W sprawie komercjalizacji Polskiej Żeglugi Morskiej jestem "za a nawet przeciw". Trudno nie czuć niepokoju, gdy wizytówką
regionu zaczynają się interesować politycy. Głos zabierają na przykład tacy specjaliści od żeglugi, jak absolwentka szkół muzycznych, posłanka Magdalena Kochan z PO.
Rządzący w Polsce mają już praktykę
w zarzynaniu rodzimych armatorów (i stoczni). Marnie skończyły potężne przed laty PLO, Transocean, a skomercjalizowana na lata PŻB w ostatniej chwili uniknęła upadku.
PŻM stała bardzo łakomym
kąskiem, bo w shippingu trwa wieloletnia hossa i spółka-matka przynosi rocznie kilkadziesiąt milionów złotych zysku, a jej najważniejsza spółka - Żegluga Polska - aż kilkaset milionów, i to dolarów.
Miejmy więc nadzieję, że politykom nie chodzi tylko o to, aby jedynie skomercjalizować przedsiębiorstwo, wsadzić swoich i potem wysysać soki przez lata.
Z drugiej strony przeciwnicy komercjalizacji
i w konsekwencji prywatyzacji straszą, że w kraju nie ma tak wielkiego kapitału, który by kupił tę firmę. Przyjdzie więc chętny z zagranicy, kupi majątek, przejmie rynek, zmieni polskie załogi na tańsze,
przeniesie siedzibę za granicę i z wizytówki Szczecina pozostaną wspomnienia. Tak jednak wcale nie musi być. Prywatyzować więc?
Po hossie w żegludze nadejdą gorsze czasy. Firma musi być do nich
przygotowana, bo nie wszystko jest w niej idealne. Czy decydenci mają jasny pomysł na szybkie przekształcenie, na przyszłość PŻM?