Wczorajsza blokada drogi w Biesiekierzu na chwilę zjednoczyła rybaków i stoczniowców. Obie grupy mają poczucie
krzywdy, która dotyka ich za sprawą wymagań Unii Europejskiej i działań polskich rządów. Na skutek zakazu połowów dorsza wielu rybaków nie może łowić już od końca maja. Nie rozumieją, dlaczego przyznane
Polsce przez Komisję Europejską kwoty połowowe na ten rok mają być wyczerpane, skoro wielu z nich nie wyłowiło indywidualnych limitów. Sprawa jest o tyle dziwna, że nawet z szacunków Centrum Monitoringu
Rybołówstwa w Gdyni wynika, iż tego-roczny limit został wyłowiony zaledwie w 72 proc. Perspektywy na następny rok są równie złe. Kwoty połowowe zostały wprawdzie podwyższone o 15 proc., ale zmniejszy je
kara za przełowienie limitu w 2007 r. I tu pojawia się następny punkt sporny: wyniki połowowe rybaków, jak i badania polskich naukowców wskazują, że dorsz w Bałtyku ma się znacznie lepiej, niż wskazują na
to dane przyjmowane przez KE do wyznaczania limitów.
Bezpośrednią przyczyną wyjścia rybaków na ulice jest brak wiary w to, że Ministerstwo Rolnictwa wywiąże się z obietnic szybkiego wypłacenia im
rekompensat za czas postoju. Ich zaufanie w przeszłości rzeczywiście zostało już wystawione na próbę. Mimo wszystko perspektywy rybaków i tak są znacznie lepsze niż zagrożonych bezrobociem stoczniowców. W
stoczni nie będzie sięgających od 23 tys. do przeszło 77 tys. zł rekompensat za przerwę w pracy.