Rozmowa ze Zdzisławem Paska, jachtowym kapitanem żeglugi wielkiej, wilkiem morskim
- Śmiała
wyprawa "Magnolią" ze Szczecina non stop do Archangielska w 1975 roku, tylko na wkładki paszportowe! Kto wpadł na taki szalony pomysł?
- Warto powiedzieć młodszym czytelnikom, czym były tzw.
wkładki paszportowe. Otóż obywatele PRL, oprócz paszportów, o które było bardzo trudno, mogli jeszcze wystąpić o swoisty "półpaszport". Umożliwiał on krótki pobyt turystyczny w krajach tzw. demokracji
ludowej. Z taką wkładką można było np. popłynąć jachtem do NRD czy do nadbałtyckich republik byłego ZSRR, ale bez prawa zawijania do portów "kapitalistycznych".
Byłem wówczas członkiem jachtklubu
szczecińskiego Pałacu Młodzieży. Razem z kolegami myśleliśmy o rejsie do Archangielska. Ponieważ wpływanie do niektórych portów radzieckich bez szczególnych przyczyn było zabronione, z okazji 58. rocznicy
Rewolucji Październikowej wymyśliliśmy więc "Rejs Przyjaźni" do tego miasta. Udało się - znaleźliśmy aprobatę. Ze Szczecina wypłynęliśmy w czerwcu. Bałtyk, Cieśniny Duńskie. Szerokim łukiem minęliśmy
Norwegię. Towarzyszyły nam jedynie orki i delfiny. Przeszliśmy koło podbiegunowe. Północny kraniec Europy - Nordkapp minęliśmy, mając białe noce i słońce przez siedem dni nad horyzontem...
Kłopoty
zaczęły się w cieśninie Gorle, na przejściu z Morza Barentsa na Morze Białe. Tam zatrzymał nas radziecki kuter patrolowiec. Trzymano nas w niepewności przez kilka godzin, wreszcie dostaliśmy zgodę na
kontynuowanie rejsu. Pomogła "Rewolucja Październikowa"... Zawinęliśmy do Archangielska, gdzie byliśmy pierwszym obcym jachtem od 1917 roku...
- Jak przyjęto polski jacht w Archangielsku?
- Bardzo gościnnie, poczynając od kapitana portu, którym okazał się Polak z-pochodzenia. Potem mieliśmy prawdziwy "huragan portowy" gości, prasy, radia, telewizji.
- Rejs był dużym
wyczynem od strony żeglarskiej?
- Rzeczywiście był to ciężki, pionierski dla polskiej bandery, ale i piękny rejs. Płynęliśmy drewnianą "Vegą" zbudowaną dziesięć lat wcześniej w Stoczni
Jachtowej im. Leonida Teligi. Jednostka bez żadnych luksusów, z marnym silnikiem, bez echosondy i radiostacji, z radiem tranzystorowym "Meridian" wykorzystywanym jako... radionamiernik.
Było nas
tylko czterech na pokładzie, ja i trzech oficerów - Janek Piętka, Willi Kryska i Romek Gryglewski, wszyscy wychowankowie Pałacu Młodzieży. Przechodząc chrzest polarny dostaliśmy imiona - Mors, Płetwal,
Orka i Biały Niedźwiedź. Mieliśmy jednoosobowe wachty i tak pokonaliśmy najpierw non stop etap ze Świnoujścia do Archangielska - 24 dni, blisko 2,5 tys. mil morskich, potem drogę powrotną, już z wejściem
do Murmańska i Sassnitz. Łącznie było to 5147 mil morskich, z dwukrotnym przejściem koła polarnego, z obejściem Nordkappu i trzema paskudnymi sztormami w drodze powrotnej. Jacht i załoga sprawdziły się,
byliśmy tylko 1,1 tys. mil morskich od bieguna, otrzymaliśmy drugą nagrodę Rejs Roku 1975... Chcieliśmy zresztą wracać na Bałtyk inną drogą, Kanałem Białomorskim, na co nam jednak nie pozwolono.
-
Trzy lata po wyprawie na Morze Białe poprowadził pan "Magnolię" dookoła Islandii?
- Był to kolejny duży wyczyn szczecińskiego jachtu. Tą samą skromną "Magnolią" - ale już z paszportami -
obeszliśmy Islandię ze wschodu na zachód, jako najmniejszy i drugi po "Eurosie" polski jacht na tej trasie, wbrew prądom i wiatrom, mając do tego białe noce, anomalie magnetyczne, częste mgły i
sztormy, góry lodowe, skaliste wybrzeża i wracając przez niebezpieczną cieśninę Pentland Firth, w której wody Morza Północnego mieszają się z atlantyckimi. To wszystko bez silnika, który wysiadł już na
Morzu Północnym! Płynęliśmy w pięciu, trzech z wyprawy archangielskiej i dwóch nowych. To był mój najtrudniejszy rejs w życiu. Dwa razy, u wybrzeży Wysp Owczych i Islandii - nie mając silnika - o mało nie
rozbiliśmy się na skałach, ale dzięki Bogu wyszliśmy z tego cało.
- Życie nie poskąpiło morskich przygód...
- Wszystko zaczęło się w 1952 roku na obozie żeglarskim w Kruszwicy. Po dwóch latach
trafiłem do Technikum Wychowania Fizycznego w Szczecinie, potem skończyłem geografię i zostałem nauczycielem, zdobywając w międzyczasie kolejne patenty. Już jako kapitan zostałem etatowym kierownikiem
pracowni żeglarstwa morskiego i komandorem MKS Pałacu Młodzieży. Byłem opiekunem "Magnolii", na której zrobiliśmy te historyczne "pałacowe" wyprawy. Odbyłem 139 rejsów, przepłynąłem w nich ponad
124 tys. mil morskich, odwiedzając kilkaset portów. Dało mi to 5. miejsce w rankingu najbardziej doświadczonych polskich kapitanów jachtowych XX wieku... Ze szczecińskich kapitanów wyprzedza mnie tylko
Wojtek Jacobson, pierwszy na tej liście. Ostatnio prowadziłem jeszcze rejsy na "Darze Świecia".
- Dziękuję za rozmowę i za wyprowadzenie "Magnolii" na dalekie wody. W czerwcu "Dar
Szczecina" i "Magnolia" wystartują z młodzieżowymi załogami w tegorocznych bałtyckich regatach The Tall Ships' Races, z finałem w Szczecinie.
- Życzę moim młodszym kolegom i następcom
mocnych wiatrów.