Ze Zbigniewem Graczykiem, podsekretarzem stanu w Ministerstwie Gospodarki Morskiej, rozmawia Ewa Grunert
- Od 2 marca resort
rybołówstwa został przeniesiony z Ministerstwa Rolnictwa do Ministerstwa Gospodarki Morskiej. Jak ocenia pan kondycję naszego rybołówstwa?
- Od chwili wejścia Polski do Unii Europejskiej, rybołówstwo
uległo zasadniczej zmianie jakościowej. Głównym akwenem naszej działalności stał się Bałtyk. Głównym naszym celem w połowach na Bałtyku jest ochrona biologiczna zasobów rybnych. Przypomnę, że liczba
kutrów rybackich zmniejszyła się o ok .40%.
Natomiast rybołówstwo dalekomorskie, które zostało bardzo zmniejszone, wymaga dużej pracy w kierunku jego aktywizacji.
- Unia zarzuca nam, że łowimy ponad
przyznane limity, nie bacząc na okresy ochronne...
- Nasze limity zostały uzgodnione i nie są przekraczane. Wszelkie nieporozumienia dotyczą struktury połowów, ponieważ nasi rybacy zainteresowani są
głównie połowami dorsza, w mniejszym stopniu śledzia, czy szprota, gdzie często limity nie są wykorzystywane. Prawdą jest też, że skarżą się na zbyt małe kwoty połowowe dorsza, które zostały nam
przyznane. Cały czas kontrolujemy połowy i nie odnotowaliśmy przypadków kłusownictwa, bo takie opinie czasami się pojawiają.
- Większość kutrów na Bałtyku pamięta, mówiąc żartem, czasy Eugeniusza
Kwiatkowskiego. Czy są pieniądze na modernizację tej floty?
- Jeśli chodzi o flotę kutrową, to obserwujemy interesujące zjawisko. Jest ona, istotnie, przestarzała. W ciągu ostatnich kilku lat była
likwidowana, a rybacy otrzymywali rekompensaty finansowe z powodu utraty miejsca pracy, jak i środki na modernizację jednostek, które pozostawały. Pojawiła się jednak niepokojąca sytuacja, bo o ile
fundusze unijne przeznaczone na rekompensaty zostały wykorzystane prawie w całości, to zaniechano modernizacji kutrów. Sądzę, że następnym krokiem rybaków, w latach 2007-2013, będzie właśnie modernizacja
jednostek. Pieniądze na ten cel są i należy je wykorzystać.
- Pomówmy o połowach dalekomorskich, w których kiedyś byliśmy potęgą, a teraz zostały nam tylko wspomnienia. Czy mamy szansę na odnowę tej
gałęzi gospodarki, chociaż w skromnym zakresie?
- Przyznam, że jestem zainteresowany odnową połowów dalekomorskich, ponieważ spędziłem wiele lat na trawlerach, łowiących na najbardziej znanych
łowiskach światowych. Mieliśmy 127 trawlerów i nasza flota zajmowała 4. miejsce w świecie. Obecnie mamy 6 jednostek, z tego 4 pływają pod polską banderą. Jedna z nich należy do Dalmoru, a trzy - do
Północnoatlantyckiej Organizacji Producentów. W Gdyni powstało niedawno stowarzyszenie rybaków, którego celem jest odrodzenie połowów dalekomorskich. Chcemy powrócić na łowiska, ale problemem jest
uzyskanie odpowiednich kwot połowowych.
- Czy zostały wznowione rozmowy z Rosją, dotyczące połowów na Morzu Ochockim i Beringa?
- Mimo że nadal istnieje dwustronna komisja do spraw współpracy
rybackiej, nie prowadzimy z Rosją żadnych rozmów na ten temat.
- Dlaczego?
- Dlatego, że parę lat temu zaprzestaliśmy połowów na Morzu Ochockim i Beringa, a współpraca zakończyła się, z różnych
przyczyn. Ta sama komisja pracowała również na Bałtyku, gdzie Rosjanie byli zainteresowani wspólnymi połowami szprota.
- Połowy na Morzu Ochockim nie zakończyły się w sposób naturalny, ponieważ powodem
zejścia z łowisk były wzajemne roszczenia finansowe, które nie wiadomo nawet, czy zostały zakończone i z jakim skutkiem.
- Nie chciałem o tym wspominać, ale w jakimś zakresie obserwowałem końcowy etap
współpracy. Część długów, np. świnoujskiej Odry, została przez stronę polską zwrócona Rosjanom w postaci statków. Z kolei Dalmor, wygrał sprawę sądową i Rosjanie zwrócili firmie dług w wysokości 1 min
USD. Sądzę, że zostały jeszcze sprawy do załatwienia. Trzeba do nich wrócić, aby ostatecznie wyjaśnić wszystkie spory i rozpocząć współpracę w oparciu o zasady komercyjne [przy poparciu rządu),
uwzględniając nowe realia, przede wszystkim nasze członkowstwo w UE.
- A jakie były powody zaniechania współpracy z Rosjanami na Bałtyku?
- Na Bałtyku jesteśmy chętni do kontynuowania współpracy.
Mieliśmy dobre kontakty z Obwodem Kaliningradzkim, ale okazało się, że ryby, podobnie jak mięso, zostały objęte embargiem rosyjskim. Do czasu zniesienia embarga na eksport artykułów mięsnych, nie możemy
nic zrobić.
- Można powiedzieć, że Ministerstwo Rolnictwa położyło odłogiem sprawy związane z morzem.
- Tego bym nie powiedział. Sprawy związane z morzem były realizowane w takim stopniu, w jakim
znajdowała się aktualnie sytuacja gospodarcza i polityczna. Z UE nauczyliśmy się współpracy znacznie lepiej niż z Rosję.
- Nie sądzi pan, że przez te zaszłości tracimy obecnie duże pieniądze na handlu
z Rosją?
- Przełamanie tych oporów pozwoli nam na poprawę sytuacji w wymianie gospodarczej, z pożytkiem dla obu stron.
- Czy Ministerstwo Rolnictwa opracowało strategię rozwoju rybołówstwa na lata
2007-2013?
- Należy oddać sprawiedliwość ministerstwu, ponieważ mamy podstawowe dokumenty, które są w końcowej fazie opracowań i zostanę przedłożone do oceny Radzie Ministrów. Mamy strategię rozwoju
oraz program jej realizacji. Strategia była opracowywana przy udziale zainteresowanych podmiotów, czyli środowiska rybaków.
- Co zatem zostało zapisane w strategii?
- Zakładamy dwa podstawowe
kierunki rozwoju rybołówstwa: bałtyckie, w tym także rybołówstwo przybrzeżne, do 12 mil morskich, prowadzone na łodziach, co stanowi nie tylko swego rodzaju folklor, ale tworzy również nowe miejsca pracy,
oraz przetwórstwo rybne i marketing. Przy naszych połowach, wynoszących rocznie 100 tys. t, nasz przemysł przetwórczy importuje 200 tys. t ryb. Blisko 80% produkcji jest eksportowane -i ten kierunek
pozwala na zachowanie dobrej kondycji tego sektora gospodarki. W programie strategii zapisano również rozwój rybołówstwa śródlądowego i śródlądowej hodowli ryb. Do 2013 r. będziemy mogli przeznaczyć 1 mld
euro na szeroko rozumianą gospodarkę rybną, tę daleką i bliską.
- Czy będziemy w stanie wykorzystać tak ogromne pieniądze i na co zostaną one przeznaczone?
- Wykorzystanie pieniędzy unijnych jest
naszym podstawowym problemem - i za to będzie rozliczał nas premier. Pieniądze zostaną zainwestowane w hodowlę ryb, przetwórstwo, rybołówstwo śródlądowe, na modernizację kutrów łowiących na Bałtyku, na
poprawę bezpieczeństwa i ochronę zasobów rybnych i środowiska naturalnego naszego morza. Będziemy także inwestować w infrastrukturę portów i przystani rybackich, wspierać budowę dróg prowadzących do
portów. Gospodarka rybna jest nie tylko sprawą województw nadmorskich, ale powinna być sprawą całego kraju.
- Czy w strategii zapisane zostały również plany połowów dalekomorskich?
- Nie była to
znacząca pozycja w całym dokumencie. Obecnie musimy popracować nad kwestią przyznania nam kwot połowowych poza Bałtykiem.
- Pozostaje dość trudna do rozwiązania kwestia: czym mamy łowić?
- Flota
dalekomorska, to obecnie jednostki o wysokiej technologii, jak np. trawlery do połowów kryla, które kiedyś budowaliśmy we własnych stoczniach i do których chcemy wrócić, ponieważ zasoby kryla są
niewyczerpalne. Chcemy powrócić także na wody północnego Atlantyku i na łowiska afrykańskie, które również wymagają odpowiedniej floty. Uważam, że należy stosować politykę małych kroków - i rolą rządu
będzie zapewnienie odpowiednich kwot połowowych. Z rozmów, które już prowadziliśmy z armatorami, wiemy, że mogą łowić i mogą pozyskać trawlery. Północnoatlantycka Organizacja Producentów deklaruje, że
zajmie się flotą, pod warunkiem zapewnienia im bazy surowcowej. Podejmiemy również rozmowy z Dalmorem.
- Podczas przedakcesyjnych negocjacji z Unią, naszym negocjatorom umknął tonaż, a więc nie mamy
prawa do wyższych kwot połowowych. W jaki sposób zamierza pan naprawić ten błąd, nazywany utratą historycznego prawa do połowów.
- Po prostu, trzeba być na łowisku. Niestety, nie uczestniczyłem i nie
znam nowych negocjacji z Unią. Przypuszczam, że nasza uwaga skupiona była na połowach bałtyckich. Nie zgłaszaliśmy potrzeb floty dalekomorskiej, nie wysyłaliśmy jej na łowiska, bo akurat w tym czasie
upadały przedsiębiorstwa dalekomorskie, jak Odra, czy Gryf, a Dalmor walczył o przetrwanie, ratując się gospodarką lądową. Ponadto, miał umowę na połowy, podpisaną z Nową Zelandią, które zostały
utrzymane. Obecnie pojawia się pytanie, na ile zostaną uznane właśnie nasze historyczne prawa, bo przecież łowiliśmy na całym świecie. Będziemy o tych problemach rozmawiać z Joe Borgiem, członkiem Komisji
Europejskiej, odpowiedzialnym za kwestie rybołówstwa i gospodarki morskiej.
- Trudno jednak zrozumieć, dlaczego nie wykazaliśmy statków zarejestrowanych w Polskim Rejestrze Statków...
- Niestety,
tego właśnie zaniechano, ale będziemy starali się to naprawić.
- Powiedział pan o możliwości powrotu na Morze Północne, gdzie nie było nas od kilkudziesięciu lat. Czy jest to możliwe?
- Na razie
trudno przesądzić, czy nasz powrót na tamtejsze łowiska jest możliwy, chociaż sprawa ta została zapisana w pakiecie połowów dalekomorskich. Moja asekuracja wynika z faktu, że akwen ten jest podzielony
przez firmy, które od wielu lat eksploatują łowiska Morza Północnego. Dlatego uważam, że łatwiej będzie nam wznowić połowy przy Mauretanii, czy Magadaskarze, niż na Morzu Północnym. Zamierzamy tez
rozważyć możliwość współpracy i kooperacji z tamtejszymi armatorami, dla których możemy być partnerami, ze względu na nasz popyt na surowce rybne. To jest nasz atut. Jeśli, jak powiedziałem, importujemy
200 tys. t ryb, to mamy prawo stawiać w jakimś zakresie żądania i kwestia dopuszczenia nas do tych połowów wydaje się być realna. Producentom i armatorom rybackim zależy na większym dostępie do łowisk, a
naszą rolą jest zapewnienie im możliwości pozyskania surowca.
- Bardziej niż partnerem, jesteśmy chyba konkurentem?
- Problemem podstawowym są połowy. Tu wraca wątek bałtycki, ponieważ producenci
bardzo niechętnie używają surowca bałtyckiego w przetwórstwie, bo śledź bałtycki jest gorszy jakościowo niż norweski, chociaż rzecz dotyczy bardziej technologii i kwestii finansowych. Jeśli więc możemy
mieć dostęp do lepszej gatunkowo ryby, to mamy o co walczyć.
- Czy dobrze się stało, że rybołówstwo przeszło do Ministerstwa Gospodarki Morskiej?
- Moim zdaniem, jest to bardzo dobra decyzja,
ponieważ pozwoli na ujednolicenie problemów branży morskiej, a ponadto jest zgodna ze strukturami unijnymi. Bruksela stawia na rozwój gospodarki morskiej i rybołówstwa, i podkreśla jej znaczenie dla
poszczególnych regionów. Jeśli wziąć pod uwagę długość poszczególnych wybrzeży we wszystkich państwach członkowskich, to będzie ona najdłuższą linią na świecie. Scalenie gałęzi gospodarki morskiej,
łącznie ze szkolnictwem morskim, w jednym ministerstwie pozwoli także na lepsze wykorzystanie pieniędzy, które płyną do nas z Brukseli.
- Dziękuję za rozmowę.