Stocznie w Polsce poupadały. Chętnych na kupno nie ma. I żadne demonstracje tego nie zmienią.
Historyczne,
powtarzające się katastrofy polskich stoczni nikogo i niczego nie nauczyły, a najmniej samych stoczniowców. Lud polskiego Wybrzeża karmiony jest bajkami o skrzywdzonej nie wiadomo przez kogo "potędze
". Nawet w najbardziej dramatycznych chwilach serwowano nieprawdziwe i niepełne informacje - na przykład, że o Stocznię Szczecińską z przydomkiem Nowa stara się aż 20 oferentów.
Jak przyszło co do
czego, to została jedna norweska Ulstein Group schowana za plecami firmy Mostostal Chojnice (słyszeliście kiedyś o takiej?). I w tym momencie nikt nie pytał, kto to jest albo co to jest Ulstein? Może to
jakiś europejski odpowiednik koreańskiego, stoczniowego Hyundaya, który szuka właśnie miejsca, gdzie by tu ulokować trzy miliardy dolców, co mu zbywają? A może to odpowiednik również koreańskiego STX,
który właśnie wydał miliard zielonych na hurtowy zakup kilkunastu rozsianych po Europie stoczni norweskiego koncernu Aker Yards?
Nie - Ulstein to rodzinna firma, kiedyś rzemieślnicza, która ma
jedną stocznię z jedną pochylnią (ale za to w hali!) i produkuje dwa - trzy średniej wielkości statki rocznie. Jej prawdziwą siłą są projekty i patenty, które sprzedaje na całym świecie. Ale za tą grupą
(grupa, bo przyłączyły się biura projektowe z Holandii i Turcji) nie stoją żadne pieniądze. Opowieść, że przedsiębiorstwo, które żyje ze sprzedaży myśli i wynalazków, będzie lazło w wielką spawalnię
stali, można włożyć między bajki. Albo że firma ta ma 180 mln euro do wydania w Polsce. Może pożyczonych od polskich (częściowo) banków, ale na pewno nie swoich.
Poza tym nikt nie powiedział temu
głupiemu narodowi, że jak świat światem stocznie do produkcji są kupowane tylko przez inne stocznie, chyba że chodzi o zaoranie nabytku. Żadne huty i żadne Mostostale stoczni nie kupują, bo się na
budowaniu i sprzedawaniu statków nie znają. Czy słyszał ktoś kiedyś, żeby hutnicy kupowali fabryki samochodów dlatego, że się do ich produkcji używa stali?
Mamy przykład naoczny, jak Industrialnyj
Sojuz Donbasa nabrał się na Stoczni Gdańskiej, gdzie jego ludzie nie potrafili ani ocenić rentowności kontraktów, ani obliczyć, ile dopłacą do pierwszego roku swego właścicielstwa. I teraz kombinują, jak
koń pod górę. A to może dokupią jeszcze stocznię w Gdyni, a to może im polski rząd coś dorzuci do tego interesu z budżetu. Może będą produkować statki, a może będą produkować wiatraki i przęsła mostów.
Stoczniami się handluje - ostatnio w Europie zmieniło właścicieli ponad 20 zakładów na circa 200 istniejących. Na przykład niemiecki koncern Hagemana odkupił od Duńczyków Volkswerft w niemieckim
Stralsundzie - miał trzy stocznie, teraz ma cztery. Estoński BLRT nabył największą remontówkę w Finlandii - powiększył portfel swoich firm w branży. Aker Yards, zanim stał się częścią STX, opchnął
większość udziałów w swoich trzech stoczniach Ruskim. Dla Koreańczyków z południa zostało 100 proc. w 13 najlepszych zakładach Akera robiących luksusowe pasażery wycieczkowe i jednostki dla górnictwa
podmorskiego.
Dlaczego Koreańce nie zainteresowali się naszymi stoczniami? Taki Hyundai, który w domu ma trzy największe stocznie na świecie i 15 doków dla wielosettysięczników, który sam odwala
prawie 20 proc. światowej produkcji statków, mógłby nam coś odpalić z tych 3 miliardów dolarów, co koniecznie chce zainwestować. Jakby wydał w Polsce 200 milionów, to by mu przecież jeszcze zostało 2
miliardy i 800 milionów!
Nie jest prawdą, że Koreańczycy naszymi stoczniami się nie interesowali. O to, jaki to jest interes, pytali jednak nie w Polsce, ale gdzieś w Zachodniej Europie. Bo w tym
biznesie nie ma żadnych tajemnic. Po prostu po każdej dużej stoczni pętają się tabuny inspektorów jakichś lloydów, veritasów i innych tak zwanych towarzystw klasyfikacyjnych, którzy mierzą, sprawdzają
każdy spaw i śrubkę, fotografują, opisują, czyli prowadzą nieustające śledztwo nad robotą, jak jakaś policja.
Gdy więc Koreańczycy zapytali takich i podobnych, co sądzą o polskich stoczniach, to
dowiedzieli się, że owszem, mają tam doki i pochylnie, jakieś dźwigi i hale, a nawet rząd, co gotowy jest dopłacić, żeby mu ten biznes zdjąć z głowy, ale nie mają tam stoczniowców. Wróć - to znaczy nie
mają wykwalifikowanych stoczniowców, bo ci, co w Polsce pracują, w Korei mogliby i to po przyuczeniu najwyżej sadzić ryż. Polscy stoczniowcy potrafią za to demonstrować. I Koreańczycy się świetnie w tym
orientują. I nie chcą. Takie niby żółtki, a nie doceniają polskiego związkowca i idei Sierpnia.
Nikt naszym stoczniowcom nie powiedział, że handel fabrykami ma (zawsze miał!) coś z handlu
niewolnikami. Firmę kupuje się z całym jej ludzkim inwentarzem, a czasem nawet przede wszystkim dla tego inwentarza. Wymienić na swojego można - i zwykle trzeba - prezesa albo dwóch, no i tu i ówdzie
należy powtykać jakichś kontrolerów.
Co kupił STX wraz z Akerem? Kilka wyjątkowych ekip ludzkich, które potrafią zmajstrować pałace na wodzie albo statki do czerpania płynnego złota spod dna morza
(teraz trzeba mówić chyba "płynnej platyny"). A co jest w Polsce na zbyciu? Na przykład Stocznia Gdynia chwali się swoimi ro-ro samochodowcami, tymczasem według Organizacji Współpracy Gospodarczej i
Rozwoju (OECD) są to najprostsze statki morskie. Po prostu pływający wielopiętrowy garaż - pusty w środku - niczego łatwiejszego w stoczniach się nie buduje. W dodatku nie potrafimy tego sprzedać z
zyskiem. Europejski konsultant powiedział inwestorom z Dalekiego Wschodu, że w polskich stoczniach żywy inwentarz jest do wymiany do majstra włącznie. A tego to nawet Koreańce nie potrafią. Ukraińcy z ISD
tym bardziej.