- Inspektor spytał mnie, czy zdaję sobie sprawę, czym to może grozić, jeśli nie wyrzucę dorszy do wody - opowiadał
wczoraj "Kurierowi" Eugeniusz Zdonek, szyper i armator łodzi rybackiej CHY-1. - Odpowiedziałem, że jest to moje i mojej załogi "być albo nie być". Rybacy z Chłopów zapowiadają, że - wbrew
zaleceniom unijnych kontrolerów - wyjdą w morze także dziś.
Kuter E. Zdonka sprawdzali w minioną sobotę na morzu dwaj kontrolerzy - polski i unijny. Po przejrzeniu dokumentów i dokładnym
obejrzeniu łodzi znaleźli wyjęte z 30 siatek około 25 kg dorszy i 10 kg fląder. Polski inspektor zaproponował szyprowi wyrzucenie dorszy do morza i na tym zakończenie kontroli. Po odmowie sporządził
protokół, którego armator nie podpisał, stosując się do zaleceń Grzegorza Hałubka, wiceministra gospodarki morskiej ds. rybołówstwa, który zalecił rybakom takie postępowanie na niedawnym spotkaniu w
Mielnie. Podobnie postąpił armator CHY-7 i także nie podpisał protokołu pokontrolnego.
- Inspektor spytał mnie, czy zdaję sobie sprawę, czym to może grozić, jeśli nie wyrzucę dorszy do wody - mówi E.
Zdonek. - Odpowiedziałem, że jest to moje i mojej załogi "być albo nie być". Panowie nie skomentowali tego i szybko pożegnali się, opuszczając moją łódź.
Rybak nie krył zdenerwowania. Wyliczył
m.in., że uregulował opłaty za limit połowu dorszy, którego dotychczas nie wykorzystał nawet w jednej trzeciej, a tu zabrania mu się łowienia tej ryby. Podkreślił, że Unia Europejska stosuje wobec niego i
kolegów rybaków "odpowiedzialność zbiorową", mimo że właściciele małych łodzi w większości wykorzystali dotychczas zaledwie niewielką część wykupionych limitów.
- Postawię haki na dorsze, bo muszę
z czegoś utrzymać rodzinę i uregulować wszystkie należności - dodaje E. Zdonek.
Podobnie jak E. Zdonek, dziś wyjdą w morze na dorsze wszyscy rybacy z Chłopów, bo są w równie dramatycznej sytuacji
finansowej jak ich kolega z CHY-1.