Norwegowie ponownie udowodnili, że należą do ścisłej czołówki żeglugowej i potrafią co dwa lata
ściągnąć, do położonego na peryferiach Europy, nieopodal Oslo, Lillestrom śmietankę shippingowej i stoczniowej społeczności. Tegoroczne targi Nor-Shipping znów pobiły rekordy. Wystawiało się na nich, w 24
pawilonach, 825 firm z 43 krajów, a organizatorzy zmuszeni byli zwiększyć powierzchnię wystawową o dwie nowe hale (6%). Imprezę obsługiwało ponad 150 dziennikarzy ze światowej prasy fachowej. Jak zwykle,
targom towarzyszyły liczne konferencje, imprezy, pokazy i spotkania.
Jednym z ważniejszych tematów, które omawiano w tym roku, były perspektywy żeglugi arktycznej. Meteorolodzy i hydrolodzy
przewidują, że jeśli globalne ocieplenie postępować będzie w obecnym tempie, to już w 2030 r. północne drogi morskie, z Europy i Ameryki na Daleki Wschód (znacznie krótsze od obecnych), staną się dostępne
dla żeglugi. Dostępniejsze staną się również ogromne złoża ropy i gazu, tak lądowe jak i podmorskie, położone na Dalekiej Północy. Implikacje tego dla żeglugi i gospodarki światowej mogą być ogromne
(obsługa subpolarnych szlaków wymagać będzie np. mniejszej liczby, ale za to innych, statków). Norwegowie, którzy, obok Rosjan i Kanadyjczyków, są największymi ekspertami, jeśli chodzi o eksplorację
obszarów podbiegunowych, już jakiś czas temu powołali specjalny think-tank (ECON), w którym uczestniczą instytucje rządowe, naukowe, Norwegian Shipowner Association, a także firmy armatorskie, jak np.
Höegh. Zadaniem ECON jest m.in. przewidywanie konsekwencji otwarcia żeglugi arktycznej. Przedstawino trzy możliwe scenariusze rozwoju sytuacji na Dalekiej Północy. Rozważa się np., czy w rywalizacji o
obsługę podwodnych złóż węglowodorów wygra "rura" czy statek, czyli transport rurociągowy lub żegluga.
Innym, bardzo aktualnym tematem poruszanym na Nor-Shipping, był wpływ żeglugi na
środowisko naturalne, zwłaszcza jeśli chodzi o emisję gazów, w tym tlenków węgla i azotu oraz zanieczyszczenie wód. Żegluga, która miała do niedawna opinię najbardziej "ekologicznego" środka
transportu, jest ostatnio mocno krytykowana i już jest zmuszana, czy zachęcana, do bardziej proekologicznych zachowań, poprzez używanie czystszych paliw, zakazy zrzucania ścieków, unieruchamianie
agregatów prądotwórczych w portach oraz stosowanie nowych, mniej uciążliwych dla otoczenia rodzajów napędu.
Na Nor-Shipping dominują jednak wystawcy, głównie europejscy (około czterech piątych
uczestników), jakkolwiek swoje, i to duże, narodowe ekspozycje miały tam też największe morskie potęgi azjatyckie: Japonia, Korea, Chiny czy Singapur. Tradycyjnie, wystawiały się tam wszystkie największe
polskie stocznie, z jednym znamiennym wyjątkiem: nie pojawiła się tym razem w Lillestrom Stocznia Szczecińska Nowa. Było to tym dziwniejsze, że - jak zgodnie podkreślali wszyscy polscy wystawcy - rynek
norweski jest w ogóle największym partnerem naszych stoczni. Jak informowali "Namiary" przedstawiciele świnoujskiej Morskiej Stoczni Remontowej: Włodzimierz Antczak i Andrzej Klimentowski, 30%
zamówień w firmie pochodzi z norweskiego przemysłu offshore, nie licząc innych zleceń, jak remonty czy przebudowy jednostek. Również dla gdyńskiej "Nauty" Norwegowie to znakomici klienci, na których
potrzeby stocznia wykonuje 70% swoich usług: głównie remontów i przebudów statków, w tym rybackich i technicznych (głównie offshore). W przeciwieństwie do Gdańskiej Stoczni "Remontowa", gdyńska firma
wycofuje się z budowy nowych jednostek, głównie - jak mówią prezes stoczni, Tadeusz Zielonka i szef jej działu handlowego, Krzysztof Rut - ze względu na "wyeksploatowany" rynek dostawców urządzeń
okrętowych i brak odpowiednio dużego doku pływającego. Nie przeszkodziło to jednak stoczni w osiągnięciu bardzo dobrych wyników finansowych, dzięki czemu jest ona w stanie samodzielnie finansować swoją
produkcję, obywając się praktycznie bez kredytów bankowych. Dzięki jakości swojej produkcji i zaświadczającym o niej odpowiednim atestom i certyfikatom, "Naucie" udało się ostatnio wejść na trudny
rynek remontów okrętów, czego dowodem 3 wygrane przetargi dla polskiej Marynarki Wojennej.
Tradycyjnie na rynku tych usług dominuje gdyńska Stocznia Marynarki Wojennej, która także miała swoje
stoisko na Nor-Shipping. Od momentu wyjścia spod kurateli MON, co nastąpiło 1 grudnia 2005 r. (99% udziałów posiada obecnie Agencja Rozwoju Przemysłu), stocznia może swobodniej dysponować swoimi mocami
produkcyjnymi, co niemal natychmiast wpłynęło na jej obroty. Najwięcej zamówień stocznia ma, jak poinformował nas jej przedstawiciel, Jacek Gadzinowski, od Skandynawów: Norwegów i Duńczyków. Są to głównie
zlecenia na remonty i przebudowy, ale również i nowe jednostki. Ostatnio coraz lepiej układa się współpraca stoczni z największym polskim armatorem, PŻM, czego dowodem 3 wygrane przetargi na remonty
statków tej firmy.
Mimo niepewnej przyszłości, na Nor-Shipping wystawiała się również Stocznia Gdynia, dla której Norwegowie od lat są znaczącym partnerem. Jak poinformował "Namiary" obecny na
targach członek zarządu stoczni, Arkadiusz Aszyk, jego firma zamierza oferować Norwegom nie tylko swoje tradycyjne produkty: samochodowce i kontenerowce, ale również statki do obsługi platform i,
ewentualnie, gazowce LPG (takie jednostki w przeszłości już w Gdyni budowano). Pytany o przyszłość stoczni, A. Aszyk powiedział, że jego firma ogromne nadzieje wiąże z najbliższym walnym zgromadzeniem
wspólników, które ma się odbyć 25 czerwca i na którym - w wyniku wcześniejszej decyzji rządu - nastąpić miałoby podwyższenie kapitału stoczni. Stocznia poszukuje również dostawców wyposażenia, co może się
okazać zadaniem niełatwym, zważywszy na zawody, jakie im sprawiała w przeszłości i wobec których wciąż ma jeszcze zobowiązania.
Swoją odrębność i samodzielność zaznaczyła na targach Stocznia
Gdańsk, lokując swoje stoisko w innej hali, niż wszystkie pozostałe polskie firmy. Obecni na targach: prezes stoczni, Andrzej Jaworski i członek jej zarządu, Andrzej Buczkowski, podzielili się z
"Namiarami" swoimi uwagami na temat przyszłości polskich stoczni produkcyjnych w ogóle, a Stoczni Gdańsk w szczególności, wykazując - w tym ostatnim przypadku - wielki optymizm. Ich zdaniem, stocznia
nie ma portfela zamówień pełnego nierentownych kontraktów, jak jej konkurentki; perspektywy zakładu są na tyle dobre, że rozważa się nawet budowę (kosztem 120 mln zł) nowego doku, a w przyszłości -
przeniesienie całej działalności produkcyjnej z terenów należących do spółki Synergia na wyspę.
Największe stoisko, z polskich firm, miała na targach grupa Gdańskiej Stoczni "Remontowa", m.in.
z Hydrosterem i Famorem. Obecna była też Szczecińska Stocznia Remontowa Gryfia. Swoje własne stoiska miały również: Polski Rejestr Statków i poznańskie zakłady H. Cegielski oraz szczecińska Porta-Eko-
Cynk, a nawet sekcja handlowa polskiej ambasady w Oslo. W sumie, mimo iż nadal polskie firmy występują indywidualnie, a nie np. ze wspólną narodową ekspozycją, jak niektóre inne kraje, ich obecność na
Nor-Shipping była widoczna. Gdzie jak gdzie, ale w Norwegii nie mogło ich zabraknąć.