Minister obrony Klich nie zaprosił prezydenta Kaczyńskiego na wojskowe ćwiczenia "Anakonda 2008" - donosiły dzienniki
codzienne. Dobrze zrobił. Po co najwyższy zwierzchnik wojska ma się denerwować, że jego chłopcy nie są przygotowani do obrony granic Polski, a szczególnie jej morskiej granicy?
Scenariusz manewrów
zakładał, że trzy państwa - Wislandia, Monda i Bari - kłócą się o złoża ropy na Bałtyku. Wybucha naparzanka. Wygrywa Wislandia, do której najprawdopodobniej przyłącza się Bari (od "baribal",
niedźwiedź północnoamerykański, łagodny, atakuje tylko wyjątkowo, np. gdy jest podrażniony). W każdym razie wiadomo, że akcja rozgrywa się na morzu i wybrzeżu, a tytułową rolę odgrywa nasza flota, choć
nieduża.
Na koniec manewrów jej rzecznik wysmażył taki komunikat: Kulminacyjnym momentem ćwiczenia "Anakonda 2008" był desant morski przeprowadzony z okrętów Marynarki Wojennej (...). Na
nieprzygotowany brzeg morski (ten termin oznacza po prostu plażę - przyp. W. K.) zeszły pododdziały 7 Brygady Obrony Wybrzeża. Operacja (...) miała na celu wsparcie od strony morza oddziałów Wojsk
Lądowych walczących na lądzie.
Nie wiemy, ile wojska walczyło na wislandzkim lądzie, ale wiemy, ile wsparło od wody, bośmy policzyli na zdjęciach publikowanych na stronie domowej Marynarki Wojennej.
Było aż 50 żołnierzy. A w samym komunikacie też uchylono rąbka tajemnicy. Na okręty transportowo-minowe "Gniezno" i "Poznań" (proszę zwrócić uwagę na to określenie, jeszcze do niego wrócimy)
zaokrętowały się pododdziały 7 Brygady Obrony Wybrzeża, w tym 8 bojowych wozów piechoty BWP, 2 pływające transportery samochodowe PTS oraz kilkudziesięciu żołnierzy desantu.
Udany desant polega na
wysadzeniu żołnierzy z ich pancernymi pojazdami. A jak było na "Anakondzie"?
... okręty podeszły do brzegu na kilkadziesiąt metrów i rozpoczęły właściwą operację wysadzenia desantu, jedną z
najtrudniejszych w działaniach wojennych. Po otwarciu ramp dziobowych okrętów do wody zjechały pływające transportery samochodowe. Po dotarciu do plaży, żołnierze desantu opanowali brzeg morza. Niestety
utrzymujący się wysoki stan morza oraz kierunek wiatru uniemożliwił desant bojowych wozów piechoty .
.
Jeśli bojowe wozy piechoty nie wjechały na plażę, to żołnierze żadnego brzegu nie opanowali,
tylko dostali w tyłek. Jak widać na oficjalnej fotce z ćwiczeń, mógł ich wystrzelać pojedynczy snajper, nie wspominając o karabinie maszynowym. Jeśli rozjemcy zaliczyli ten fragment ćwiczeń na korzyść
wislandczyków, to ich samych trzeba wyćwiczyć.
Poza tym nie widać ani na tym, ani na innych zdjęciach opublikowanych w galerii marynarki wysokiego stanu morza. Biały pas za rufą okrętu to nie
grzywacze, tylko spieniona woda spod śrub, które wpychają go na plażę i wepchnąć głębiej nie mogą.
Nie trzeba robić takich ćwiczeń, żeby wiedzieć, że wislandczycy desantu wysadzić nie potrafią i
muszą wołać baribalczyków na pomoc. Gdy dawno temu napisaliśmy, że Polska ma kilka okrętów desantowych bez desantu, to rzecznik marynarki pouczał nas, że się mylimy, bo to są okręty transportowo-minowe.
Inny wojskowy mądrala telefonował, że marynarze szkolą się tylko do obrony przed desantem, a nie do desantowania, bo umiejętnością desantowania bardzo denerwujemy Duńczyków (pamiętają Czarnieckie-go?).
Jeśli okręty "Gniezno" i "Poznań" służą do transportowania min, a 7 brygada tylko do obrony wybrzeża, to fiasko desantu można rozegrać w sztabie, na mapie, bez narażania aż 50 chłopaków na kąpiel
w zimnej wodzie.
Ćwiczenia przyniosły jednak pewien pożytek, czyli przeklasyfikowanie dwóch okrętów rakietowych na bezrakietowe, bo ORP "Metalowiec" i ORP "Rolnik" wykonały uderzenie rakietowe
na okręty przeciwnika ostatnimi ruskimi rakietami, jakie zalegały w arsenałach marynarki. Okręty będzie można więc wysłać na złom, a do tego zlikwidować potężne lądowe oprzyrządowanie do utrzymania ich w
gotowości do niczego.
Jak napisał rzecznik, po salwie czterech rakiet z okrętów, jeszcze wówczas rakietowych, główne morskie siły przeciwnika zostały unieszkodliwione, po czym sobie zaprzeczył, bo te
wszystkie rakiety zostały zniszczone w odległości od 8 do 13 km od morskiego brzegu poligonu. Oczywiście innymi rakietami, które wystrzeliły wojska obrony przeciwlotniczej.
Ale nie martwcie się tym
wszystkim. Im mniej wojska i okrętów, tym mniej pokus, żeby je gdzieś wysłać. A jedyny jako tako sprawny okręt rosyjski na Bałtyku, co mógłby powalczyć o złoża ropy naftowej, popłynął do Somalii zabrać
piratom rosyjskie czołgi. Prędko nie wróci, a jak wróci, pójdzie do remontu.