W Gdańsku wojna. Solidarnościowiec drze koty z dominikaninem.
Rządzący Gdańskiem i województwem
platformersi popierają zakonnika. Są jednak w sytuacji dość niezręcznej. Zięby wypiera się własny zakon. A Lis to towarzysz tak bardzo zasłużony historycznie dla solidaruchów, że otwarcie napluć na niego
nie sposób.
O ludziach, którzy mniej lub więcej walczyli o wolność
Jeśli chodzi o zasługi dla "Solidarności", to niewątpliwie Bogdana Lisa trzeba przedstawiać pierwszego. To on w
sierpniu 1980 r. siedział przy stole w sali BHP w Stoczni Gdańskiej im. Włodzimierza Ilicza Lenina obok Lecha Wałęsy i Andrzeja Gwiazdy, a przed obliczem wicepremiera Mieczysława Jagielskiego, i dogadywał
21 postulatów. Wcześniej, przed sierpniem 1980 r., współtworzył Wolne Związki Zawodowe, później, po sierpniu 1980 r., był członkiem Krajowej Komisji Porozumiewawczej "S" i Komisji Krajowej "S". Po
grudniu 81 uciekł przed internowaniem, ukrywał się przed SB, ganiał po ulicach przeciw ZOMO, organizował podziemne struktury "S". Złapany dostał wyrok i trafił do pudła. Tak piękny solidarnościowy
życiorys ma może jeszcze tylko kilku facetów w Polsce... Po 1991 r. Lis poszedł w biznesy, do polityki się nie mieszał, to i słuch o nim przycichł. Dłubał sobie to tu, to tam w różnych zakładanych przez
siebie firemkach. Dopiero rok temu wystartował w województwie pomorskim z pierwszego miejsca do Sejmu z listy Lewicy i Demokratów. Lis trafił do LiD, tak jak kilku jego kumpli z uwiędłej Unii Wolności,
poprzez sojusz kanapowej partyjki demokraci.pl z SLD. Do Sejmu się dostał.
Maciej Zięba też ma kartę u solidaruchów, ale znacznie mniej wartą. W latach 80. był jednym z wielu kościelnych doradców "S
", pisywał w "Tygodniku Solidarność". Od wielu lat związany z Krakowem i tamtejszą elitką polityczną - jak Jan Maria Rokita czy Jarosław Gowin. Od 1998 do 2006 r. Zięba był prowincjałem polskiej
prowincji dominikanów. W czerwcu 2005 r. IPN oskarżył innego dominikanina Konrada Hejmo, jednego z najbliższych współpracowników Jana Pawła II w Watykanie, że był w latach 70. i 80. informatorem SB. Gdy
wybuchła afera z ojcem Hejmo, Zięba nie wykazał należytej roztropności cechującej w sposób niemal naturalny innych pracowników Kościoła katolickiego i potępił zakonnego brata opowiadając się za lustracją
i po stronie IPN. Co braciszkowie pamiętają Ziębie do dzisiaj.
O złotej kurze wyrwanej Lisowi
Bogdan Lis w ramach dłubania różnych biznesów wydłubał pod koniec 1999 r. Fundację Centrum
Solidarności, która miała status organizacji pozarządowej. Głównym celem fundacji wpisanym do statutu było zbieranie kasy na utworzenie i budowę Europejskiego Centrum Solidarności, które nie tylko
dokumentowałoby, inicjowało, organizowało, wystawiało w kraju i za granicą, dla dzieci, młodzieży i starszych, ale w głębokim zamyśle było dobrze finansowaną instytucją dobre posady dla dobrych
towarzyszy.
Ach, ileż to było wówczas radosnego krzyku! Założycielami fundacji były władze Gdańska, władze województwa, Lech Wałęsa, arcy Tadeusz Gocłowski, "Solidarność" krajowa, regiony i "S"
Stoczni Gdańskiej. Każdy na rozruch dał, ile mógł. Wałęsa 10 tys. zł, miasto 100 tys. I przede wszystkim kawałek terenu ze słynną historyczną salą BHP, w której Lis przed Jagielskim...
Pieczę nad
wszystkim w postaci prezesa zarządu fundacji otrzymał właśnie Lis, bo też wcześniej on za wszystkim najbardziej chodził.
Przez kilka lat fundacja wspomagana datkami z budżetu miasta, marszałka
województwa i prywatnych sponsorów, których Lis przejął "ideałami Sierpnia", funkcjonowała bez wielkiego wypasu. Tu 100 tys. zł, tam 100 tys. zł. Tu zorganizowała jakąś wystawę, tam jakiś odczyt, a
ówdzie konkurs, głównie dla szkół podstawowych i średnich, choć raz nawet dla szkół wyższych artystycznych (ten z roku 2004 był naprawdę fajny i śmieszny, bo chodziło o wystruganie Wałęsy ze styropianu).
Największym dziełem była zorganizowana przez fundację, a opłacona z miejskich pieniędzy wystawa na terenie historycznej sali BHE Tytuł: "Drogi do Wolności". Można było na niej zobaczyć trochę zdjęć,
posłuchać trochę nagrań, pooglądać trochę filmów. Najciekawszym eksponatem była duża gipsowa figura Lenina, dawnego patrona stoczni, stojąca w sali jako wówczas, tako i teraz. O tej wystawie Urban niegdyś
napisał, że to jeden z nielicznych przypadków, gdzie eksponat na wystawie - Bogdan Lis - jest zarazem kustoszem tej wystawy.
Aż nagle po blisko 20 latach od pierwszych gadek na ten temat w Gdańsku
postanowiono sypnąć prawdziwym groszem i faktycznie wybudować wielkie centrum - połączenie muzeum, biblioteki, placówki naukowo-dydaktycznej, ośrodka konferencyjnego, hotelu, restauracji. Koszt budowy
oszacowano na jakieś 80 mln euro, pieniądze obiecali dać wszyscy łącznie z Ministerstwem Kultury i Unią Europejską (dotacja została przyznana w ramach programu "rozwój i poprawa stanu infrastruktury
kultury o znaczeniu ponadregionalnym").
Lis już zaczął się cieszyć, jednak pomorscy platformersi wycięli mu numer. Powołali odrębny podmiot: Europejskie Centrum Solidarności. A do kierowania nim
zatrudnili dominikanina Macieja Ziębę. Uroczyste uroczystości powołania odbyły się 8 listopada 2007 r. Lis i jego fundacja zostały wydymane.
O mnichu, co nie chodził, a wychodził
Trudno
się dziwić, że Lis najpierw oszołomiony tym wszystkim milczał, potem jego fundacja zamknęła wystawę "Drogi do Wolności", potem się odezwał i skomentował, że w Europejskim Centrum kierowanym przez
Ziębę panuje "degrengolada". Dyrektor Zięba odparował mu w wywiadzie dla pomorskiego "Dziennika Bałtyckiego", że Lis nigdy u nich w centrum nie był, więc nie wie, czym się zajmują.
W tym samym
wywiadzie dominikanin Zięba był łaskaw przywołać tygodnik "NIE", że niby takie złe gadanie o nim i jego centrum to są problemy dla nas, a nie dla takich zasłużonych działaczy, jak Lis, czym Lisowi
chciał niewątpliwie trochę przysrać. Nas jednak zmobilizował do poszperania, jakież to problemy mógł mieć na myśli. Oto wynik naszych poszukiwań.
Europejskie Centrum Solidarności - instytucja, która
jeszcze nie powstała i jest w organizacji - otrzymała kolosalną dotację na działalność bieżącą: 4,2 mln zł dostaje z budżetu miasta Gdańska, 4 min - z budżetu Ministerstwa Kultury, 1 mln - z budżetu
urzędu marszałkowskiego województwa pomorskiego na 2008 r. Jedna trzecia - według sprawozdania finansowego samego ECS - tej kasy, bo ponad 3 mln zł, przeznaczona jest na wynagrodzenia. Średnia zarobków to
4 tys. z kawałkiem miesięcznie, podczas gdy średnia zarobków w takim np. Muzeum Narodowym w Gdańsku to ok. 2,3 tys. zł. Sam Zięba zarabia ok. 12 tys., a dla tego tak mało, że obowiązuje ustawa kominowa.
Ogłoszony przez miasto międzynarodowy konkurs na projekt centrum, choć startowało w nim wiele wypasionych pracowni architektonicznych z całego świata, wygrały dwie - gdańska Fort i warszawska Grey
International. Komisja ostatecznie wybrała Fort, choć ta proponowała, że wykona dokumentację za 19,5 mln zł, gdy warszawski Grey chciał tylko 3,2 mln zeta. Byli za tani, przez to podejrzani. Całkiem
niepodejrzane jest, że w pracowni Fort pracuje córka byłego wiceprezydenta Gdańska Ryszarda Grudy, niegdyś, podobnie jak obecny prezydent Paweł Adamowicz, działaczka Partii Konserwatywnej. Zięba do tego
wyboru zastrzeżeń nie wnosił. Jest grzeczny. Jak to duchowny.
Mniej grzeczni są jego współbracia. Zakon dominikanów za to, że Zięba zachował się nie po bratersku wobec Konrada Hejmo, nie raczył
udzielić gościny swojemu byłemu prowincjałowi. Zięba zmuszony jest mieszkać na plebanii u ks. infułata Bogdanowicza, proboszcza Bazyliki Mariackiej. Oficjalnie podobno dlatego, że ma problem z nogami i z
plebanii Bogdanowicza ma bliżej do biura. To niezła beka. Dominikanie i plebania infułata stoją niemal jedno obok drugiego. Choć od dominikanów do biura Zięby i tak jest bliżej o kilka
kroków.