połowa to będą plastikowe motorówki, które też pamiętają Układ Warszawski. Nazywają się szumnie "trałowcami bazowymi", co oznacza, że od baz w Świnoujściu i Gdyni się nie odklejają. Reszta to tabor pomocniczy. Czyli nie będziemy mogli nawet przypilnować naszej morskiej strefy ekonomicznej, gdzie wciąż pływa kilka dorszy i wydobywamy kapkę ropy. O prognozach na lata 20. i 30. XXI wieku nie mówi się w ogóle. Nie dlatego, że są bardziej mgliste, ale dlatego, że wyglądają podobnie - zrujnowanej floty nikt nie będzie odbudowywał. Jak do służby wejdzie nowy okręt podwodny, to Orzeł pofrunie na żyletki, dwa Gawrony nie uczynią wiosny, a plastiki też się kiedyś zużyją. Mamy więc sytuację jasną - obowiązuje narodowy program zwijania marynarki. I dobrze. W tej sytuacji jednak należy zapytać pana ministra Klicha, co dzisiaj robią dwa polskie okręty na Morzu Śródziemnym? Po co to szkolenie we współpracy w wielkich zespołach NATO, oceanicznym pływaniu, lataniu śmigłowcem z pokładu okrętu itp., jeśli te umiejętności będą niebawem tyle warte, co kształcona niegdyś umiejętność wysadzania "niebieskich beretów" z kałachami na plażach w Danii? Minister Klich odpowie zapewne, jak to uczynił niedawno w wywiadzie dla "Naszego Morza", że chodzi o osłonę transportu morskiego już z dala od naszych granic, bo morzem odbywa się przeważająca część transportu globalnego. Przepraszam, czy Polska uprawia transport morski i zarabia na nim? Czy Polska jest mocarstwem globalnym? Handlujemy przede wszystkim z najbliższymi sąsiadami przez mosty na rzekach, strategiczne surowce docierają do nas rurociągami, a resztki polskiej floty wożą cudze ładunki i do tego noszą bandery rajów podatkowych. Utrzymywanie polskich okrętów w NATO-wskich flotyllach oznacza więc, że polski podatnik i konsument za bezpieczeństwo szlaków oceanicznych jest dojony podwójnie - raz we frachtach za przewóz towarów, z których zagraniczni armatorzy płacą podatki na swoje floty wojenne, a dwa, bezpośrednio przez skarbówkę na utrzymanie szrotu, który dostaliśmy od Amerykanów i Norwegów, i którym popisujemy się - ostatnio nawet na Morzu Czarnym. W ten sposób marynarka, jeszcze niedawno XXL, pruje się sama, zamiast sensownie inwestować choćby w nową kamizelkę ratowniczą. Gdyby policzyć całą kasę wydaną na utrzymanie zbędnych okrętów, samolotów, admirałów, składów, portów itp. po roku 1990, a do tego dodać koszty planowania oceanicznej floty desantowej (robiono coś takiego, oj robiono...) i skutki obietnic składanych NATO, że ho, ho, przypilnuje-my nawet Morza Północnego, to złożyłby się niezły kapitalik na solidne bałtyckie patrolowce - bez rakietowych fajerwerków, oczywiście. Chore ambicje nazywane fałszywie sojuszniczymi zobowiązaniami wpychają nas nie tylko w niepotrzebne koszty, ale też w zbędne ryzyko. Nasi politycy nie wiedzą, a admirałowie zapomnieli, że okręt jest ze swej natury bardzo wrażliwy zarówno w realu, jak i medialnie - szczególnie pojedynczy. To znaczy łatwo mu o wypadek wojskowy (trafienie pociskiem) albo cywilny (wejście na mieliznę), po którym przepadają i kasa, i chwała. W naszym przypadku na zawsze.
 
Waldemar Kuchanny
 
Strona Główna | O Nas | Publikacje LINK'a | Prasa Fachowa | Archiwum LINK | Galeria
Polskie Porty | Żegluga Morska | Przemysł okrętowy | Żegluga Śródlądowa | Baza Firm Morskich | Sklep | Mapa Serwisu | Kontakt
© LINK S.J. 1993 - 2024 info@maritime.com.pl