Budowa tego naftociągu rozpoczęta się w 1960 roku. Miał energetycznie spiąć Związek Radziecki z jego krajami satelickimi. Po
latach słynna rura staje się narzędziem nacisku ze strony Rosji, która nie pogodziła się z utratą imperium. Tylko że rosyjska gra robi się coraz bardziej niebezpieczna dla Bałtyku.
Na co nas stać
Przedsiębiorstwo Eksploatacji Rurociągów Naftowych "Przyjaźń" SA powstało w 1959 roku na mocy umów rządowych o dostawach i transporcie ropy naftowej pomiędzy ówczesnym ZSRR, Polską oraz NRD przez
47 lat "Przyjaźń" zaopatrywała nasz kraj w ropę, której Polska zużywa dziś około 20 mln ton rocznie. Niewielkie ilości tego surowca wydobywamy ze złóż krajowych, w tym także spod dna Bałtyku. W
ubiegłym roku rodzimy Petrobaltic (grupa Lotos) wypompował spod dna morza 265 tys. ton tego surowca. To mniej więcej tyle, ile trzeba na zaspokojenie potrzeb Polski przez sześć dni. W tymże 2006 r.
tankowcami sprowadzono do kraju dwie dostawy ropy z Kuwejtu - w sumie 270 tys. ton.
I to wszystko, co pochodziło z innych niż rosyjskie źródeł. Reszta płynęła "Przyjaźnią" ze Wschodu - także na
Białoruś, a głównie do rafinerii w Niemczech (27 mln ton). Część z tego potoku trafia poprzez gdański naftoport na tankowce i płynie na Zachód jako rosyjski eksport.
Reszta zostaje w kraju.
Przepustowość ropociągu "Przyjaźń" dzięki zastosowaniu nowych technologii przekroczyła 50 mln ton rocznie.
Co prawda, polskie firmy zapowiadają wzrost wydobycia ze źródeł rodzimych. Z danych
Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa wynika, że w 2004 roku z krajowych źródeł pochodziło 624 tys. ton ropy naftowej. Wydobycie będzie rosło - zapowiada Lotos. W 2012 roku - po rozpoczęciu
eksploatacji dwóch kolejnych złóż na Bałtyku - osiągnie ponad 700 tys. ton. Wówczas krajowa produkcja ropy wzrosłaby do ok. 1,4 mln ton. To jednak przy ciągle rosnącym popycie nadal bardzo mało.
Co
mamy w zapasie?
Polscy geolodzy szacują złoża krajowej ropy na 350 milionów ton. Natomiast przez PGNiG oceniane są znacznie skromniej - na zaledwie 26 mln ton (2004 r.) Są jeszcze stwierdzone złoża
ropy pod Bałtykiem -15 mln m sześć.
Radykalnym wyjściem z rosyjskiego uzależnienia miał być plan budowy rurociągu Odessa - Brody -Gdańsk, który zakłada możliwości przesyłowe na poziomie około 40 mln
ton rocznie. Jednak inwestycja ta stoi pod znakiem zapytania ze względu na stanowisko potencjalnego głównego dostawcy surowca -Kazachstanu (obok Azerbejdżanu), który uczestnictwo w przedsięwzięciu
uzależnia od włączenia do niego... Rosji. Rurociąg z ukraińskich Brodów, który w przygranicznej miejscowości Adamów na granicy z Białorusią zasiliłby polską część wysychającej "Przyjaźni", byłby
bardzo dobry, ale oprócz warunku Kazachstanu ma jeszcze jedną wadę - jest tylko wciąż idee fixe i daleko mu do realizacji.
"Przyjaźń" jest wciąż dla Rosjan sposobem na 30 procent ich eksportu ropy
naftowej. Kraje europejskie importują z Rosji w sumie około 164 mln ton. Natomiast z Zatoki Perskiej - 183 mln ton. Są więc w ponad połowie uniezależnione od kaprysów Moskwy. Ale nie Polska. Na dodatek
istnieje uzasadniona obawa, że koszt polskiego importu z Rosji wzrośnie.
Najpierw kilka słów o Bałtyku
Nasze morze jest najbardziej zatłoczone na świecie. Nad Bałtykiem jest 76 dużych portów. Jak
wynika z raportu, opracowanego przez Schiffahrtsinstitut w Warnemunde, na pół roku przed naszym wejściem do UE przez Morze Bałtyckie przewoziło się ponad 350 milionów ton ładunków w postaci stałej i
płynnej (w tym ponad 150 mln ton ropy i substancji ropopochodnych). Przewidywano wówczas, że do 2010 roku liczba ta się podwoi. Prognozy mówiły, że w 2010 roku dziennie przez Bałtyk przewożonych będzie
1,5 mln ton ładunków. Tak więc ryzyko zderzenia statków rosło i już wtedy zastanawiano się, jak ustalić trasy żeglugowe, aby zminimalizować ryzyko kolizji statków. Skandynawowie woleli, aby trasy
zbiornikowców z niebezpiecznymi ładunkami chemicznymi przesunąć na południe od wyspy Bornholm, Polacy i Niemcy wręcz przeciwnie.
Ruch na Bałtyku śledzili też zieloni z międzynarodowej organizacji
WWF. Stwierdzili, że np. w 2002 r. odnotowano łącznie 63 wypadki i kolizje statków na Bałtyku, w 14 przypadkach były to właśnie tankowce. Nic więc dziwnego, że w trzy lata później podczas zgromadzenia
Międzynarodowej Organizacji Morskiej nasze morze otrzymało status Szczególnie Wrażliwego Obszaru Morskiego. Tym samym znalazło się wśród najcenniejszych i najbardziej wrażliwych ekosystemów naszego
globu.
Bo Bałtyk to w sumie nieduże, a do tego praktycznie zamknięte, morze z bardzo utrudnionym wpływem świeższej i bardziej zasolonej wody z Morza Północnego, tak potrzebnej bytującym tu morskim
gatunkom. Wylew ropy miałby katastrofalne skutki dla plaż i nadbrzeżnych gospodarek. Ostrzeżeniem tego, co się może wydarzyć była awaria greckiego tankowca "Propontis" w lutym br., który z pełnym
ładunkiem wpłynął na skały w Zatoce Fińskiej. Na szczęście nie doszło do wycieku - mimo że dno jednostki zostało przebite.
Morze to nie lądowa autostrada; po wodzie poruszają się statki, których masa
idzie w tysiące ton, a droga hamowania jest bardzo długa. Co mogłoby się zdarzyć z tankowcem, gdyby np. zawiódł silnik, pokazuje marcowy przykład: estoński prom "Silia Serenadę" i szwedzki
kontenerowiec "Baltic Pride", w którym nieoczekiwanie zatrzymały się silniki, minęły się zaledwie o kilkadziesiąt metrów.
Tymczasem ekolodzy szacują, że po Bałtyku każdego dnia porusza się 2
tysiące statków, w tym 200 tankowców z ropą i innymi płynnymi chemikaliami. To wiele możliwości kolizji. Przykładowo: dla frachtowca o nośności 50 tys. DWT z pełnymi ładowniami lub zbiornikami droga
wymuszonego hamowania (przy przełączeniu maszyn z "cała naprzód" na "cała wstecz" wynosi 1,2 mili morskiej (9 min), natomiast dla stutysięczników -już 1,5 mili (12 min).
Polityka wbrew
ekologii
Tymczasem na przekór logice, Rosjanie przerzucają cały swój eksport ropy z lądu na Bałtyk. W marcu pojawiły się pierwsze niepokojące doniesienia, że Rosja chce zrezygnować z pompowania ropy
rurociągiem "Przyjaźń", a zaoferuje Niemcom przewóz tego surowca tankowcami. Pomysł jest prosty: z miejscowości Uniecz doprowadzić odgałęzienie "Przyjaźni" do portu w Primorsku nad Zatoką Fińską.
Moskwie się spieszy - decyzja w tej sprawie zapadła 21 maja.
Prezes rosyjskiego Transnieftu Siemion Wajsztok nie wykluczył, że po wybudowaniu i uruchomieniu nowej nitki, jego koncern całkowicie
zrezygnuje z wykorzystania polskiej części rurociągu.
Nowa polityka Putina zaniepokoiła zwłaszcza Skandynawów, dla których czysty Bałtyk jest oczkiem w głowie. Związany z rządem Fiński Instytut Ochrony
Środowiska ostrzegł, że obszar Zatoki Fińskiej jest niewielki, więc o nieszczęście nietrudno.
- Rosja wobec UE stosuje wyraźną taktykę "dziel i rządź". W tym wypadku wbija klin między importujące
ropę zachodnioeuropejskie państwa a kraje tranzytowe - Polskę, Łotwę i Litwę - ocenił z kolei pod koniec maja deputowany Carl B. Hamilton, polityk współrządzącej Szwecją Ludowej Partii Liberałów, w
dzienniku "Svenska Dagbladet". Jak poinformowała PAP, Hamilton odpowiada w swym ugrupowaniu za energetykę. We dług niego, spowoduje to jeszcze większe obciążenie Bałtyku tankowcami pełnymi ropy.
-
Szwecja nie jest zainteresowana zwiększeniem liczby tankowców z ropą na Bałtyku ani też gazociągiem na jego dnie. Nasze narodowe interesy są zupełnie odmienne - dodał.
Zdaniem Andrzeja Szczęśniaka,
eksperta od paliw, gdyby druga nitka rzeczywiście powstała, pozycja Polski jako kraju tranzytowego zdecydowanie by się pogorszyła. W sytuacji konfliktu politycznego, w najgorszym wariancie - jak
podkreślił w prasie Szczęśniak - w trudnej sytuacji mogą znaleźć się polskie rafinerie. Jako przykład takiego działania Rosjan przytoczył przypadek litewskiej rafinerii w Możejkach.
Jednak Hamilton
wciąż liczy, że ropa nadal będzie płynąć lądem, a nie morzem i że w związku z tym należy przekonać kraje tranzytowe do zgody na przeprowadzenie przez ich terytoria rosyjskich instalacji oraz do rezygnacji
z wysokich opłat za tranzyt. Wtedy droga lądowa stałaby się dla Rosjan bardziej opłacalna.
- Szwedzki rząd powinien przystąpić do szerokiej ofensywy dyplomatycznej w zainteresowanych stolicach, by
wyjaśnić istotę naszych interesów oraz nakłonić przede wszystkim Polskę i Rosję do działania wyłącznie na podstawie rachunku ekonomicznego. Z tego też powodu winien wspierać Polskę w jej konfliktach
handlowych, m.in. w sporze mięsnym z Rosją - konkoluduje szwedzki polityk.
Jednak jak porozumieć się z sąsiednim krajem, skoro według ostatnich informacji zamierza on zarzucić Polskę swoim tańszym
węglem, aby położyć i tak słabe ekonomicznie polskie górnictwo.