Sklep    |  Mapa Serwisu    |  Kontakt   
 
Baza Firm
Morskich
3698 adresów
 
Zaloguj się
 
 
Szybkie wyszukiwanie
Szukanie zaawansowane
Strona głównaStrona główna
Wszystkie artykułyWszystkie artykuły
<strong>Subskrybuj Newsletter</strong>Subskrybuj Newsletter
 

  Informacje morskie. Wydarzenia. Przetargi
Wydrukuj artykuł

Pirackie eldorado

Kurier Szczeciński, 2008-11-21

Porwanie tankowca "Sirius Star" z dwoma Polakami na pokładzie to tylko jeden z długiej serii aktów piractwa na wschodnioafrykańskich wodach. Zarówno tu, jak i w innych rejonach świata ich ofiarami już wcześniej padali także mieszkańcy województwa zachodniopomorskiego. Niestety, wiele wskazuje na to, że tego typu dramatycznych uprowadzeń statków w najbliższym czasie będzie coraz więcej. Skala eksplozji pirackich akcji na wodach wschodnioafrykańskich przekracza już wszelkie normy, które obowiązywały dotychczas w niebezpiecznych dla żeglugi rejonach świata. Od początku roku piraci zaatakowali tam już ponad 90 statków, z których 38 zostało porwanych dla okupu wraz z ładunkiem i załogami. Najgłośniejszym przypadkiem ostatnich miesięcy było uprowadzenie ukraińskiego statku "Faina" z czołgami T-72 na pokładzie. Nadal wraz-z załogą znajduje się ona w rękach piratów. Z nieoficjalnych informacji wynika, że prowadzone z nimi negocjacje doprowadziły do ustalenia stawki okupu na 20 mln dolarów. Już po porwaniu supertankowca "Sirius Star", somalijscy piraci uprowadzili kolejne dwie jednostki - grecki frachtowiec i tajlandzki statek rybacki. W sumie w ciągu dwóch tygodni w ich ręce wpadło 9 statków. Niewiele można zrobić W tej sytuacji cały świat zaczyna się zastanawiać, w jaki sposób można przeciwdziałać tej pladze. Na miejscu operują już okręty amerykańskiej 5. fioły oraz marynarki rosyjskiej, ale na razie na niewiele się to zdaje. Piraci dysponują bowiem doskonałym sprzętem - szybkimi łodziami, karabinami maszynowymi i granatnikami UPG. Z reguły dobrze wiedzą też, gdzie i kogo zaatakować. Ułatwiają im to oparte na nawigacji GPS specjalne urządzenia do identyfikacji statków, a także informacje przekazywane przez dokerów czy maklerów towarowych. Zdaniem Sebastiana Kalitowskiego, prezesa zajmującej się morskim bezpieczeństwem firmy Maritime Safety & Security w Szczecinie, do gwałtownego wzrostu skali piractwa na Oceanie Indyjskim przyczyniło się ogromne tsunami sprzed czterech lat. - Wielu rybaków straciło swoje kutry i dołączyło do różnych grup pirackich. Poza przypadkiem po-rwania francuskiego żaglowca, kiedy po przekazaniu okupu piratów skutecznie zaatakowali komandosi ze śmigłowców, wszystkie tego typu akcje dotychczas uchodziły im płazem. Do tego dochodzi niewydolność służb państwowych w tamtym rejonie i wszechobecna korupcja. Nieaktualne stają się zalecenia Międzynarodowej Organizacji Morskiej mówiące, żeby trzymać się 150 mil od brzegu. Piraci dysponują dziś statkami, z których potrafią operować daleko od lądu. Tak samo nie sprawdza się utrzymywanie ciszy radiowej. Te zalecenia były dobre, ale 20 lat temu - uważa Kalitowski. Gdy dojdzie już do ataku na statek dobrze wyposażonego komanda pirackiego, podejmowana przez załogę obrona może tylko pogorszyć sytuację. Dlatego z reguły marynarze nie próbują nawet iść na konfrontację z takimi przeciwnikami. - Atakujący są zdeterminowani, bo walczą o miliony dolarów - uważa Sebastian Kalitowski. - Z drugiej strony mają świadomość tego, że jeżeli doszłoby do śmierci zakładników, to opinia publiczna zacznie ich traktować jak terrorystów. Póki są jeszcze tylko piratami, grabią dla okupu i zabijają tylko sporadycznie, jakoś im to jeszcze uchodzi. Są profesjonalne firmy zajmujące się ochroną statków w tamtych rejonach. Jeżeli gra idzie o taką stawkę, to jeśli nawet na pokładzie statku będą dobrze wyszkoleni i wyposażeni ochroniarze, może zostać podjęta próba porwania. Z reguły zniechęca to jednak napastników, którzy wolą poszukać łatwiejszych celów - ocenia ekspert Kapitan pod ostrzałem Specjaliści oceniają, że w najbliższym czasie ofiarami podobnych ataków mogą paść kolejni Polacy, gdyż wielu naszych rodaków pracuje na statkach zagranicznych armatorów pływających w tamtym rejonie. Kilkakrotnie doświadczył ich szczecinianin - kapitan ż.w. Krzysztof Łappa, który dowodził tankowcami i masowcami. Po raz pierwszy jego statek został ostrzelany z somalijskie-go lądu w 1994 r. w pobliżu stolicy kraju Mogadiszu. Rok później historia znowu się powtórzyła, gdy miasto próbowało odbić jedno z walczących ze sobą ugrupowań. Kule rykoszetem uderzały wtedy w burtę jednostki kapitana Łappy W 1999 r. musiał on w pośpiechu uciekać z portu w Kismaju, który został zaatakowany przez jedno z walczących ze sobą ugrupowań wojskowych. Pociski wybuchały kilka metrów od burty jego tankowca. Z prawdziwymi piratami dwukrotnie zetknął się jednak dopiero przed kilkoma laty. Najbardziej dramatyczne wydarzenia miały miejsce w 2006 r., gdy jego jednostka została zaatakowana godzinę po wyjściu z somalijskiego portu. - Mieliśmy szczęście, że statek był już po wyładunku, a oni nie mieli szybkich łodzi. Czekaliśmy na nich z gaśnicami, prądownicami, wodą i gdyby próbowali wejść na pokład, to byśmy się nie dali. W ucieczce pomógł mi wtedy bardzo silny prąd - wspomina kapitan. Najbardziej niebezpieczny piracki atak przeżył jednak gdzie indziej - na wodach znanej z tego typu zagrożeń cieśninie Malakka w południowo-wschodniej Azji. Napastnicy z maczetami w rękach weszli już do jego kabiny, ale pierzchli w popłochu na widok wyciągniętej przez kapitana broni o wielkim kalibrze. - Wiozłem wtedy kilka tysięcy krów i to był taki specjalny przyrząd do zabijania chorych zwierząt. Wyglądał jak duży nagan, ale tak naprawdę była to raczej atrapa prawdziwej broni. W każdym razie przestraszyli się go. Wiedziałem, że to porwanie może się zakończyć tragicznie. Tam zdarzało się, że zarówno statki, jak i załogi ginęły bez śladu. W takiej sytuacji emocje są ogromne, ale z czasem można się nauczyć nad nimi panować - mówi Krzysztof Łappa. Wzrost zagrożenia ze strony somalijskich piratów sprawił, że pan Krzysztof postanowił nie narażać się dłużej. Od dwóch lat pracuje na statkach norweskiego armatora na nieporównywalnie bezpieczniejszym Morzu Północnym. Ostatnio podziękował za ofertę pracy na tankowcu pływającym na wschodnioafrykańskich wodach. - Sytuacja jest o tyle niebezpieczna, że Somalijczycy atakują już nie tylko na swoich wodach terytorialnych, ale i na kenijskich daleko od lądu. Korzystają z porwanych statków i dobrze identyfikują przepływające jednostki. Jak dostaną się na burtę, to niewiele już można zrobić. Dlatego lepiej się w ten rejon nie wybierać albo jeszcze mocniej omijać wody wschodnioafrykańskie - radzi kapitan. Kraina bezprawia W przeszłości pirackich napadów doświadczały też statki PŻM. Najczęściej zdarzały się one w rejonie Brazylii. - To były napady rabunkowe, nieporównywalne z sytuacją, w której ktoś porywa statek i chce 20 mln dolarów okupu - ocenia Krzysztof Gogol, doradca dyrektora PŻM. - Inaczej niż w przypadku Somalii nasze statki atakowały ekipy uzbrojone w pałki czy noże, więc można było próbować jakoś odstraszyć tamtych piratów. Na statkach handlowych nie ma broni palnej, ale bardzo popularnym narzędziem w takich sytuacjach były zwykłe hydranty strażackie. Wobec somalijskich piratów to zupełnie nie miałoby sensu. Lepiej w takiej sytuacji w ogóle nie próbować się bronić, wpuścić tych ludzi na statek i dać się porwać. Nie ma skutecznych środków do obrony przed takimi atakami. Na szczęście nasze statki rzadko pływają do Azji. Kapitanowie mają zalecenia, jak się zachowywać w takich sytuacjach, żeby niepotrzebnie nie stawiać oporu i nie doprowadzić do jakiejś tragedii. Tym bardziej że piraci w tym rejonie z reguły dobrze traktują załogi, bo wiedzą, że gdyby komuś z załogi coś się stało, to mogliby się pożegnać z okupem - ocenia Krzysztof Gogol. Pirackie ataki poza ludzkimi tragediami oznaczają też dodatkowe koszty ponoszone nie tylko przez armatorów zmuszonych do zapłacenia olbrzymich okupów. Z powodu rosnącego zagrożenia coraz więcej statków płynących z Azji do Europy omija Kanał Sueski i wybiera znacznie dłuższą drogę dookoła Afryki. Sprawa zaczęła urastać do miana największego problemu dla żeglugi handlowej w ostatnich latach. Dlatego swoje okręty w ten rejon wysyłają państwa Unii Europejskiej. Specjaliści oceniają jednak, że zwiększanie sił morskich w tym rejonie to tylko doraźne rozwiązanie, które nie zlikwiduje problemu. Skuteczne kontrolowanie tak dużych obszarów morza nie jest łatwe nawet przy użyciu wielu statków i lotnictwa. Krzysztof Łappa uważa, że jeśli nie rozwiąże się problemu bezprawia i upadku państwa w Somalii, skala piractwa będzie się zwiększać. - Te pirackie grupy powstają jak grzyby po deszczu. To jest młodzież, która nigdy w życiu książki nie czytała, ale za to od dzieciństwa miała w ręku karabin. Od 1991 r., czyli od początku wybuchu wewnętrznych wojen, tam jest ciągła destabilizacja, nie ma państwa. Znam dobrze tych ludzi i wiem, że nie będzie łatwo zniechęcić ich do tego procederu - ocenia kapitan.
 
Marcin Kubera
Kurier Szczeciński
 
Strona Główna | O Nas | Publikacje LINK'a | Prasa Fachowa | Archiwum LINK | Galeria
Polskie Porty | Żegluga Morska | Przemysł okrętowy | Żegluga Śródlądowa | Baza Firm Morskich | Sklep | Mapa Serwisu | Kontakt
© LINK S.J. 1993 - 2024 info@maritime.com.pl