Tego kwietniowego dnia jednostka pomocnicza "Bourbon Dolphin", miała za zadanie wydobyć z dna potężny
łańcuch i 330-tonową kotwicę platformy wiertniczej. Doszło do tragedii.
"Bourbon Dolphin" to nowa jednostka, zbudowana jesienią ubiegłego roku. Armatorem był prywatny norweski podmiot z
francuskim rodowodem - Bourbon Offshore. Statek był określany jako jeden z najnowocześniejszych i najbezpieczniejszych okrętów pomocniczych świata. Na zielono pomalowanej burcie widniało wielkie "B".
Firma chwaliła się, że to skrót od "Bsafe", hasła, pod którym armator wprowadzał w życie program "zerowego wskaźnika wypadkowości". Podobnie litery widniały na pozostałych statkach pomocniczych,
także na oddanym niedawno do eksploatacji prototypowym Bourbon Orca, z charakterystycznym dziobem nowej generacji, który wybudowała norweska stocznia Ulstein. Jednostka obsypana została nagrodami.
Nikt nie spodziewał się, że inna uznana konstrukcja okrętowa tej kompanii pójdzie nagle na dno. Dramat rozpoczął się 12 kwietnia na Morzu Północnym. Tego dnia offshorowy "Bourbon Dolphin" miał
wspólnie z brytyjskim statkiem pomocniczym "Highland Valour" wydobyć z dna potężny łańcuch i 330-tonową kotwicę platformy wiertniczej "Transocean Rather", prowadzącej prace w odległości 140 km od
wybrzeży Szkocji. Po wyciągnięciu kotwica miała się znaleźć na tylnej platformie "Bourbona", bo konstrukcja wiertnicza miała zmienić rejon wiercenia. Jednak "Highland Valour" miał kłopoty z
"podczepieniem" się pod łańcuch. Gdy w końcu mu się to udało, silnie pociągnął za łańcuch, tyle że w niewłaściwą stronę.
Według relacji I oficera z "Bourbona", który ocalał z katastrofy,
szarpnięcie asystującego "Valoura" spowodowało ześlizgnięcie się łańcucha z rufy na bok burty i gwałtowny przechył na "Bourbonie". - Przepompowaliśmy wodę balastową na prawą burtę, żeby
wyprostować statek. Ale to nic nie dało i jednostka przechylała się dalej - opowiadał potem. - Kapitan poprosił mnie, żebym wcisnął przycisk awaryjnego mechanizmu uwalniającego zaczep. Myślałem, że to
szybko zadziała. Ale system uwalnia 12 metrów zaczepu na minutę. Oficerowi udało się jeszcze wspiąć na burtę i w ostatniej chwili skoczyć do morza. W tym momencie "Bourbon Dolphin"obrócił się dnem do
góry z ośmioma marynarzami na pokładzie.
Wezwano na pomoc holenderską firmę ratownictwa morskiego. Odsiecz przybyła po kilkunastu godzinach. Wcześniej pojawiła się marynarka brytyjska. Choć stan
morza nie sprzyjał akcji, nurkowie Royal Navy zeszli do przewróconego kadłuba i dotarli do mostka. Jednak silne prądy i kiepska widoczność zmusiły ich do powrotu. Zresztą wewnątrz kadłuba nikt nie dawał
znaków życia. Przybyli na miejsce Holendrzy chcieli jak najszybciej odciąć "Bourbona" od dociskającego go łańcucha kotwicznego. Następnego dnia późnym wieczorem statek zatonął. Wrak leży ponad
kilometr pod powierzchnią morza.
"Bourbon Dolphin" w ciągu niecałych pięciu minut przewrócił się do góry dnem, a wypadek spowodował śmierć ośmiu spośród piętnastu osób znajdujących się na
pokładzie. Wśród ofiar byli m.in. 44-letni kapitan Oddne Arve Remoy i jego 14-letni syn. Szczęśliwcy, który zdołali ocalić życie, wyskoczyli do morza bez kamizelek ratunkowych.
Nie była to pierwsza
tragedia z udziałem statków pomocniczych przemysłu naftowego. Niemal identyczna wydarzyła się w 2003 roku u wybrzeży Nigerii. Wówczas okręt pomocniczy "Stevns Power"miał również za zadanie wydobycie
łańcucha i kotwicy platformy wiertniczej. "Stevns", który był już podczepiony pod łańcuch, wykonywał ostry manewr wstecz. W tym momencie asystujący mu kablowiec "Castoro Otto" także podczepił się
pod łańcuch, powodując mocne szarpniecie "Stevnsa". Jednostka ta została mocno dociśnięta rufą do wody i ta błyskawicznie zaczęła wlewać się do środka, po chwili zalewając maszynownię. Statek zatonął
w niecałą minutę wraz z całą 11-osobową załogą.
Z tamtej tragedii - jak się okazuje - nie wszyscy wyciągnęli naukę. Natomiast ta z Morza Północnego przypomina, że choć standardy bezpieczeństwa
statków ciągle rosną, wypadki morskie chyba są nieuniknione.