Sklep    |  Mapa Serwisu    |  Kontakt   
 
Baza Firm
Morskich
3698 adresów
 
Zaloguj się
 
 
Szybkie wyszukiwanie
Szukanie zaawansowane
Strona głównaStrona główna
Wszystkie artykułyWszystkie artykuły
<strong>Subskrybuj Newsletter</strong>Subskrybuj Newsletter
 

  Informacje morskie. Wydarzenia. Przetargi
Wydrukuj artykuł

Lenin odzyska stocznię

Nie, 0000-00-00

Kiedy przed Urzędem Marszałkowskim w Gdańsku w poniedziałek 29 października protestowali stoczniowcy ze Stoczni Gdańskiej (dawniej im. Lenina), spalili kilka opon, co bardzo malowniczo wyglądało w telewizji. Bo z palącej opony ognia mało, ale dymu co niemiara. Jak się okazuje, politycy Platformy dymu boją się jak ognia. Koszt takiej akcji jest praktycznie żaden - tyle co za autokary. Stoczniowa "Solidarność" musi wozić ludzi autokarami nawet na niezbyt odległe protesty, bo pieszo by nikt nie poszedł. Z lenistwa. Tak było i teraz w Gdańsku. Na porannym wiecu w stoczni było ok. 300 ludzi, przed urzędem marszałkowskim - jakieś 150. Gdyby nie autokary, musieliby maszerować, choć to spacer na 20 minut, pod sam urząd doszłoby może z 50. Podczas gdy w całej stoczni jest zatrudnionych ok. 3 tysięcy ludzi, z czego ok. 2 tysięcy należy do "Solidarności". Byłby wstyd. A tak w eter poszło: "Gdańscy stoczniowcy bronią zakładu", "W obronie prezesa", "Stocznia do PO: sprywatyzujcie nas". I jeszcze, że manifestacja liczyła kilkaset osób. A bo to ktoś liczył? Guzikiewicz kontra Nowak Palenie opon miało być akcją prewencyjną, gdyby przypadkiem platformersom przyszło do głowy opóźniać sprzedaż zakładu ukraińskim inwestorom. Akcja odniosła skutek, bo jeden z ważniejszych obecnie ludzi w Platformie, a na pewno ważny na Pomorzu, poseł Sławomir Nowak, przymierzany na szefa Kancelarii Premiera Tuska, poleciał zaraz do Radia Gdańsk oświadczyć: po raz 155: nie planujemy wstrzymania prywatyzacji stoczni. W praktyce stocznią w Gdańsku rządzi przewodniczący stoczniowej "Solidarności" Roman Gałęzewski. Bez niego nie ma żadnej decyzji, on jeździ do ministrów i załatwia. Drugą najważniejszą postacią w zakładzie jest wiceprzewodniczący NSZZ "S" Stoczni Gdańskiej Karol Guzikiewicz. To człowiek od zadym. Na paleniu opon nie było Gałęzewskiego. On na takie hece nie chodzi. Od tego ma zastępcę. W wielkim skrócie wszelkie rozmowy ze stoczniową "S" wyglądają tak, że najpierw idzie "Gałązka" i cichym, spokojnym, monotonnym, trochę jąkającym się głosem tłumaczy, jak ma być. Jeśli to nie pomaga, wkracza "Guzik" i organizuje 200-300 osób, kilka autokarów i kilkanaście opon. Jedzie na wyznaczone miejsce, wysadza ludzi, wytacza opony i robią wiec. Płonące opony robią wrażenie zwłaszcza na urzędnikach. Boją się, że za chwilę ktoś im rzuci butelkę z koktajlem Mołotowa albo chociaż kilka stalowych śrub. I boją się słowa "kolebka". Reszta, tzn. zarząd zakładu, to ludzie, których do stoczni ściągnął Gałęzewski i tylko dzięki niemu piastują swoje posady. Będą tak długo, dopóki Gałęzewski będzie ich chciał, odejdą, jak on zechce. Kompletnym figurantem jest prezes stoczni Andrzej Jaworski. Pisaliśmy o nim wielokrotnie ("NIE" nr 39/2006). Z wykształcenia etnolog, w żadnej wcześniejszej robocie osiągnięciami się nie popisał. Trzymanie go na funkcji prezesa, jak chce Gałęzewski, albo zwalenie go z niej, jak chciałaby część polityków zwycięskiej PO, nie ma dla sytuacji ekonomicznej zakładu kompletnie żadnego znaczenia. Tyle że facet bierze ok. 30 tys. zł pensji plus koszty podatków i ZUS. Wiceprezesem jest Andrzej Buczkowski. Ten się zna na przemyśle, choć ciągną się za nim stare sprawy podejrzeń o branie na prywatne konto prowizji za podpisywane kontrakty. Pismeni kontra oligarchowie Sławomir Nowak mówił w Radiu Gdańsk: Chcemy jedynie sprawdzić, czy sprzedaż stoczni inwestorowi z Donbasu to najlepszy z możliwych scenariuszy dla tego zakładu. To świadczy, że jest stosunkowo mało zorientowany w temacie. Na kupienie stoczni jest tylko jeden chętny: Związek Przemysłowy Donbasu, prywatny ukraiński koncern metalurgiczny. Jeden i jedyny. Nie ma innych (w 2005 r. po objęciu przez PiS rządów o kupno stoczni starał się jeszcze norweski koncern Aker, ale rozmowy przeciągano i w końcu go pognano). Koniec kropka. Chyba że państwo polskie z budżetowych pieniędzy zechce znacjonalizować stocznię. Platforma tego nie zrobi. Nie chce też zapewne dopuścić, aby stocznia padła. To co może zrobić? Tylko sprzedać Donbasowi. Donbas to kombinaty metalurgiczne w Alczewsku i Dniepropietrowsku na Ukrainie, Huta Częstochowa w Polsce i huty Diósgyori Acelmuvek na Węgrzech. Koncern potrzebuje jeszcze zakładów, gdzie będzie wyprodukowaną stal przerabiał na półprodukty: kadłuby statków, elementy stalowe mostów, wieże do elektrowni wiatrowych. Stocznia Gdańska, której mizerna kondycja finansowa jest znana w branży, jest z punktu widzenia Ukraińców tania. Chichotem historii jest to, że PiS - i Jarosław Kaczyński osobiście - który walczył z oligarchami i putinowską Rosją, doprowadzi do sprzedaży kolebki "Solidarności" ukraińskim oligarchom, którzy lada moment dokonają fuzji swojego koncernu z rosyjskimi oligarchami. Właściciele spółki z Donbasu to Serhij Taruta i Witalij Hajduk, ukraińscy oligarchowie, tylko o wiele bardziej wpływowi niż nasz Ryszard Krauze. Taruta na liście najbogatszych biznesmenów Europy Środkowo-Wschodniej w 2007 r. był na czołowym miejscu z majątkiem szacowanym na ponad 5 mld dolarów. Kolebka dla Rosji Przemysłowy Związek Donbasu prowadzi od wielu miesięcy rozmowy z rosyjskim Gazmetalem na temat fuzji. Gazmetal to firma kontrolowana przez rosyjskiego miliardera Aliszera Usmanowa związanego z Kremlem i prezydentem Putinem. Nie tak dawno było o nim głośno, bo kupił za 150 min dolarów ok. 15 proc. udziałów w klubie piłkarskim Arsenał. "Kolebki" tak naprawdę już wszyscy mają dosyć i marzą, aby ktoś ją w końcu kupił. Bez inwestora z zewnątrz zakład się nie utrzyma. W ubiegłym roku bilans zamknął się 70 min zł straty. Jak będzie w tym - nie wiadomo. Wiadomo, że jedyny statek, który stocznia buduje dla niemieckiego armatora, miał być oddany w listopadzie. Nawet nie będzie wodowany do tego czasu (wodowanie to spuszczenie na wodę kadłuba, który wymaga jeszcze wy- kończenia). Optymiści twierdzą, że może w lutym 2008 r. armator swój statek dostanie. Od 1 grudnia tego roku stocznia będzie musiała armatorowi płacić kary za niedotrzymanie terminów - ok. 10 tys. euro dziennie. Prognozowaliśmy to wiele tygodni temu ("NIE" nr 35/2007). Gałęzewskiemu i Jaworskiemu spieszy się ze sprzedażą stoczni, aby nowy właściciel mógł zamieść pod dywan to, co jest do zamiecenia. I Bóg z nimi. I niech w końcu tę "kolebkę" przejmują Ukraińcy czy Rosjanie. Obojętnie. Bo w tej chwili jest to najdroższe muzeum w Polsce. Jaworskiego na pewno wywalą, bo po co im drogi menago, który nic nie umie. Gałęzewski zostanie na swoim. Będzie cisza i spokój. A że kiedyś ktoś spisze, jak to Polacy sprzedali Putinowi 63 ha atrakcyjnej ziemi w środku Gdańska za 150 min dolarów, jak nie przymierzając Indianie Manhattan za garść paciorków, to niech od razu sobie przypomni: to ludzie Kaczyńskiego sprzedawali.
 
Waldemar Kuchanny
 
Strona Główna | O Nas | Publikacje LINK'a | Prasa Fachowa | Archiwum LINK | Galeria
Polskie Porty | Żegluga Morska | Przemysł okrętowy | Żegluga Śródlądowa | Baza Firm Morskich | Sklep | Mapa Serwisu | Kontakt
© LINK S.J. 1993 - 2024 info@maritime.com.pl