Do końca roku polscy rybacy nie mogą łowić dorszy. Zakaz obejmuje łowiska wschodniego Bałtyku (od Mrzeżyna po Zalew
Wiślany). Domaga się tego unijny komisarz do spraw rybołówstwa Joe Borg. Zażądał, aby zakaz wydał polski rząd. Jeśli tego nie uczyni - zrobi to Komisja Europejska.
Czterokrotne kontrole,
przeprowadzone w br. przez unijnych inspektorów, potwierdziły, że polscy rybacy łowią znacznie więcej dorszy, niż wykazują w dokumentach. Na tej podstawie wyliczono, że Polska, już z nadwyżką,
wykorzystała tegoroczny limit, wynoszący 13,5 tys. t. Limity dorszowe wyczerpały już także Niemcy i Szwecja. Władze niemieckie wstrzymały tamtejszym rybakom połowy tych ryb. Szwecja nie zareagowała dotąd
na pismo komisarza w tej sprawie. Finlandia, Estonia i Łotwa w zasadzie nie łowią dorszy, zaś rybacy z Litwy mieszczą się w przyznanym limicie.
Państwa Unii Europejskiej zgodziły się w Luksemburgu
na nadzwyczajne środki, służące ochronie zagrożonych gatunków ryb. Z powodu nadmiernych połowów - rejestrowanych i nielegalnych - dorsze stały się gatunkiem zagrożonym. Dlatego, na kolejne lata,
zapowiedziano ograniczenia połowowe i ostrą walkę z kłusownictwem. We wschodniej części Bałtyku okresowy zakaz połowu dorszy zaczął się 15 czerwca br. i potrwa do końca sierpnia. Jednak obecna decyzja UE
zabrania połowu tych ryb do końca roku.
- Skutki odczują ci z polskich rybaków, którzy łowili tylko dorsze, gardząc innymi gatunkami ryb. Łowili dużo i dobrze czuli się w szarej strefie.
Niestety, nasze władze niewiele uczyniły, aby zmusić rybaków do wyjścia z szarej strefy - mówi Marek Gzel, sekretarz Stowarzyszenia Armatorów Rybackich.
Polska administracja rybacka musi
też wyjaśnić w Brukseli kilka kwestii, takich jak np.: ograniczenia dla małych łodzi przybrzeżnych, dozwolone rodzaje sieci do połowu ryb płaskich czy postępowanie z rybami z przyłowu.
Polscy
rybacy są zaskoczeni decyzją UE. Z Brukseli, od kilku miesięcy, płynęły sygnały o zaostrzeniu walki z połowami nierejestrowanymi, jednak większość z nich wychodziła z założenia, że "jakoś to będzie".
Niewielu przystosowało swoje statki do połowu innych ryb. W związku z tym spadną ich dochody. Także z tego powodu, że gdy przyjdzie rybakom (tym, którzy się do tego przygotowali) łowić śledzie, szproty i
flądry, ceny tych gwałtownie spadną. I pewnie nie obędzie się bez oskarżeń, że Bruksela chce zniszczyć polskie rybołówstwo.
Protesty nie spowodują jednak odwołania zakazu. Natomiast za połowy
dorsza, prowadzone w czasie jego obowiązywania, Polska może zapłacić utratą funduszów unijnych na wspomaganie rybołówstwa.