Upadek stoczni wieńczy dzieło narodowego zniszczenia gospodarki morskiej RP. Piszemy "narodowego niszczenia", bo
udziału w tym obcych sił nie było prawie żadnego. A jeśli już, to w formie dalekiej od spisków. Wykorzystywano po prostu naszą głupotę. Podstawowa w całej branży była taka, że kupowano drogo, by sprzedać
taniej, czyli ze stratą. Dotychczas wszystko odbywało się małymi kroczkami, było wręcz niezauważalne, bo nikt nie jeździł do Brukseli ani nawet do Warszawy i nie palił opon. A trzeba było jechać i palić
wcześniej, może nie tylko opony. I na pewno nie palić głupa.
W sprawie stoczni co jakiś czas pojawiają się nowe dokumenty, ale oficjalne, jak choćby "biała księga" (pisaliśmy o niej w "Nie" nr
43/2008) ministra Grada nie odpowiadają na pytanie, gdzie był przez te wszystkie lata właściciel stoczni. Przeczytaliśmy właśnie raport z kontroli przeprowadzonej w Stoczni Gdynia SA w połowie roku 2005
przez jej państwowego właściciela, czyli Agencję Rozwoju Przemysłu i Korporację Stoczni Polskich. Chodziło o wyniki tzw. restrukturyzacji, co przed wojną nazywano sanacją, a my zwyczajnie użyjemy słowa
"naprawa". I nasunęło nam się nowe pytanie po lekturze tego dokumentu: kto stoi nad właścicielem, inaczej kto jest superwłaścielem?
Bo w stoczni formalni właściciele zostali potraktowani
podobnie jak wścibscy dziennikarze, czyli nie zostali dopuszczeni do większości tajemnic firmy. Większość raportu wygląda bowiem tak, że pod tytułem rozdziału albo jego części jest jedno zdanie:
Nie
udostępniono nam...:
Zmiana i uaktualnienie regulaminu organizacyjnego stoczni - Nie udostępniono nam Regulaminu organizacyjnego Spółki; Zaprojektowanie i wdrożenie systemu zarządzania kooperacją - Nie
udostępniono nam informacji na ten temat. Z przedstawionych nam danych, wnioskujemy, że system taki nie został wdrożony.
Kontrolerom - przedstawicielom właścicieli nie pokazano dokumentów, przy
których można wymówić się tajemnicą handlową:
Próbowaliśmy zdobyć dane na temat wszystkich podpisanych kontraktów, w celu oszacowania bieżącej wartości portfela i oceny ich rentowności. Szczegółowe
materiały nie zostały nam udostępnione. Nie pokazano nawet dokumentów, które zgodnie z prawem są jawne.
W tych warunkach kontrola nie wykryła złodziejstwa (jest więc super), ale tę prostą
okoliczność, że aby wyprodukować i sprzedać, trzeba dołożyć z czyjejś, czyli naszej kieszeni, wyjaśniała:
Z wyliczeń przedstawionych nam przez Stocznię wynika, że produkcja, na której nastąpiła
koncentracja jest nierentowna. (...) Kontrakty na niektóre statki zawierane są przez Spółkę poniżej progu rentowności, podawanego przez prasę branżową.
Dlaczego tak jest?
Stocznia prowadzi
prenumeratę prasy branżowej, m.in. Clarkson - World SY Monitor, Clarkson Shipping Intelligence Weekly, Lloyds List Daily, New Ships, Fearnleys Monthly Reports, Trade Winds, mówiących o ewentualnych
oczekiwaniach rynku i prognozach jego przyszłego rozwoju. Jednakże, w naszej opinii, Stocznia w niedostatecznym stopniu korzysta ze źródeł, informujących o bieżących tendencjach na rynku i kształtowaniu
się cen w wybranych fragmentach rynku. Tak piszą kontrolerzy z Agencji Rozwoju Przemysłu.
Czyli władze stoczni nawet nie czytają prasy, którą kupują.
Kontrolerom udało się bardziej
szczegółowo przedstawić wyniki pierwszego kwartału 2005 r.:
Przychód został osiągnięty m.in. ze sprzedaży 3 statków: 6684/23; 8168/9; 8168/10. Wynik finansowy brutto na sprzedaży był nieznacznie
dodatni i wyniósł 758 tys. zł, nie obejmował on jednak kosztów sprzedaży, w tym prowizji agenta w wysokości 30,566 mln zł oraz kosztów ogólnozakładowych.
Czyli z zarobionych na jednym statku 250
tys. zł, musimy odpłacić jakiemuś frajerowi z biurkiem i telefonem 10 milionów zeta prowizji.
Naprawa to działania nie tylko na zewnątrz, ale i wewnątrz firmy. Jak więc poprawiano organizację
pracy w stoczni do tej pory?
Niepokój budzi wydzielanie spółek z zakresu produkcji podstawowej, co może stwarzać zagrożenie utrzymania ciągłości produkcji stoczniowej ze strony spółek operacyjnych
grupy kapitałowej w przypadku pozyskania przez nie rentowniejszych kontraktów rynkowych lub problemów płatnościowych ze strony Stoczni. Poprzez takie działania nastąpiła dezorganizacja produkcji oraz
pojawiły się symptomy braku kontroli nad przebiegiem procesów produkcyjnych.
Czyli to nie Bruksela wymyśliła pokawałkowanie stoczni...
Kontrolerzy Agencji i Korporacji stwierdzili rzecz
oczywistą: że Stocznia Gdynia jest zagrożona bankructwem. To było ponad 3 lata temu. Dość czasu, by można się było do tej myśli przyzwyczaić i z nią pogodzić, jeśli nie dało się przeciwdziałać.
W
ubiegłym tygodniu związkowcy znowu przyjechali do Warszawy z długą listą żądań.
Priorytety mamy dwa: jak największe odprawy i zachowanie stoczniowego ciągu technologicznego w jednym kawałku -
rzekła ustami swojego rzecznika stoczniowa "S". Rząd dla stoczniowców jest ciągle łaskawy: ich wierzytelności publiczne mają być umorzone, prywatne ma zapłacić Agencja Rozwoju Przemysłu (100-
procentowy udział skarbu państwa, czyli naszych podatków). Ta sama agencja, która nie mogła wykonać jak należy kontroli, bo jej kontrolerów olano ciepłym sikiem.