Związkowcy w Polsce są miękkim fiutkiem robieni. Słusznie więc Tusk ich olewa albo w najlepszym wypadku zbywa byle czym.
Szykuje się gorąca jesień protestów pracowniczych - zapowiadały rozliczne związki zawodowe, a to, że "Solidarność", OPZZ i Forum Związków Zawodowych miały wystąpić przeciwko rządowi razem, nazwano
cudem. Związkowy cud nad Wisłą.
Jak to się robi u nas
Gorąca jesień miała zacząć się 4 listopada. Rybacy zablokowali drogę krajową numer 6 z Gdańska do Szczecina. Rybaków wspomagali
stoczniowcy. Razem ze 400 osób. Rybacy domagali się umożliwienia im łowienia ryb, a stoczniowcy budowania statków. Blokada drogi polegała na tym, że w trzech miejscach krajowej szóstki chłopaki chodzili
po przejściach dla pieszych. Przynieśli też transparent z napisem "Premier z Pomorza odwrócił się od morza". Szkodliwość społeczna, jak to się mówi, była żadna. W jednym miejscu policja zorganizowała
objazd, rybacy blokowali więc pustą drogę, w innych ruch był niewielki. Nawet w telewizji tego zbyt długo nie pokazywano. Ze cztery godziny trwała ta cała "blokada". Wiceminister rolnictwa Plocke, co
ma pod sobą łowienie ryb, obiecał rekompensaty dla tych, którzy nie łowili, oraz dla tych, którzy łowić nie będą, i jest OK. Stoczniowcom nic nie obiecywał, bo to nie jego resort. Stoczniowcy się
odgrażali, że wrócą blokować znowu 7 listopada, ale zaniechali. Zaniechali też blokowania portów, zresztą wychodząc ze słusznej obserwacji, że do nich mało co wpływa i wypływa.
Dzień później kilka
tysięcy związkowców z OPZZ, "Solidarności" i Forum Związków Zawodowych zebrało się przed Sejmem w Warszawie, tradycyjnym miejscem związkowych wieców. Związkowcy domagali się wycofania przez rząd
forsowanej ustawy o emeryturach pomostowych. Przed Sejmem skandowano "Związki razem!", palono opony, wybuchały petardy, w Sejmie liderzy przekazali marszałkowi Komorowskiemu petycję o podjęcie dialogu
społecznego. Potem poszli. Już w domach przez telewizory i radia mogli się dowiedzieć od Tuska i jego ministrów, że o żadnym wycofaniu ustawy mowy być nie może.
Kolejnego dnia kolejarze zablokowali na
dwie godziny dworzec w Bydgoszczy. Stanęli na torach. O pasażerów zadbano: zastępcze autobusy dowoziły ich do pociągów omijających Bydgoszcz, a pracownicy dworców kierowali zdezorientowane osoby na
właściwe przystanki. Niedogodność owszem, ale do przeżycia. W Bydgoszczy była też herbata dla pasażerów i był to najbardziej gorący objaw pierwszej fali gorącej jesieni protestów pracowniczych.
W
tydzień po uderzeniu pierwszej fali "gorącej jesieni" uderzyła druga fala gorąca. Dwustu członków związku "Sierpień 80" wtarabaniło się do biura poselskiego Tuska w Warszawie z zapowiedzią, że
nie wyjdą do końca i wezwaniem pozostałych związków do strajku powszechnego. Okazało się, że "do końca" to są dwie noce. Tusk bowiem, zamiast się z "Sierpniem" przepychać, zlikwidował biuro,
związkowcom nie pozostało więc nic innego, jak ogłosić na konferencji prasowej, że jeszcze tu wrócą, i rozjechać się do domów.
Jak to się robi u innych
Niemal dokładnie rok temu byłem w
Paryżu. Akurat strajkowali trans-portowcy przeciwko odebraniu im przywilejów emerytalnych. Stało całe miasto. Przez ponad tydzień nie kursowały pociągi, autobusy i metro. Tzn. kursowały, ale z
częstotliwością co godzinę. Tłok był niewyobrażalny. Ludzie falami przelewali się z peronu na peron, bo nie działała informacja co, skąd i dokąd odjedzie. Pracownicy informacji też strajkowali. Aby się
wcisnąć do wagonu metra, trzeba było przeistoczyć się w brutalnego chama, który odpycha łokciami i kolanami słabszych, czyli starszych, kobiety i dzieci. Niemal na każdej stacji podmiejskiej kolejki RER
dyżurowała karetka pogotowia z lekarzem, aby udzielać pomocy tym, którzy w tłoku zasłabli. I na każdej stacji lekarze mieli co robić. Widziałem na własne oczy.
Ponieważ automatycznie zwiększyła się
liczba samochodów na ulicach i tak zatłoczonego Paryża, także samochodem nie sposób było się poruszać.
O paraliżu stolicy Francji pisały i mówiły wówczas media Europy, w tym polskie.
We francuskiej
firmie, w której zatrudniona jest moja narzeczona, kilka osób mieszkających niezbyt daleko zakupiło sobie hulajnogi. Bez jaj, naprawdę... Kilka innych przybyło do biura ze śpiworami, aby nie wracać na noc
do domu. To była powszechna praktyka w Paryżu.
Do strajku transportowców przyłączyły się zakłady energetyczne i gazowe grożąc odcięciem dostaw prądu i gazu, najpierw do biur rządzącej we Francji
partii, potem do wszystkich biur i instytucji. Na tym tle protest aktorów Comedie Francaise i Opery Narodowej, którzy odwołali przedstawienia, był zupełnie niezauważalny i dla codziennego bytowania
nieistotny.
Tak czy inaczej Sarkozyemu zmiękła rura.
W maju tego roku rybacy i portowcy zablokowali na kilka dni kilka największych francuskich portów, m.in. w Marsylii oraz drugi co do
wielkości francuski port w Hawrze. Nikt nie mógł wpłynąć ani wypłynąć. Oprócz tego rybacy zablokowali na amen drogę wiodącą od strony lądu do terminalu naftowego we Francji - Fos Lavera koło Marsylii. Jak
nie pomogło, zaczęli blokować 20 innych portów. Potem drogi dojazdowe do dwóch francuskich rafinerii zaopatrujących w paliwo południową Francję. W końcu ruch promowy pomiędzy Francją a Wielką Brytanią.
Wpierdol, jaki spuścili rybacy policji przed ministerstwem rolnictwa w Paryżu, jest przy tym małym miki. Wszystko to w proteście przeciwko cenom paliwa. Rząd francuski zgodził się na trzyletni program
pomocowy dla rybaków o wartości 310 mln euro. I obiecał, że da jeszcze.
Jak to się zrobi u nas
Ostatni miesiąc jesieni tego roku ma być w Polsce szary i zimny. Jak w tych warunkach
strajkować?