Mostostal Chojnice i norweska stocznia Ulstein Verft do 26 czerwca złożą wymagany przez Komisję Europejską program
restrukturyzacji stoczni szczecińskiej. KE nie chce się jednak zgodzić na dalsze pokrywanie przez polski rząd strat stoczni wynikających z nierentownych kontraktów. Jeśli nie zmieni zdania, prywatyzacja i
ratowanie zakładu zakończą się fiaskiem.
Takie wnioski płyną z piątkowego posiedzenia Wojewódzkiej Komisji Dialogu Społecznego, które w całości poświęcone było prywatyzacji stocz-ni. Minister skarbu
Aleksander Grad ujawnił podczas niego, że w dniu jego ostatniego spotkania z unijną komisarz ds. konkurencji Neelie Kroes była ona już zdecydowana zarekomendować Komisji Europejskiej wydanie decyzji
nakazującej stoczni szczecińskiej oddać uzyskaną pomoc publiczną. Ostatecznie jednak zgodziła się poczekać do 26 czerwca na programy restrukturyzacyjne zakładu. Mają je przygotować dwaj inwestorzy:
Mostostal Chojnice i stocznia Ulstein Verft Grad powiedział też, że do 15 lipca powinna być podpisana wstępna umowa prywatyzacyjna stoczni.
- Mamy także zgłoszenia od wielu innych inwestorów,
którzy także są zainteresowani przygotowaniem takiego programu, ale problemem dla nich jest zbyt krótki termin. To nie jest tak, że los stoczni szczecińskiej zależy, od tego, co stanie się w Gdyni i
Gdańsku. Szczecin pójdzie własną drogą - zadeklarował minister.
Grad zaprzeczył, że jego resort rozważa opcję ratowania stoczni przez upadłość. - Mamy analizę, z której wynika, że to się nie opłaca.
Czy uda się uratować stocznię? Nie wiem. Myślę, że jest to możliwe - ostrożnie mówił minister.
Przyznał on, że w negocjacjach z Komisją Europejską jest jeden podstawowy problem: nie chce się ona
zgodzić na dalsze pokrywanie przez polski rząd strat wynikających z zawartych wcześniej nierentownych kontraktów na statki. - Chcemy pokazać KE, że nie ma mowy o nowej pomocy, ale jedynie o realizacji
wcześniejszych zobowiązań - podkreślał Grad.
Zaniepokoiło to obecnego na posiedzeniu Artura Trzeciakowskiego, prezesa Stoczni Szczecińskiej Nowej.
- Największym problemem stoczni jest to, że ma
portfel zamówień, który przyniósł tak duże starty. Każdy z inwestorów traktuje zasypanie tej dziury jako rzecz naturalną. Nikt z nich nie zadeklarował, że może się bez tego obejść - podkreślał prezes.
Według jego wyliczeń, przewidywane na 1,2 mld zł starty zakłady dzięki renegocjacji kontraktów udało się niedawno zmniejszyć do 300-350 mln zł, chociaż na skutek wzrostu kursu dolara to zadłużenie znowu
trochę się ostatnio zwiększyło. Jego zdaniem, z szacowanej przez UE na blisko 5 mld zł pomocy publicznej udzielonej polskim stoczniom tylko 10 proc. stanowi pomoc gotówkowa. Reszta to gwarancje
kredytowe.
-Nasi kontrahenci zastanawiają się nad sprzedaniem nam każdej śrubki. Stocznia czeka na dostawy materiałów i ponosi straty. Dlatego tak ważna jest prywatyzacja - mówił prezes.
Także w
piątek przewodniczący Komisji Europejskiej Jose Barroso przypomniał premierowi Donaldowi Tuskowi, że kończy się czas dany Polsce na rozwiązanie problemu stoczni.
- Pomoc KE i zgoda na przedłużanie
terminów osiągnęła granice, których już dłużej przekroczyć KE nie może - ostrzegł cytowany przez PAP przewodniczący.
Na konferencji prasowej premier Tusk zadeklarował, że jego rząd zrobi wszystko, żeby
prywatyzacja stoczni zakończyła się jak najszybciej i dotrzymany zostanie wyznaczony termin złożenia programów restrukturyzacyjnych. Odpowiedzialnością za obecną sytuację obarczył zaniedbania poprzednich
rządów, które jego zdaniem nadwyrężyły wiarygodność Polski w obecnych negocjacjach z Komisją Europejską.
Piątek był również dniem manifestacji, którą w Warszawie zorganizowało 350 stoczniowców ze
Stoczni Gdańskiej. Przekazali oni premierowi i prezydentowi listy z prośbą o osobiste zaangażowanie w ratowanie stoczni i rozliczenie przekazywanej jej pomocy publicznej.