Kolejne zaostrzenie stosunków z Bruksela, spowodowane zostało wstrzymaniem przez Komisję Europejską połowów i podżeganiem,
przez niektórych przedstawicieli polskiego rządu, do łamania tego zakazu przez rybaków.
W lipcu br. KE wydała, obowiązujący od 15 września br., zakaz połowów dorszy na Bałtyku, na wschód od 15
południka, przebiegającego przez miejscowość Trzęsacz, w województwie zachodniopomorskim. Powodem decyzji było znaczne przekroczenie przez polskich rybaków tegorocznego limitu połowów. (Wcześniej jeszcze,
obowiązywał 3-miesięczny okres ochronny na dorsze.) Dla polskich rybaków oznacza to poważne problemy, ponieważ połowy dorszy - choć zmniejszane z raku na rak - przynosiły największe dochody.
Nie bacząc
na unijny zakaz, ok. 40 jednostek ze wschodniego i środkowego wybrzeża, wyruszyły, w końcu września, na połowy. Po powrocie do portów, inspektorzy znaleźli na nich ok. 20t świeżych dorszy. Polskie władze
ogłosiły jednak, że rybacy nie zostaną ukarani.
Duński minister ds. rybołówstwa Eve Kjer Hansen zaprotestowała w Brukseli przeciwko łamaniu przez polskich rybaków unijnego zakazu i - jak
podkreśliła - "nie może akceptować sytuacji, w której duńscy rybacy szanują prawo, a inni kpią sobie ze wspólnych zasad europejskich". Nie wszyscy jednak, bo zrzeszenie Rybaków Morskich, skupiające
ok. 150 właścicieli łodzi i kutrów, zaapelowało do swych członków, by przestrzegali zakazu i pozostali w portach.
W br. nasi rybacy mogli odłowić 10,7 tys. t dorszy, ale przeprowadzone, w kilku
polskich portach i na części polskich statków, unijne kontrole wykazały, że całoroczny limit przekroczyli oni już w I kwartale! Właściciele kutrów twierdzą, iż to nieprawda, że kontrole były wyrywkowe i
nie można całego środowiska obarczać odpowiedzialnością za kłusownictwo niektórych rybaków.
KE, od wielu miesięcy, bacznie przyglądała się kwestiom tzw. nielegalnych i nieraportowanych połowów
dorszy na Bałtyku. W lutym br. przedstawiła specjalny raport, który potwierdził znany od dawna fakt, że proceder ten jest uprawiany- choć w różnym stopniu - przez wszystkie kraje Unii. Na ten temat, już
28 lutego br., odbyła się debata w Parlamencie Europejskim, a potem, w marcu, na konferencji w Kopenhadze, ministrowie państw bałtyckich jednogłośnie przyjęli deklarację, poprzedzoną rządowymi
konsultacjami, zobowiązującą wszystkie unijne państwa z basenu Morza Bałtyckiego do zwalczania i wyeliminowania nielegalnych i nieraportowanych połowów dorszy. Ze strony Polski, deklarację podpisał
ówczesny minister gospodarki morskiej Rafał Wiechecki.
Problem nie zrodził się więc dopiero teraz, kiedy KE podjęła pierwsze decyzje, ale narastał od lat i na przystąpienie do walki z kłusownictwem
Bruksela otrzymała międzynarodowe przyzwolenie wszystkich państw regionu bałtyckiego, także Polski. Natomiast to, że sankcje, jako pierwszych, dotknęły Polaków, stało się niejako na nasze życzenie.
Mirelle Thom, rzecznik komisarza ds. morskich Joe Borga, wyjaśnia, że polscy rybacy sami sprowokowali inspekcje KE. Posiada ona publikowane wywiady przedstawicieli środowiska rybaków w Polsce, którzy
kwestionowali dane naukowców o niskich zasobach dorszy w Bałtyku, argumentując, że od lat wielokrotnie przekraczają kwoty. Beztroska i gadatliwość naszych rybaków, popieranych publicznie najpierw przez
ministra Wiecheckiego, a potem przez nową ekipę Ministerstwa Gospodarki Morskiej oraz nawoływanie do nieprzestrzegania unijnych zakazów, spowodowały oczywiste w takich przypadkach usztywnienie stanowiska
KE. Po raz kolejny, strona polska wykazała brak umiejętności dyplomatycznych w obronie swoich interesów.
Niewątpliwie, polscy rybacy mają rację, że odcięcie ich przez pół roku od połowów dorszy, a może
i przez następne 2-3 lata, oznacza śmierć całej branży. Zatrudnieni w niej ludzie muszą z czegoś żyć, więc nie mając innej perspektywy, zaczną odchodzić i szukać innych możliwości zarobkowania, również za
granicą. Mało który polski armator rybacki wytrzyma półroczne (albo dłuższe) wstrzymanie działalności, płacąc przy tym wszystkie należne podatki i opłaty. Za 2-3 lata, kiedy nie będzie już naszej floty, a
kutry pójdą "na żyletki", na polskich łowiskach znajdą się obcy rybacy, którzy dyktować będą warunki sprzedaży ryb.
Tak naprawdę, to nikt dokładnie nie wie, ile dorszy znajduje się w Bałtyku,
bo szacowanie zasobów według dotychczasowych metod wzbudza wiele kontrowersji, a ostatnie empiryczne badania były przeprowadzone wiele lat temu. Nie można jednak w pełni zgodzić się z naszymi rybakami, że
dorszy w morzu jest pod dostatkiem, bo często są to zasoby małych osobników, które jeszcze nie mają zdolności do rozmnażania.
W trybie pilnym kraje unijne powinny oszacować rzeczywiste zasoby dorszy -
i w oparciu o te wyniki zmienić sposób zarządzania ich zasobami. W tym kierunku zmierza właśnie przedstawiony komisarzowi nowy program ochrony dorszy Ministerstwa Gospodarki Morskiej, będący, jak napisano
na stronie internetowej resortu, oficjalną propozycją Polski, w kwestii zmiany polityki połowowej na Bałtyku. Mowa jest tam o całkowitym zniesieniu systemu przyznawania poszczególnym krajom limitów
połowowych i zastąpieniu go systemem ochrony populacji dorszy, poprzez ustanowienie nowych (poszerzonych) okresów ochronnych. Odłów byłby również kontrolowany poprzez utrzymanie potencjału połowowego
poszczególnych krajów. Połów ryb niewymiarowych skutkowałby ogromnymi karami finansowymi (do 50 tys. zł) oraz odebraniem licencji połowowych. Szczególnej ochronie podlegałyby również ryby w okresie tarła.
Są to propozycje zasługujące na poważne rozważenie i zmierzające do rozwiązania spornych kwestii, ale muszą zyskać aprobatę innych krajów unijnych, które - w związku z obecnym konfliktem - nie są do
Polski nastawione przychylnie. Komisarz Borg także nie uchyla się od dalszych rozmów z przedstawicielami polskiego rządu, ale żąda bezwzględnego przestrzegania wydanego zakazu i wspólnej polityki
połowowej. Rybacy nie-wątpliwie będą musieli zapłacić za swe po-stępowanie, pozostaje tylko kwestia, na jak długo KE zabroni im połowów. Wspólnota ma też w zanadrzu cały wachlarz innych sankcji - łącznie
ze wstrzymaniem unijnych funduszy, przeznaczonych nie tylko na rybołówstwo, ale także na pozostałe dziedziny go-spodarki. Jeżeli by do tego doszło, w kraju powstanie potężny, antyrybacki front różnych
środowisk, które czekają na duże dofinansowania z różnych programów strukturalnych. Demonstracyjne łamanie przepisów unijnych to nie metoda na współżycie we Wspólnocie. Rząd, negocjując z KE, powinien jak
najszybciej zastanowić się nad rekompensatami dla rybaków, w celu przetrwania okresu kary, jaka ich czeka za nielegalny połowów dorszy. I jeszcze jedno: samo środowisko nie jest bez winy. Trochę skruchy i
pokory świadczyłoby o prawdziwej chęci do rozwiązania konfliktu.