To musiało się stać - stwierdził dr Zbigniew Karnicki, zastępca dyrektora ds. naukowych Morskiego Instytutu
Rybackiego w Gdyni na łamach sierpniowych "Wiadomości Rybackich". Chodzi o restrykcyjną politykę Brukseli względem połowów dorsza na Bałtyku.
Przypomnijmy że Komisja Europejska, która każdego
roku zmniejszała do odłowu limity dorszy, 9 lipca zachowała się bardziej stanowczo i wydała polskim rybakom zakaz połowu tej ryby do końca roku na wschodnim łowisku. Uważa bowiem, że Polacy znacznie
przełowili przyznaną kwotę. Bruksela oparta się m.in. na kilku wyrywkowych kontrolach na kutrach, podczas których stwierdzono uchybienia.
Karnicki zauważa, iż niektórzy rybacy sami informowali, iż
wielokrotnie przekraczali przyznaną kwotę dorsza. W efekcie "zszargało" to opinię i spowodowało naciski bałtyckich sąsiadów na KE, "aby coś z tym problemem zrobić".
Autor artykułu przypomina
też, iż przeławianie i nierespektowanie wcześniej ustalanych kwot to problem w zarządzaniu rybołówstwem na całym świecie.
"Czy jest to działanie Komisji Europejskiej wymierzone jedynie przeciwko
Polsce i czy powinniśmy doszukiwać się, jak niektórzy to robią, spiskowej teorii?" - pyta Karnicki. "Tak, jest to działanie wymierzone przeciwko Polsce, ale nie jedynie i w żadnym wypadku nie ma
charakteru teorii spiskowej" - odpowiada. Bo zarządzeniem swoich władz również Niemcy zamknęły na początku lipca połowy dorsza na stadzie wschodnim. Na żądanie Brukseli również Szwecja miała to uczynić
pod koniec sierpnia.
Kamicki wyjaśnia, na czym może polegać ewentualna kara dla łamiących unijne zarządzenia. Bruksela podjęła np. działania przeciwko Wlk. Brytanii i Irlandii, które przez kilka lat
przeławiały przyznane im ilości makreli. Urzędnicy doszli do wniosku, że kara musi być bolesna dla sprawców i dlatego nie może jej płacić za nich rząd, lecz rybacy - wtedy się zdyscyplinują. Taki przykład
miał usłyszeć ówczesny minister gospodarki morskiej Rafał Wiechecki z ust Joe Borga, komisarza ds. rybołówstwa.
Komisarz poinformował, że Polacy będą musieli zwrócić przełowioną ilość dorszy w
latach następnych. "Oczywiście nie może to odbyć się w przeciągu jednego roku i musi być rozłożone na raty" - pisze Karnicki. "Czy będzie to wielkość 10 tysięcy ton, trudno dziś wyrokować, bowiem z
doświadczeń brytyjskich wynika, że istnieje coś takiego jak "współczynnik współpracy". Ustalany jest on w oparciu o szczegółowy zakres działania, jakie ukarane państwo ma zamiar podjąć dla naprawy
zaistniałej sytuacji. W przypadku Brytyjczyków wyniósł on około 0,75, czyli zmniejszył on wielkość spłaty "rybackiego długu" o 25 proc.".
Autor artykułu uważa więc, że i w naszym przypadku
konieczne będzie przedstawienie szczegółowego planu działań naprawczych. Jego zaproponowanie komisarz Borg "uznał za warunek przyjęcia zaproszenia na przyjazd we wrześniu do Polski". Dziś już wiemy,
że raczej to nie nastąpi.
Naukowiec z MIR-u obawia się, że gdyby rybacy chcieli pójść na wojnę z Brukselą, to mogłoby się to skończyć wstrzymaniem środków unijnych, a w efekcie mógłby pojawić się front
antyrybacki złożony z innych adresatów takiej pomocy.
Prawda jest brutalna: Unia nie odpuści. "Prezydencja portugalska już zapewniła, że walka z nieraportowanymi połowami będzie unijnym priorytetem
". Dlatego Polacy będą musieli działać w ramach przyznanej kwoty pomniejszonej o część dorsza przełowionego w roku bieżącym. "O ile pomniejszonej, będzie zależeć od aktywności polskiej administracji,
która powinna przygotować plan naprawczy i przekonać Komisję Europejską i państwa członkowskie do jego akceptacji"- Przełowienia możemy spłacać nawet przez kolejne 5-7 lat.