Sklep    |  Mapa Serwisu    |  Kontakt   
 
Baza Firm
Morskich
3698 adresów
 
Zaloguj się
 
 
Szybkie wyszukiwanie
Szukanie zaawansowane
Strona głównaStrona główna
Wszystkie artykułyWszystkie artykuły
<strong>Subskrybuj Newsletter</strong>Subskrybuj Newsletter
 

  Informacje morskie. Wydarzenia. Przetargi
Wydrukuj artykuł

Morze wasze może

Nie, 2007-05-21
W "NIE" nr 16/2007 w publikacji "Zaślubiny chlewa z morzem" opisaliśmy, jak ekipa partyjniaków z LPR wywala z pracy w Urzędzie Morskim w Słupsku dotychczasowych urzędników, by na ich miejsce przyjmować swoich partyjnych kolegów, znajomych i krewnych. W dniu, w którym w kioskach pojawił się tygodnik "NIE" z artykułem o rządach LPR w Urzędzie Morskim w Słupsku, w gabinecie dyrektora urzędu z samego ranka odbyła się narada związana z publikacją. Naradę prowadził najwyższy partyjną rangą poseł Robert Strąk. Obecność posła Strąka w urzędzie dla pracowników urzędu nie była niczym niecodziennym. Strąk bywa tam częściej niż w Sejmie. Bywały tygodnie, że tkwił w Urzędzie Morskim codziennie. Zdarzało się, że urzędowy kierowca woził go po mieście. (Urzędowym kierowcą jest od niedawna syn miejskiego działacza LPR Mirosława Pająka; a każde dziecko wie, że kierowca, sekretarka czy cięć powinni być dyskretni, a gwarancję dyskrecji dają jedynie swojacy). Bywało, że Strąk tego samego dnia wpadał do obu siedzib Urzędu Morskiego (przy ul. Niemcewicza, gdzie rezyduje wicedyrektor Górski, i przy ul. Sienkiewicza, gdzie mieści się centrala urzędu i gdzie rezyduje dyrektor Piechota; przyznajemy jednak, że to o siedzibie przy Niemcewicza mówią jako o kawiarni posła Strąka - kawa, ciacho, Strąk). Bywało, że zebrania partyjnego kolektywu LPR odbywały się w siedzibie urzędu. Po Słupsku kursuje plotka, że po rychłym opuszczeniu kamienicy przez urząd (takie są oficjalne plany), to właśnie Strąk zagarnie te lokale dla swojej partii i swego biura. Plotka bierze się stąd, że Piechota urządził w gabinetach swoim i zastępcy oraz łączącym je sekretariacie sztukaterie a la późne rokoko wydając na to spore kwoty. Ale zostawmy plotki... Podczas narady próbowano dociec, kto pod-pierdolił rządy LPR do "NIE" i jak kapusia znaleźć. Nie mamy tylko zgodności co do jednego: czy Strąk był zaledwie wściekły, jak chcą jedni, czy miotał się po gabinecie dyrektora jak poparzony, jak chcą drudzy. Ale to detal. Najważniejsze, że na naradzie uchwalono kilka spraw, które natychmiast wdrożono. Jedne z lepszym, inne z gorszym skutkiem. Pierwszą sprawę trudno zrozumieć. Nasz artykuł dyrektor Piechota skserował i powiesił na tablicach ogłoszeń. Być może miała to być okazja do wygłoszenia komentarza: dobrze, że w "NIE" piszą, niech piszą, zawsze to dowód, że pracujemy, a nie siedzimy z założonymi rękoma. Kolejne posunięcie jest bardziej zrozumiałe. Piechota polecił dwóm urzędowym informatykom (w tym jeden partyjny), aby w asyście mecenasa Łacha i kadrowca Flinika przejrzeli komputery pracowników działu organizacyjno-prawnego i wydziału księgowego. Czy aby nie natrafią na ślady antyelpeerowskiej konspiracji i konszachtów z tygodnikiem "NIE". Nic nie znaleźli. Trzecia sprawa zasadzała się na założeniu, że dziennikarze "NIE" to podłe świnie lub kretyni. Albo jedno i drugie naraz. Dyrektor Piechota zadzwonił do mnie zapraszając na kawę. Rozmowa miała wysondować, kto donosi. Nie ukrywam, że była niezwykle sympatyczna, nawet wywołała we mnie wyrzuty sumienia, że takiemu miłemu człowiekowi wyrządziłem przykrość. Dyrektor powiedział mi, że jeśli kogoś zwolnił z urzędu, to tylko pijaków oraz przewalaczy i to pewnie oni na niego nadają. Oprócz tego opowiedział mi, że jego rodzice i on sam byli sąsiadami rodziców Aleksandra Kwaśniewskiego w Białogardzie, zatem on właściwie jest blisko z SLD. Ja z kolei zrewanżowałem się opowieścią, że moja narzeczona chodziła do liceum w Białej Podlaskiej wspólnie z posłem Wojciechem Wierzejskim, zatem właściwie jestem blisko z LPR. Piechota ponarzekał - choć "mu nie wypada" - na Giertycha, ja zrewanżowałem się narzekaniem - choć mi nie wypada - na Urbana. Potem powiedział, że mógłby iść właściwie na emeryturę, ale jak tu iść, skoro emerytury takie małe, zwłaszcza kolejowe, bo on na kolei był wcześniej. I tak ze 40 minut w atmosferze wzajemnego zrozumienia i licznych pochlebstw to leciało. Chwilę później Piechota oznajmił swoim pracownikom, że rozmawiał z tym "dziennikarzyną", który bez żenady zdradził mu nazwiska kapusiów. Taki lisek chytrusek... Niestety, zaufanie wśród pracowników Urzędu Morskiego w Słupsku do funkcjonariuszy LPR jest mniejsze niż do dziennikarza tygodnika "NIE", co mnie trochę zmartwiło, bo dopiero po tym, jak Piechota wykonał niby chytry myk, zostałem zasypany przez podwładnych dyrektora Piechoty telefonami, listami, wiadomościami i dokumentami. Nie nadążam tego wszystkiego czytać, ale nawet z fragmentów wyłania się obrazek całkiem, całkiem... Urzędem Morskim w Słupsku rządzi dyrektor Bogusław Piechota, członek Ligi Polskich Rodzin. Przywiózł go w teczce minister Wiechecki z LPR. Jednak jego politycznych umocowań należy szukać raczej w PiS. Piechota na początku lat 90. kierował słupskim PC i - jak się chwali - to on "Jolę do partii wciągnął". Jolę, czyli Jolantę Szczypińską "kryzysową narzeczoną" pana premiera prezesa. Chwali się także wywodzącą z tamtych czasów bliską znajomością z obu Kaczyński-mi. Jednak dopiero po przydzieleniu Piechocie partyjnych zastępców z LPR można powiedzieć, że urząd nabrał odpowiedniej politycznej rangi. Wicedyrektorem ds. technicznych nadzorującym wydziały zajmujące się robotami czerpalnymi i pogłębiarskimi w portach, planowaniem przestrzennym, ochroną brzegu morskiego oraz budownictwem został Tomasz Górski. Człowiek ów to niemal nówka, absolwent Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Gdańskiego. Przez rok asystował w Pomorskiej Akademii Pedagogicznej, w Instytucie Geografii, w Zakładzie Turystyki i Ekonomiki Społecznej. W CV dostarczonym do urzędu napisał, że bywał ratownikiem plażowym w nadmorskich kąpieliskach, co niechybnie dobrze świadczy o jego doświadczeniu z gospodarką morską i pozwala pogłębiać porty i chronić brzegi. Górski ma dodatkowo inną ważką kwalifikację - jest umocowany w biurze Roberta Strąka. Dlatego w starciach Piechota-Górski, nawet pomimo pisemnych "upomnień" za naruszanie kompetencji naczelnego Piechoty, wice-Górski zawsze wygrywa, bo wystarczy, że poskarży się Strąkowi. W dyrektorskiej trójcy mniej ustalona jest ranga wicedyrektora ds. inspekcji morskiej Waldemara Rekścia herbu Leliwa, który uchodzi za zapchajdziurę LPR na koniecznym do obsadzenia wakacie. LPR, choć partia to potężna, nie umiała znaleźć najwyraźniej w swoich szeregach nikogo, komu mogłaby powierzyć to stanowisko. Rekść, oprócz tego, że obnosi się z herbem, nie spełnia wymogów ustawy. Bo ustawa o obszarach morskich RP i administracji morskiej mówi o konieczności posiadania dyplomu kapitana żeglugi wielkiej na tym stanowisku. Cokolwiek by powiedzieć, to dyplom starszego mechanika Rekścia dyplomem kapitana żeglugi wielkiej nie jest. Jako ciekawostkę podajemy, że dyrektor Rekść wdraża w urzędzie swój autorski projekt tworzenia sieci nadmorskich izb pamięci. Lepiej poinformowani mówią, że chodzi o jakieś położone przy latarniach morskich wioski, w których obok zapewne zupełnie apolitycznych dupereli, jak muszelki, sprzedawano by gadżety chwalące LPR i IV RR. Skompletowana dyrekcja przystąpiła do dzieła naprawy. W pierwszej kolejności wymieniono całą obsadę wydziału zamówień publicznych. Strategicznego z punktu widzenia przepływu kasy. Pretekstem były nieprawidłowości, jakich dopuszczali się podobno pracownicy tego wydziału. Dzięki zasobom kadrowym partii i słupskiej parafii ks. proboszcza Giriatowicza zakolegowanego z dyrektorem Piechotą wydział udało się obsadzić uczciwymi i kompetentnymi ludźmi. Szefem został staruszek pan Jan Zięcik, prywatnie prowadzący parafialny telefon zaufania dla katolickich rodzin, tudzież kościelny lektor nauk przedmałżeńskich. Zięcik wygrał stanowisko w "konkursie". Jako jedyny wypełnił bezbłędnie przygotowany wcześniej test. Test dla rekrutów ułożył sam wicedyrektor Górski, co było pewnym odstępstwem od dotychczasowych zwyczajów. Zięcik - jak na patriotę z LPR - ma dość zdrowe poglądy, bo nie kryje się z myślą, że jak to dobrze, że wszystkie moje dzieci wyjechały do Anglii. Poza Zięcikiem w wydziale zamówień publicznych pracuje pani Wioletta Niczyporuk, młoda osoba, absolwentka filozofii na KUL z doświadczeniem zawodowym kelnerki w lokalnej knajpie. Do zamówień skierowano także dotychczasową sekretarkę wicedyrektora Górskiego Wiolettę Kosecką. Cała ta ekipa miała braki w doświadczeniu w zamówieniach publicznych, skierowano ją zatem na podstawowe, trzydniowe kursy w tej materii. Nie można więc mówić, że całkowitego pojęcia o tym nie mają. Nieformalnie - co uczciwie trzeba przyznać - zawiaduje wydziałem jego dotychczasowa szefowa pani Joanna Dawidowicz, kobieta najbardziej w swoim czasie wystraszona dymisją, przeniesiona jednak łaskawie na stołek w innym wydziale. To ona maskuje wszystkie hece i kiksy. Elementem składającym się na jej lojalność wobec dyrekcji jest być może prowadzona przez nią smażalnia ryb w usteckim porcie. Elpeerowcy zapewne tak długo pozwolą jej tkwić z prywatnym interesem na urzędowym gruncie, jak długo będzie dyspozycyjna. Czym taki wydział zamówień publicznych się zajmuje? Na przykład wybieraniem firm, które będą pogłębiały kanały portowe. To kontrakty wielomilionowe, dokładnie 5-milionowej wartości liczonej w euro. Jeden z takich kontraktów załapała holenderska firma Van den Herik Sliedrecht. Jeszcze za poprzedniej dyrekcji. Pomimo wcześniejszych nacisków Wiecheckiego na ówczesnego dyrektora Urzędu Morskiego w Słupsku Andrzeja Szczotkowskiego, by pogonić Holendrów i dać zamówienie firmie PRCiP z Gdańska. Ponieważ Szczotkowski nie posłuchał f poleciał. Wydawało się, że przy nowej ekipie Holendrzy się nie ostaną. W celu uniknięcia "błędów" przy pogonieniu kota Holendrom sprowadzono do urzędu wybitną specjalistkę ds. prawa o zamówieniach publicznych, radcę prawną Edytę Kossowską-Stanuch, przypadkiem szczecińską znajomą ministra Wiecheckiego. Ale po opłaconym przez wykonawcę wyjeździe do Holandii dyrektora Piechoty, wicedyrektora Rekścia oraz rzecznika prasowego ministra Wiecheckiego Mariana Szołuchy, LPR forsuje dziś Holendrów. I Holendrzy pogłębiają. Ażeby zaś nikt im się przy tej robocie nie naprzykrzał - planuje się zwolnienie naczelnika Wydziału Robót Czerpalnych i Hydrografii UM Grzegorza Brzezińskiego. Bo ośmielił się mieć zastrzeżenia. W celu lepszego uzasadnienia dymisji Brzezińskiego rozwala się jego wydział dzieląc robotę pomiędzy kilka innych. Reorganizacja najlepszym argumentem przy likwidacji opornych. Tymczasem kadrowcy z LPR rozmyślają, jak ugryźć naczelnika Brzezińskiego, który się ze stresu strasznie pochorował. Ja bym tych wszystkich papieromazów! W jeden węzełek bym was związał, na proszek starł i diabłu pod kapotę! Po naszym wcześniejszym artykule temat chciało poruszyć lokalne Radio Koszalin. Nie poruszyło, bo poseł Strąk pogroził rozgłośni zamknięciem. No, może nie dosłownie... Jeśli się nie mylimy, to na fotelu wiceprezesa zarządu tego radia LPR ulokowała niejakiego pana Roberta Żłobińskiego z Kołobrzegu, absolwenta Rydzykowej uczelni, który w zeszłym roku był doradcą Wiecheckiego. To już wiceprezes Żłobiński tam wszystkich ustawi, jak trzeba...
 
Waldemar Kuchanny
 
Strona Główna | O Nas | Publikacje LINK'a | Prasa Fachowa | Archiwum LINK | Galeria
Polskie Porty | Żegluga Morska | Przemysł okrętowy | Żegluga Śródlądowa | Baza Firm Morskich | Sklep | Mapa Serwisu | Kontakt
© LINK S.J. 1993 - 2024 info@maritime.com.pl