Tendencja jest stała. Węgorza od lat jest coraz mniej. I coraz mniej jest rybaków, którzy wiążą z nim nadzieję na
dobry zarobek. Bo węgorz, co oczywiste, jest drogi. Smakosze płacą za wędzonego bez zmrużenia oka po 70, 80 złotych. Ale co z tego, skoro węgorz to już wręcz unikat.
- Bywały lata, że węgorz był
podstawą utrzymania dla kilku rybackich załóg. Teraz nikt nawet nie bierze tego pod uwagę. Szkoda wysiłku, gdy wiadomo, że z wody przywiezie się kilka sztuk. Już lepiej łowić płotki, których jeszcze na
szczęście nie brakuje - mówią rybacy z Zalewu Szczecińskiego.
Powyższe opinie zbiegają się z działaniami Unii Europejskiej, a konkretnie Rady Europy, która wobec malejącej w błyskawicznym tempie
populacji węgorza wydała rozporządzenie dotyczące odtworzenia jego zasobów. Wszystkie członkowskie kraje UE muszą do końca przyszłego roku opracować narodowe plany ochrony tej cennej ryby. Jeżeli się z
tego nie wywiążą, to w 2009 roku będą musiały... zredukować aż o połowę ilość rybackich jednostek łowiących na zalewach: Szczecińskim i Wiślanym, czyli akwenach, w których dotąd węgorz najobficiej
występował. To jest bardzo rygorystyczne rozporządzenie, ale chyba tylko takie może być skuteczne. Gdyby Polacy nie dotrzymali terminu przygotowania planu ochrony, to pracę, tylko na Zalewie Szczecińskim,
może stracić około 150 rybaków.
Ministerstwo Gospodarki Morskiej zapewnia, że nad planami ochrony już pracuje i że wywiąże się z nich w terminie, a nawet jeszcze szybciej. Sytuację ułatwia fakt, że
koszty zarybiania poniesie budżet unijny. A nie są one małe, bo kilogram narybku węgorza kosztuje aż tysiąc euro.
Czy węgorz zostanie uratowany - pokaże czas. Wydaje się, że szanse na wzmocnienie tego
gatunku są duże, bo od tego zależy także przyszłość wielu rybackich załóg. Lepiej przecież wzmocnić populację węgorza, niż stracić źródło utrzymania.