- Nie zgadzamy się, żeby polski rząd uległ naciskom i dopuścił do sprzedaży majątku stoczni bez gwarancji pracy dla
zatrudnionych - podkreślali protestujący wczoraj w Brukseli stoczniowcy ze Szczecina i Gdyni. Komisja Europejska postawiła rządowi ultimatum w sprawie szybkiej odpowiedzi na jej stoczniowe
propozycje.
Wczoraj przed siedzibą komisji w Brukseli manifestowało ponad 400 stoczniowców. Ich protest miał najbardziej burzliwy przebieg z trzech dotychczasowych. Poza wybuchami petard i
rykiem syren zapłonęły też opony, z których dym zasnuł położone w pobliżu rondo Schumana. Manifestanci odczytali też petycję, w której nie zgadzają się na zaproponowany przez urzędników komisji plan
ratowania stoczni w Szczecinie i Gdyni.
- Protestujemy przeciwko wymuszaniu likwidacji stoczni rzekomo w obronie miejsc pracy polskich stoczniowców - zarzucali protestujący. Petycja została
następnie przekazana do sekretariatu komisarz ds. konkurencji Neelie Kroes. O spotkanie z nią tym razem stoczniowcy nie zbiegali. Manifestacja zakończyła się odśpiewaniem polskiego hymnu, po którym
stoczniowcy wrócili do autokarów.
Zdaniem Krzysztofa Fidury, szefa "Solidarności" w Stoczni Szczecińskiej Nowej, demonstracja była pokojowa. - Było trochę więcej emocji, dymu i petard niż
poprzednio, ale i sytuacja jest teraz inna. Ze strony policji była tu spora wyrozumiałość. Chcieliśmy pokazać, że nie ma zgody na to, czego oczekuje pani komisarz Kroes. Oczekujemy od naszych rządzących,
że opracują plan rozwiązania tej sytuacji, ale bez spełniania takich życzeń. Wyprzedaż, podzielenie stoczniowego majątku i puszczanie ludzi na bruk nie jest przecież intencją Unii Europejskiej - uważa
przewodniczący.
Związkowcy zapowiedzieli, że kolejny protest zorganizują w Warszawie, ale mają nadzieję, że jeszcze przed nim dojdzie do spotkania z premierem.
Zaproponowany niedawno przez KE
plan dla stoczni ma polegać na sprzedaży inwestorom ich majątku trwałego, na którym nieobciążone długami i koniecznością zwrotu pomocy publicznej spółki miałyby kontynuować produkcję stoczniową.
Inwestorzy nie mieliby obowiązku przejmowania całego zakładu czy udzielania gwarancji zatrudnienia dla jego załogi.
Wczoraj Jonathan Todd, rzecznik KE ds. konkurencji, poinformował, że w przesłanym w
poniedziałek wieczorem liście komisarz Kroes zwraca się do polskiego rządu, żeby w ciągu kilku dni odpowiedział na złożoną mu propozycję. Jeśli jej nie przyjmie, KE ma wydać decyzję o konieczności zwrotu
pomocy publicznej otrzymanej przez stocznie, co będzie oznaczać ich upadłość.
Wiceminister skarbu Zdzisław Gawlik zapowiedział wczoraj, że rząd odpowie we wskazanym terminie, czyli do 3 listopada.
- Po debacie w Parlamencie Europejskim przesłaliśmy pismo do KE, że przystępujemy do planu ratowania przemysłu stoczniowego bez potrzeby likwidacji i upadłości. Majątek zakładów musi być zagospodarowany w
taki sposób, aby przemysł stoczniowy mógł istnieć i były w nim zachowane miejsca pracy - podkreśla minister.