Do 12 września br., Komisja Europejska dała Polsce czas na przedstawienie nowych planów restrukturyzacji
stoczni w Gdyni i Szczecinie. Mają one być zgodne z unijnymi przepisami i gwarantować osiągnięcie przez stocznie trwałej rentowności - taka jest, w lapidarnym ujęciu, sentencja wyroku, który pozwolił
stoczniowcom na zaczerpnięcie głębszego oddechu. Ale czy 2 miesiące wystarczą, by Ministerstwo Skarbu Państwa zdążyło sprzedać obydwa zakłady? Ich prywatyzacja jest warunkiem sine qua non, od którego
liczyć się będzie nowa rzeczywistość. Tylko, czy na pewno?
Przymusowa sytuacja nie sprzyja państwu w wynegocjowaniu dobrych warunków sprzedaży, gdyż każdy inwestor także chce ją maksymalnie
wykorzystać dla osiągnięcia korzystnych dla siebie warunków. W przypadku Stoczni Gdynia, ukraiński koncern ISD chciałby (podobno), by państwo wyłożyło drugie 500 mln zł, za całkowite uregulowanie długów,
jakie powstały w przeszłości i powstają obecnie w trakcie budowy statków, przynosząc nowe straty, zamiast spodziewanych zysków. Drugie dlatego, że po miesiącach podchodów państwo wreszcie wpłaciło
obiecane 515 mln zł i zarejestrowało je w postaci podniesionego kapitału akcyjnego, przy czym kwota ta w całości przeznaczona jest na pokrycie zobowiązań stoczni. Część środków przekazano w gotówce, a
część - w akcjach PKO BP SA oraz Zakładów Chemicznych Police SA. Ogłoszono również, że pakiet akcji tej ostatniej spółki (ok. 8,8% jej kapitału) został przekazany Agencji Rozwoju Przemysłu, w ramach
kompensaty zadłużenia stoczni. Tak też ma postępować dalszy proces, ponieważ cała kwota z podniesionego kapitału akcyjnego ma już swoich konkretnych adresatów, choć na razie nie wiadomo, komu i za co
przypadną akcje PKO BP.
Wcześniej użyłem słowa "podobno" w odniesieniu do ISD, ponieważ toczące się negocjacje prywatyzacyjne trzymane są w tajemnicy-i tylko media spekulują, o jakich faktach
strony rozmawiają. Tak, na dobrą sprawę, nie wiadomo, ile naprawdę wynoszą długi Stoczni Gdynia. Niektórzy mówią nawet o 1,5 mld zł, natomiast Janusz Wikowski, doradca zarządu stoczni, twierdzi, że ok.
BOD mln zł. Wszelkie inne zadłużenia wynikają po prostu z normalnego toku produkcji, jaka się toczy, bo zakład nie czeka bezczynnie na rozwój wydarzeń, lecz nadal buduje statki.
W końcu lipca br.
zaplanowano chrzest kolejnego samochodowca, który ma odebrać armator izraelski, dwa następne są w budowie, w doku, a w ostatniej fazie wyposażania jest jeden kontenerowiec.
- W stoczni wiele się
dzieje, załoga pracuje bez wytchnienia, nawet w soboty i niedziele, by inwestor, który przyjdzie, mógł z marszu kontynuować produkcję - mówi J. Wikowski.
Ale zawarte wcześniej kontrakty, wskutek
systematycznego umacniania złotego oraz wzrostu cen stali, sprawiają, że stocznia ponosi dalsze straty. W 2006 r. wyniosły one 160 mln zł, a w 2007 r. - 110 mln. W br., przypuszczalnie, będą na prawie
takim samym poziomie, ponieważ stocznia ma sprzedać podobną ilość statków (w ub.r. było ich 7, w br. - 8).
Kolejna niewiadoma dotyczy samych planów restrukturyzacyjnych, które przygotowuje inwestor i
przedkłada Komisji. Ta, jak wiadomo, odrzuciła wszystkie dotychczasowe, jako że nie gwarantowały osiągnięcia przez stocznie trwałej rentowności. Nie znamy szczegółów, ale na pewno chodzi tu m.in. o
ograniczenie mocy produkcyjnych całego przemysłu okrętowego, w następstwie "wpompowania" w niego przez państwo pomocy publicznej. ISD ujawnił, że chciałby to ograniczenie mocy potraktować wspólnie dla
Stoczni Gdańsk, której już jest właścicielem i dla Stoczni Gdynia, o którą właśnie zabiega. Ta ostatnia, miałaby zachować 2 doki do produkcji okrętowej, w zamian za rezygnację Gdańska z użytkowania 3
pochylni, których zresztą stocznia nie jest właścicielem. W przyszłości, miałby tam powstać dok, który zaspokajałby wszystkie jej potrzeby kadłubowe. Nieoficjalnie wiemy, że Komisja odrzuciła te plany i
zażądała nowych - oddzielnych dla każdej ze stoczni. Już teraz, w Gdyni, wyłączono z produkcji mały dok, dzierżawiąc go na pewien czas Grupie "Remontowa". Stoi tam już jeden statek, a drugi - czeka
obok na swoją kolejkę.
Na pewno jednak nowy właściciel nie uniknie zwolnień pracowników. Stocznia Gdynia zatrudnia 4,2 tys. osób, a ze spółkami - dalszych 1,3 tys., Gdańsk natomiast - ok. 3 tys. i
media spekulują, że restrukturyzacja przyniosłaby zwolnienie 2 tys. osób. Największe niewiadome dotyczą chyba najważniejszej sprawy, czyli poziomu zadłużenia polskich stoczni. Sprawa nabrała rozgłosu, gdy
Komisja ogłosiła, że Stocznia Gdańsk musiałaby oddać 700 mln zł, bo tyle rzekomo otrzymała pomocy publicznej. W trakcie całego procesu prywatyzacyjnego przyszły właściciel ISD i opinia publiczna byli
informowani o zadłużeniu na poziomie 30 mln zł, które faktycznie dotarły do stoczni. Pojawiła się jeszcze kwota ok. 170 mln zł, tytułem poręczeń i gwarancji kredytów, jakie stocznia już spłaciła. Od
jesieni ub.r., mówiło się o całkowitej pomocy państwa dla wszystkich stoczni, na poziomie 4 mld zł. Od niedawna jest to już 5 mld zł, a ostatnio nawet wspominano o 7 mld zł. Dlaczego więc, Komisja nie
przetnie raz na zawsze fali pogłosek i oficjalnie nie ogłosi, ile faktycznie wynoszą długi z tego tytułu i w jaki sposób są one obliczane? Oczyściłoby to niezdrową atmosferę wokół polskich stoczni i
uspokoiłoby zaognione nastroje stoczniowców.
Jakikolwiek byłby poziom zadłużenia polskich stoczni, jest on wystarczający do ogłoszenia ich upadłości, by potem, na gruzach, zacząć budować je od nowa.
Ale na razie nic nie jest stracone. Minister skarbu państwa Aleksander Grad jest optymistą, bo - jak zaznaczył na konferencji prasowej: "procedura, która zakończy się złożeniem w Komisji Europejskiej,
12 września br., programów restrukturyzacyjnych, a 30 września - parafowaniem umów prywatyzacyjnych, będzie prowadzona dwutorowo. Jeden harmonogram, który został przyjęty dla tzw. starych inwestorów,
czyli tych wszystkich, którzy do tej pory złożyli podania restrukturyzacyjne w KE i z którymi prowadziliśmy negocjacje oraz drugi- dla nowych inwestorów, którzy w tym czasie złożyli listy intencyjne.
Zarówno w pierwszym, jak i drugim przypadku, będą dwie rundy negocjacyjne krajowe i dwie rundy negocjacyjne w Komisji".
Zainteresowanie zakupem stoczni w Gdyni i Szczecinie jest duże, bowiem
oprócz dotychczas znanych, potencjalnych nabywców, jak: ISD oraz Mostostal Chojnice i norweski Ulstein, jest ponoć 1B innych z: Bliskiego Wschodu, USA, Libii, Indii, Ukrainy i Polski. Czy jednak
ministrowi Gradowi wystarczy cza-su, by z którymś z nich zakończyć negocjacje w postawionym przez Unię terminie? A może jednak lepszy byłby wariant upadłościowy, by pozostawić syndykowi spłatę
dotychczasowych długów ze sprzedaży masy upadłościowej i na tej bazie stworzyć nowe zakłady? Już raz przerabialiśmy to w Szczecinie. Stoczniowcy nie chcą jednak o tym
słyszeć.